
Jacek Żakowski na łamach "Gazety Wyborczej" polemizuje z analitykiem i blogerem Maciejem Samcikiem. Dziennikarze posprzeczali się o OFE. Żakowski twierdzi bowiem, że gdyby co roku 20 miliardów szło do budżetu, a nie do OFE, to wszyscy żylibyśmy lepiej i dostatniej. To nie pierwszy raz, kiedy znany publicysta idzie pod prąd w konfrontacji z ekonomistami i analitykami. Nam opowiada o tym, jak dzisiaj finansjera zawładnęła światem i odebrała ludziom wolność.
To także jedna z niewielu osób w Polsce, która na te tematy może dyskutować niemal "od ręki" i zawsze stymuluje intelektualnie. Taki też jest jego spór z Maciejem Samcikiem (dziennikarzem "GW", analitykim i blogerem) Żakowski pisze między innymi, że w OFE nie ma pieniędzy, a "są tylko obietnice zapisane w akcjach i obligacjach". Samcik z kolei wykazuje, że te akcje przecież dają nam prawo własności do udziałów w firmach, co może przekładać się na dywidendy i tak dalej. Mimo to, Jacek Żakowski nie daje za wygraną i w dzisiejszej "Wyborczej" podkreśla:
Samcika, jak wielu ekonomistów, polityków i zwykłych ludzi, odurzyła magia rynków finansowych, które przez dwie dekady zdawały się odpowiedzią na kłopoty świata. Dziś wiemy, że stały się kłopotem, nie odpowiedzią. Nie tylko jako narzędzie alokowania zasobów w przestrzeni, ale także w czasie.
To tylko jeden z przejawów sprzeciwu Jacka Żakowskiego wobec dyktatu finansjery i patologii kapitalizmu. Z jego stwierdzeniem trudno się nie zgodzić – finansjera rozrosła się do absurdalnych rozmiarów, a wiele papierów, którymi się obraca, nie ma żadnej realnej wartości. Doskonale pokazał to na swoim blogu prof. Andrzej Blikle.
Ileż to razy słyszeliśmy, że kapitalizm jest najbardziej racjonalnym systemem, ponieważ niczym nieograniczona konkurencja sprawia, że klient dostaje najlepszy towar, a profity spływają zgodnie z zasługami do najlepszych wytwórców. Wolne żarty! Czy ktoś jeszcze w to wierzy teraz, gdy powszechnie wiadomo, że liczy się nie jakość, lecz marketingowe kampanie? Że gros zysków zostaje zainwestowane bynajmniej nie w ulepszanie produktu (który zresztą nie może być zbyt trwały – w ramach „podnoszenia jakości” prowadzi się raczej badania, jak sprawić, by nie przetrwał więcej niż dwa lata), ale w tak zwane „budowanie marki”, czyli niezwiązanego z jakością przeświadczenia klientów, że właśnie ten produkt muszą kupić, ponieważ jest najbardziej cool i ogólnie rzecz biorąc przyczyni się do ich szczęścia.
Marka nie tylko nie służy konkurencji, ale wręcz ją zabija. Służy dominowaniu rynku przez wielkich graczy, przy których maluczcy nie mają szansy się przebić, choćby stworzyli produkt wielokrotnie lepszy.
Z tymi tezami nie sposób się nie zgodzić. Co prawda, w ostatnich latach internet sporo zmienia i daje szansę małym firmom na to, by zawojować rynek. Ale to, co napisał Jacek Żakowski, niewątpliwie będzie aktualne jeszcze co najmniej przez kilkanaście lat. A może i na zawsze, bo przecież internet też zalewają reklamy i są jednym z głównych źródeł utrzymania wszelkich serwisów.
Poza pazernością brutalnie lobbującego i wąsko myślącego biznesu, który - jak pisze prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców - ma "głęboko w dupie" wszystko poza swoim doraźnym interesem, nie ma powodu, żeby ochroniarze, kelnerzy, sprzątaczki zarabiali mniej, niż trzeba na skromne przeżycie. I żeby ich bieda obciążała pomoc społeczną. CZYTAJ WIĘCEJ
Żakowski dowodził wówczas, że "śmieciówki", jak się potocznie nazywa te umowy, mogły kiedyś wydawać się dobrym rozwiązaniem na uelastycznienie rynku pracy. Ale dzisiaj, zdaniem dziennikarza, takie umowy służą właśnie pazernemu biznesowi, który najzwyczajniej w świecie wyzyskuje pracowników. I oprócz lobby biznesowego, nie ma żadnego powodu, by taki stan rzeczy utrzymywać. Dla wielu osób, oczywiście, to jedyna forma zatrudnienia, ale patrząc z szerokiej perspektywy, trzeba przyznać Jackowi Żakowskiemu rację - nie można zgadzać się na prawo, które pozwala wyzyskiwać, choć na pewno niełatwo je zmienić.
Przynajmniej od ukazania się „Końca historii” Francisa Fukuyamy istniejący na Zachodzie porządek nazywaliśmy „liberalną demokracją”. W tej nazwie zawierają się dwie piękne idee: wolności i równości. Trudno było jej idealistycznemu urokowi nie ulec. Sęk w tym, że opisuje ona tylko niematerialną część faktycznie istniejącego systemu, czyli demokratycznego kapitalizmu. Jego kształt wyznacza punkt przecięcia dwóch osi: demokracji i kapitalizmu. Równości (praw) i nierówności (bogactwa). Przez te 20 lat punkt przecięcia osi gwałtownie się przesunął. Potęga kapitalizmu wzrosła niepomiernie i niezauważenie. Powstał globalny system instytucji rynkowych (banków, funduszy, korporacji) nie tylko zbyt wielkich, by upaść, lecz także zbyt potężnych, by państwa mogły je kontrolować. A jednocześnie demokracja gwałtownie się zdegenerowała, stając się (...) „mediokracją”, czyli faktycznie branżą show-biznesu.
Ponownie, trudno się z tym nie zgodzić. Kapitalizm się zdeformował, jego fundamentem stała się finansjera oderwana od rzeczywistości. Jeśli ktoś wątpi w to, że Jacek Żakowski ma w tej kwestii rację, niech przypomni sobie Lehman Brothers i kryzys z 2008 roku.
Warto jednak zaznaczyć, że Żakowski rozpatruje również bardziej szczegółowe kwestie dotyczące gospodarki, takie jak służba zdrowia, budżet czy wspomniane wcześniej OFE. Publicysta od dawna krytykował Fundusze.
Emisja obligacji na sfinansowanie naszych wpłat do OFE kosztuje. Gdyby nie OFE, nasz narodowy dług byłby o jedną trzecią niższy. A im mniejszy dług, tym niższe oprocentowanie. W różnych latach ta różnica wynosiłaby między 0,17 a 0,29 proc. W 2010 r. było to ok. 1,7 mld, a w tym będzie więcej, jeśli plany rządu upadną. Są też koszty związane z przygotowaniem emisji i jej przeprowadzeniem. Łącznie jakieś 2 mld rocznie, czyli ok. 100 zł na pracującego Polaka. 100 zł każdy z nas musiał w ubiegłym roku dołożyć, żeby OFE mogły swoje zarobić. Jest to kwota zbliżona do średniej sumy pobranych przez nie prowizji i opłat. Można więc cynicznie powiedzieć, że prościej było wprost wyjąć z kieszeni po stówce i dać te pieniądze OFE, a emerytury zostawić ZUS-owi. CZYTAJ WIĘCEJ
Również ostatnio Żakowski dał wyraz swojemu sprzeciwowi wobec istnieniu OFE. Wykazywał, między innymi, że fundusze w zasadzie nie są zbyt skuteczne i jeśli chodzi o skuteczność inwestowania, stanowią towarzystwo wzajemnej adoracji.
OFE konsekwentnie mają wynik gorszy niż indeks warszawskiej giełdy, na której inwestują. Bo inwestują nie swoje pieniądze w nie swoje przedsięwzięcia. Zainteresowane są tylko tym, żeby ich wynik nie był gorszy niż wynik innych OFE. Biegają więc po parkiecie stadem, pilnując jedni drugich. Stado gra samo ze sobą, więc wynik jest bliski zera. Minus koszty. CZYTAJ WIĘCEJ
W co więc, zdaniem Żakowskiego, powinno się inwestować, jeśli nie dawać na fundusze? Zamiast przelewać rocznie 20 miliardów złotych do OFE, publicysta sugeruje, by przeznaczyć je na zdrowie, demografię, edukację, innowacje czy infrastrukturę – bo są to inwestycje długoterminowe, które przyniosą zyski za kilkadziesiąt lat. Ogólnie też Żakowski często podkreśla, by inwestować pieniądze w młodzież i jej rozwój, bo to zabezpiecza przyszłość – a nie obracanie pieniędzmi na wirtualnym parkiecie giełdowym.
O zdrowiu, lekarzach i pacjentach Żakowski pisze zresztą równie często, co o ZUS i kapitalizmie. Warto wysłuchać jego głosu w tej sprawie, bo patrzy on nie tylko na system, ale też na to, jak na przykład system wpływa na relacje lekarzy z pacjentami.
Nieudolne pararynkowe reformy sprawiły, że system sprowadza chorego do roli surowca zleconej przez NFZ obróbki. Jak surowiec śmierdzi, wyrzuci się go za drzwi i przerobi się inny. Jak się go pokroi - niech leży i nie przeszkadza. NFZ nie płaci za pieszczoty. Wycena procedur nie obejmuje empatii ani ludzkiego traktowania. A rozmowa między społeczeństwem i służbą zdrowia od lat dotyczy tylko tego, ile procedur zostanie kupione za ile pieniędzy i kto ile na tym zarobi. Przy czym to nie chorzy decydują, kto ile zarobi, ale NFZ zlecający badanie nas i krojenie. Wobec nadmiaru popytu i niedostatku podaży surowiec może tylko dziękować, że lekarz go leczy, a NFZ płaci. Ten system (...) odczłowiecza relacje i robi z nas przeciwników. Bo pacjenci potrzebują uwagi, czasu, empatii, a lekarz i pielęgniarka zarabiają tym mniej, im więcej ich nam dają. Dla nas liczy się jakość, a im się płaci za ilość. CZYTAJ WIĘCEJ
Dlatego też Żakowski – w innym tekście z "Gazety Wyborczej" – popierał chociażby likwidację centrali NFZ, która była, jego zdaniem, swoistym drugim ministerstwem zdrowia. W marcu 2013, po śmierci małej Dominiki, której nie udzielono pomocy, publicyta bardzo mądrze wykazywał jednak, że zmiany systemowe nie pomogą naprawić służby zdrowia – i innych usług publicznych – dopóki będziemy je traktować jako biznes.
Urzędnicy coś doregulują, zaostrzą nadzór i sankcje. Może sypną grosza, jeśli się utrzyma wzburzenie Owsiaka i opinii publicznej. Ale niewiele się zmieni. Nawet jeżeli zmiany zostaną wprowadzone, pieniądze wydane, przepisy uchwalone. W systemach tak zwanych usług publicznych nic się istotnie nie zmieni, jeżeli nie zmieni się jedno: cel ich funkcjonowania. Służba zdrowia jest tu najbardziej wyrazistym i dramatycznym przykładem. Pararynkowa gra, w której biorą udział pielęgniarki, lekarze, dyrektorzy, NFZ i Ministerstwo Zdrowia, została tak zaprojektowana, że liczą się tylko pieniądze i procedury. Efekt nie ma znaczenia. A efektem jest zdrowie (życie) pacjenta. CZYTAJ WIĘCEJ
W ten sposób Jacek Żakowski pokazuje, że żaden problem nie jest problemem zero-jedynkowym, sprowadzającym się do zmiany systemu. Bo z systemem najczęściej powiązana jest mentalność, relacje międzyludzkie, które pod wpływem systemu mogą się zmieniać, ale mogą go i kształtować.
Dzisiaj, gdy pytam Jacka Żakowskiego o ewolucję jego poglądów gospodarczych, publicysta odpowiada: - Z początku, jako publicysta, zajmowałem się bardziej demokracją, niż kapitalizmem. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jakość demokracji zależy od modelu gospodarczego. I w ten sposób, po nitce do kłębka, szukając intuicyjnie, doszedłem do konkluzji, że są modele służące lepiej i gorzej naszej gospodarce.
- Proszę zauważyć, że nawet ostatnio przyznał to – niebezpośrednio - Donald Tusk na konferencji prasowej o budżecie. Mówił, że trzeba stymulować gospodarkę, ale podjąć takie decyzje, które zostaną z jednej strony zaakceptowane przez rynki, a z drugiej nie obciążą obywateli. Dzisiaj już politycy nie podejmują decyzji najbardziej racjonalnych z punktu widzenia gospodarki, tylko muszą brać pod uwagę, jak ich działania zostaną przyjęte przez grupę ludzi zarządzających firmami finansowymi – dowodzi Żakowski. Przy czym podkreśla, że nie krytykuje za to Donalda Tuska, bo po prostu takie są realia dzisiejszej polityki.

