Izrael na Eurowizji
Izrael bierze udział w Eurowizji, inne kraje robią bojkot Fot. eurovision.tv

Europejska Unia Nadawców po raz kolejny udowodniła, że w Eurowizji liczy się wszystko – polityka, wpływy, pieniądze – tylko nie wartości, o których tak chętnie opowiada w swoich oświadczeniach. Decyzja EBU o pozostawieniu Izraela w konkursie nie jest dla mnie ani zaskoczeniem, ani szokiem. Szczerze? Już nawet nie mam siły się dziwić. Mam jednak siłę nazwać to po imieniu: to skandal. A kraje, które w końcu powiedziały "dość" i zrezygnowały z Eurowizji 2026, wykazały się odwagą, której Polsce po prostu zabrakło.

REKLAMA

Gdy Europejska Unia Nadawców ogłosiła w czwartek, że Izrael – mimo licznych zarzutów o łamanie prawa międzynarodowego, oskarżeń ONZ o ludobójstwo, ponad 70 tysięcy zabitych Palestyńczyków i podejrzeń o majstrowanie przy eurowizyjnych głosowaniach przez rząd – wystąpi w Eurowizji 2026, poczułam przede wszystkim jedno: przerażającą normalizację tego, co absolutnie nienormalne.

Jasne, EBU ubrało to wszystko w elegancką retorykę: jakieś "nowe zasady", "wzmocnienie przejrzystości", "neutralność wydarzenia", "zaufanie do formatu". Tylko że te komunikaty brzmią jak wygenerowane przez ChatGPT: dużo słów, zero treści. To policzek wymierzony fanom, którzy na własne oczy widzą, jak ich ukochany konkurs umiera.

Izrael zaśpiewa na Eurowizji 2026, w tle ludobójstwo i nieuczciwe głosowania

Wcale nie jestem zaskoczona. Straciłam wiarę w EBU już dawno – gdzieś pomiędzy izraelskimi propagandowymi balladami z ostatnich dwóch lat, które rozbrzmiewały w tle kolejnych ataków na Strefę Gazy, a podejrzanie wysokimi miejscami Izraela w finale.

Eurowizyjna społeczność też przecież nie miała żadnych złudzeń. Zwłaszcza po "zawieszeniu broni" w Gazie (naruszanym, przypomnijmy, już ponad 500 razy), które EBU potraktowała jak wygodny argument do dalszego udawania neutralności.

To, że mnie to nie zaskakuje, nie znaczy jednak, że nie jestem wściekła. I jestem w tym gniewie w bardzo licznym towarzystwie – bo fani są rozgoryczeni, sfrustrowani, zwyczajnie wkurzeni. Europa też ma dość. Po potwierdzeniu udziału Izraela w Eurowizji 2026 aż cztery kraje – Holandia, Hiszpania, Irlandia i Słowenia – faktycznie się wycofały, tak jak wcześniej zapowiadały.

Każdy z nich zrobił to po swojemu, ale wszystkie z jednego powodu: nie chcą legitymizować konkursu, w którym bierze udział kraj prowadzący brutalne działania militarne i kampanię propagandową.

Należący do Wielkiej Piątki Hiszpanie wycofali się po raz pierwszy w historii – to symboliczne, wręcz historyczne. Irlandczycy mówią otwarcie o "przerażających stratach w ludziach" w Strefie Gazy i zabitych dziennikarzach. Słowenia prosi, żeby choć przez chwilę udawać, że Eurowizja to konkurs radości i pokoju, a nie festiwal podwójnych standardów. Holandia nie tylko odchodzi – nie będzie nadawać konkursu, co jest ciosem dla oglądalności i wizerunku.

Polska też powinna zrezygnować z Eurowizji 2026

I wiecie co? To są kraje, które mają jaja. Nie interesują ich półśrodki, usprawiedliwienia, "kompromisy regulaminowe" i tajne głosowania, w których nikt nie ma odwagi powiedzieć publicznie, co naprawdę myśli. One wybrały najuczciwszą formę protestu, jaką mogą mieć nadawcy publiczni: po prostu nie biorą udziału w czymś, co gwałci ich wartości.

Możliwe, że z Eurowizji 2026 zrezygnuje jeszcze więcej państw. Belgia, Islandia i Portugalia podobno wciąż się wahają. EBU doskonale wiedziało, że taki scenariusz jest realny – dlatego jeszcze przed głosowaniem na szybko ściągnęło do konkursu trzy kraje: Rumunię, Bułgarię i Mołdawię. Przypadek? Na pewno...

Aktualnie udział potwierdziło 32 nadawców. Maksymalnie będzie ich 36 – najmniej od dwóch dekad. A Polska? TVP milczy, ale wszystko jest raczej jasne.

Jurorzy już przesłuchują zgłoszenia do preselekcji, jakby Eurowizja nie tonęła w największym kryzysie wizerunkowym od 20 lat. Oczywiście nie wiemy, jak Polska głosowała w Genewie, ale skoro startujemy, nie wyszliśmy ze Zgromadzenia Ogólnego i nie padł ani jeden sygnał protestu… to odpowiedź jest oczywista. TVP wybrało milczenie. A milczenie – zwłaszcza dziś – jest formą zgody.

Eurowizja zamienia się w farsę. EBU już nawet nie udaje, że ma podwójne standardy

Zresztą podwójne standardy EBU są tak widoczne, że aż oślepiają. W 2022 roku Rosję wyrzucono z Eurowizji natychmiast. I bardzo dobrze. Nikt nie miał wątpliwości – agresja Rosji była jednoznaczna, a niewinnym Ukraińcom trzeba było pokazać solidarność.

Dlaczego więc Izrael – mimo że prowadzi działania wojenne, mimo że łamie prawo międzynarodowe, mimo że cywile giną w liczbach, które przerażają nawet ludzi od lat zajmujących się światowymi konfliktami – pozostaje nietykalny? Tak, jest różnica: Rosja była agresorem, Izrael został zaatakowany w 2023 roku. Ale jeśli mówimy o obecnych działaniach, o skali odwetu, o liczbie ofiar – to już przestaje być inna sytuacja. To jest dokładnie ten sam mechanizm.

EBU udaje, że nie widzi rzeczy, które widzi cały świat. Nie słyszy protestów? Nie czyta komentarzy fanów? Nie rozumie, że konkurs muzyczny nie może być alibi dla państwowej propagandy? A może po prostu nie chce rozumieć? W końcu główny sponsor Eurowizji, Moroccanoil, to firma izraelska. Oficjalnie – bez znaczenia. Nieoficjalnie… no właśnie.

Piszę to z ciężkim sercem, bo Eurowizja to dla mnie coś więcej niż konkurs. To święto muzyki, dziwactwa, popkultury, radości – oglądam ją od dziecka, śledzę co roku. Ale dziś widzę, jak EBU brnie w polityczny beton, ignorując głos fanów i nadawców. Widzę, jak kraje odpadają jeden po drugim. I widzę, jak to święto zamienia się w farsę.

Reszta Europy może się jeszcze obudzić. Z czystej ludzkiej przyzwoitości

Eurowizja 2026 z pewnością nie będzie normalna. Pół Europy zastanawia się, czy wystąpić, druga połowa – czy w ogóle to oglądać. Na forach królują dwie emocje: zmęczenie i złość. Wiele osób zapowiada bojkot – choć wiadomo, jak to w maju bywa.

Owszem, będą protesty, będą demonstracje, będą kontrowersje. Będzie napięcie zamiast muzyki. Znowu będą buczące widownie i delegacja, które zamiast śpiewać, będzie uprawiać soft-propagandę. Ale obawiam się, że może być jak zawsze: trochę się powkurzamy, odejdzie kilka krajów, a potem wszyscy i tak zasiądziemy przed telewizorami. Buczenia wyciszone, ochrona zaostrzona, a festiwal "neutralności" będzie trwał. I tyle.

Właśnie dlatego kraje powinny przyłączać się do bojkotu. I Polska też powinna powiedzieć "wychodzimy". Nie dlatego, że nie wygrywamy, nie dlatego, że Justyna Steczkowska została ograbiona przez jurorów i nie dlatego, że ktoś nam narzuca poglądy. Ale dlatego, że są momenty, w których trzeba powiedzieć "dość". Są wartości, które stoją wyżej niż telewizyjna ramówka i decyzje, które znaczą więcej niż tysiąc oświadczeń.

Jeśli Eurowizja ma przetrwać jako coś więcej niż cyrk sponsorów i tajnych głosowań, musi dostać sygnał. I to teraz – nie za rok, kiedy będzie po wszystkim. Holandia, Hiszpania, Irlandia, Słowenia już go wysłały. Reszta Europy może się jeszcze obudzić. Nie tylko dla ratowania twarzy, ale z elementarnej ludzkiej przyzwoitości.

Bo ostatecznie mówimy o konkursie, w którym zaśpiewa państwo oskarżone o ludobójstwo. Jeśli to was nie wścieka, to naprawdę nie wiem, co może.