
Trudno dziś włączyć jakikolwiek głośny polski film lub serial i nie natknąć się na Tomasza Schuchardta. 39-letni aktor gra w największych hitach sezonu, od Netfliksa po kino, a jego nazwisko pojawia się w tylu tytułach, że naprawdę można się zdziwić, patrząc na listę jego ról. Schuchardt wyrósł na jednego z najbardziej rozchwytywanych artystów swojego pokolenia, a przede wszystkim jednego z najlepszych, konsekwentnie błyszcząc w roli za rolą.
W wybitnym "Heweliuszu" nie ma dużej roli, ale wystarcza mu kilka scen jako pasażer feralnego promu, by poruszyć widzów. Wstrząsający "Dom dobry" Wojciecha Smarzowskiego pokazuje go z zupełnie innej strony. 39-latek tak przekonująco wciela się w potwora, który katuje żonę, że ludzie zaczęli wyzywać go na ulicy.
W trzecim sezonie "Odwilży" trzęsie narkotykowym światkiem i pogrywa z policją, a jeszcze niedawno sam tropił seryjnego mordercę w nazistowskim Wrocławiu w "Breslau". Z kolei w nagrodzonych na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni "Ministrantach" gra... księdza.
Tomasz Schuchardt może i wyskakuje z lodówki, ale to obecnie jeden z najlepszych polskich aktorów
Piekielnie utalentowany Tomasz Schuchardt nie daje o sobie zapomnieć – w żadnej swojej roli. Choć w 2025 roku jest dosłownie wszędzie, jego historia to nie nagły przypadek, a piętnaście lat ciężkiej, konsekwentnej roboty.
W 2009 roku początkujący aktor ze Starogardu Gdańskiego ukończył studia na Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, a już rok później odebrał w Gdyni nagrodę za główną rolę w "Chrzcie". Dwa lata później zachwycił na tym samym festiwali kreacją rapera Fokusa w kultowym "Jesteś Bogiem".
To był jasny komunikat: pojawił się ktoś, kogo polska kinematografia może i powinna mieć na radarze. W kolejnych latach tylko to potwierdzał. "W imię…", "Miasto 44", fenomenalna "Cicha noc" Piotra Domalewskiego i przede wszystkim hitowy "Bodo", w którym Schuchardt brawurowo wcielił się w wielką gwiazdę międzywojennego kina Eugeniusza Bodo i dał się poznać szerokiej publiczności.
Schuchardt nie odcinał jednak kuponów, nie stał się celebrytą, nie pozował na ściankach i nie występował w "Tańcach z gwiazdami". Wręcz przeciwnie... pracował jeszcze więcej. Jego wypchana po brzegi filmografia robi ogromne wrażenie: "Hiacynt", "Orzeł. Ostatni patrol", "Odwróceni. Ojcowie i córki", "Krucjata", "Morderczynie", "Czarne stokrotki"...
I aż trzy tytuły Jana Holoubka: "Rojst Millenium", "Doppelgänger. Sobowtór", za którego zgarnął Orła i nagrodę na festiwalu w Gdyni, oraz oczywiście "Wielka woda", wielki hit Netfliksa o powodzi tysiąclecia z kolejną świetną, główną rolą.
Zresztą Schuchardt sam przyznaje, że dużo pracował. – Ostatnio nie narzekam na brak pracy i ciekawych propozycji, prawda jest taka, że przez wiele lat brałem, co było. Kierowała mną wspomniana odpowiedzialność za rodzinę (…). Był to kult pracy, w którym ja i całe moje pokolenie zostaliśmy wychowani – opowiadał w "Wysokich Obcasach".
– To był kolosalny błąd. Przerobiłem to na terapii (…). Dziś praca jest u mnie na trzecim miejscu, za rodziną i za mną samym – dodał aktor, prywatnie mąż aktorki Kamili Kuboth i ojciec 8-letniej córki.
Rok 2025 należy do Tomasza Schuchardta. Niedługo zobaczymy go jako Stanisława Wokulskiego
Schuchardt należy do tych aktorów, którzy nigdy nie grają "na pół gwizdka". Nawet jeśli pojawia się na ekranie w krótkim epizodzie, to i tak trudno przejść obok niego obojętnie: jest intensywny, emocjonalny, organiczny. Ten sezon to jednak dla niego poziom wyżej.
"Utrata równowagi", psychologiczny dramat Korka Bojanowskiego, w którym wciela się w reżysera Jacka, przemocowego manipulanta, dosłownie wibruje niepokojem. Schuchardt balansuje na granicy dobra i zła tak precyzyjnie, że widz nie ma pojęcia, czy bohater za chwilę przytuli studentkę, czy rozbije jej psychikę.
W "Breslau", hicie Disney+, Schuchardt rozwala system swoją kreacją Franza Podolsky'ego – niereformowalnego glinę z ostrym językiem, ciętym charakterem i problemem z alkoholem. To rola, która mogłaby łatwo popaść w stereotyp, ale Schuchardt wnosi do niej tak dużo charyzmy, że naprawdę łatwo uwierzyć, że Podolsky jest najlepszym policjantem w mieście, mimo że ma za uszami więcej niż pół komendy.
I wreszcie "Dom dobry". Rola, od której boli dosłownie brzuch. Agata Turkot jest znakomita, ale Schuchardt jest równie rewelacyjny – jest tu wcielonym złem, ale nie przerysowanym, nie groteskowym, tylko realnym i takim, którego widzowie znają z prawdziwych historii o przemocy w rodzinie. Jego Grzesiek manipuluje, rani, uwodzi i niszczy, a jednocześnie… potrafi być czuły i kochający. To właśnie ta dwuznaczność sprawia, że rola wbija w fotel i zostaje na długo po wyjściu z kina.
Co ciekawe, sam aktor przyznał w wywiadzie, że musiał nauczyć się dystansu do pracy, a role bywały dla niego formą terapii. "Budowanie postaci zmusza mnie do stałej pracy nad sobą i poszukiwania, co we mnie. Paradoks polega na tym, że jestem ekstrawertycznym introwertykiem. Tzn. na potrzeby pracy potrafię w swoich emocjach mocno pogrzebać, a potem w życiu uciekam w drugą stronę; pozostaję skryty i schowany" – opowiadał w "Wysokich Obcasach".
To słychać i widać. Schuchardt gra dziś intensywnie, ale świadomie – i to być może właśnie dlatego jego role są coraz lepsze. A przed nami kolejny ważny krok: Schuchardt jako Stanisław Wokulski w serialowej "Lalce" Netfliksa.
To ryzykowna i odważna rola – w końcu mowa o jednym z najbardziej ikonicznych bohaterów polskiej literatury. Trudno też będzie uniknąć porównań z Marcinem Dorocińskim, który równocześnie zagra Wokulskiego w filmie "Lalka". A to przecież nie koniec. Jeszcze w listopadzie czeka nas premiera "Ministrantów", którzy zanoszą się na hit.
Tak, Tomasz Schuchardt wyskakuje dziś z lodówki. Ale szczerze? Nie narzekam. Im więcej tego znakomitego aktora na ekranie, tym lepiej dla polskiego kina.
Zobacz także
