Szef [url=http://tinyurl.com/kzjdjov]kuchni[/url] łatwo potrafi zemścić się za zniewagę na kelnerze.
Szef [url=http://tinyurl.com/kzjdjov]kuchni[/url] łatwo potrafi zemścić się za zniewagę na kelnerze. Fot. Shutterstock.com

Włosy łonowe, mocz, a nawet nasienie - to wszystko dodatki, którymi poirytowana zachowaniem klienta obsługa baru, czy restauracji potrafi doprawić jego danie. - W pewnym momencie skończyła się nam fantazja, co z ich jedzeniem zrobić - mówi nam kucharz, który w podobny sposób mścił się na niemile widzianych gościach zastraszających jego lokal. - Między wydawką a drzwiami na salę jest dość czasu, by napluć w talerz. Na przykład panu, który co chwila klepie cię w tyłek - ostrzega kelnerka sopockiej restauracji.

REKLAMA
Wchodzisz do ulubionego lokalu po ciężkim dniu pracy, a tam dziś też nie wszystko tak, jak sobie wymarzyłeś. Kusi, by wyładować całą frustrację na obsłudze. I dopiero wtedy ze spokojem zjeść wymarzoną kolację. Ze smakiem? Pewnie tak, ale po takim początku niezwykle ważnej relacji z obsługą często lepiej wyjść i długo niczego w tym miejscu nie tknąć. Bo uprzejmie wysłuchujący obelg kelner ma w kuchni przyjaciół, którzy z łatwością się na nas za poirytowanie kolegi zemszczą.
Obraź kelnera, a już kuchnia się na tobie zemści
- Przypomina mi się zamówienie klientki, która przyszła do nas kilka minut przed zamknięciem i zażyczyła sobie zestawu, którego w kuchni już nie było. Wszystko było posprzątane, szef kazał sprzedawać tylko to, co zostało na ladzie. Tymczasem ona uparła się, że chce coś innego. Zwymyślała mnie i straszyła, gdzie też tego nie zgłosi. Gdy więc przekazałam zamówienie kucharzom, dodając jak bardzo tej pani na tym zależy, mięso na jej kanapkę przebyło z chłodni długą drogę. Przez całą podłogę kuchni, zaliczając po drodze wszelkie możliwe detergenty, które stały na wierzchu - wspomina Asia, była pracownica jednej z wielkich sieci fast foodów.
I przyznaje, że smak zemsty był wówczas wyjątkowo słodki. Klientka miała wrażenie, że podbiła świat, a obsługa nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy ta zaczęła zajadać się wywalczoną już po godzinach zamknięcia restauracji kanapką. Choć Asia w tamtym lokalu od dawna nie pracuje, po latach przyznaje, że choć zemsta na klientce była dziecinna... nie żałuje jej.
Podobnych skrupułów nie ma także Jacek, który w sezonie prowadzi smażalnię ryb na Wybrzeżu. Tam na zemstę kucharza kilka razy nacięli się wyjątkowo wybredni klienci ze stolicy. - Najbardziej gorąco było jakieś kilkanaście lat temu. Takie czasy, gdy na półwysep zjeżdżali się masowo aspirujący gangsterzy. Dwóch takich panów bywało u nas regularnie i jednego dnia któryś zadławił się bardzo mocno ością i zrobił wielką awanturę - wspomina gastronom.
Włosy, mocz i "coś od siebie"
Mężczyzna zbulwersował się, bo zamawiał filet. Obecność w nim ości tak go zdenerwowała, że zaczął wymachiwać bronią, szarpać kelnerki, a pomocnikowi Jacka, oberwało się mocniej. - Zażyczyli sobie jeszcze raz to samo na "koszt firmy". Na nasz koszt stołowali się potem jeszcze prawie dwa tygodnie. W pewnym momencie skończyła się nam fantazja, co z ich jedzeniem zrobić. Zasmakowali włosów łonowych, moczu każdego z nas, a pobity przez nich kolega do panierki dorzucił jeszcze coś od siebie - wspomina mój rozmówca.
W barach i restauracjach trzeba więc bardzo mocno uważać na względy obsługi i na pewno tylko na niekorzyść może wyjść każda ostra konfrontacja. Doświadczeni pracownicy gastronomii podkreślają jednak, że w sezonie wakacyjnym w wielu miejscach nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę zostało dodane od obsługi do naszego dania. Wszystko przez pracowników sezonowych, zwykle licealistów i studentów, którym zależy tylko na szybkim zarobku i nudę zabijają różnymi "dowcipami". - Sam złapałem parę sezonów temu dwóch gówniarzy na tym, że wrzucali gile z nosa do frytkownicy - mówi właściciel smażalni. - Robili to z czystej głupoty, więc wyrzuciłem ich natychmiast - dodaje.
Historią zabijania kuchennej nudy żyją dziś też Stany Zjednoczone. Gdy cały świat przeżywa narodziny Royal Baby w Wielkiej Brytanii, za oceanem większość dyskutuje dziś o Subway'u. A dokładnie jego pracownikach, tzw. kanapkowych artystach, którzy swą sztuką postanowili podzielić się na Instagramie. A sztukę tę rozwinęli o nacieranie przygotowanego do wypieku pieczywa penisem. W niewiadomym celu w firmowych lodówkach mrozili mocz. Gdy ich zdjęcia stały się hitem w sieci i natychmiast wybuchła afera, młodzi Amerykanie tłumaczyli, że w ten sposób bawili się w domu. Spostrzegawczy internauci przekonywali jednak, że otoczenie, w którym zrobiono zdjęcia przypomina raczej profesjonalną kuchnię. Wiary pracownikom nie dał też Subway, który ich natychmiast zwolnił.
Bądź uprzejmy i uważaj na patologię
- To jest efekt letniej patologii, gdy w gastronomii pracują ludzie z ulicy - przekonuje Julia, kelnerka w jednej z popularnych sopockich restauracji. Jednocześnie dodaje, że profesjonalista nigdy nie zrobi takich rzeczy. Chyba, że... się go jednak zdenerwuje. - I myli się ten, kto sądzi, że można bezkarnie zbesztać kelnerkę, a ona nic nie zrobi. Między wydawką a drzwiami na salę jest dość czasu, by napluć w talerz. Na przykład panu, który co chwila klepie cię w tyłek - ostrzega Julia. Prawdziwą władzę nad klientem ma jednak kucharz. - To nie jest tak, że trzeba bezpośrednio jemu podpaść, by zasmakować dania pod tytułem "zemsta kuchni" - mówi kelnerka.
By uniknąć jej smaku dziennikarze brytyjskiego "Guardiana" opracowali niedawno krótki poradnik dla stołujących się na mieście. Złote rady mają zapewnić, że nawet w najtrudniejszych sytuacjach nie podpadniemy obsłudze lokalu. Przede wszystkim więc brytyjscy dżentelmeni radzą, by wtedy, gdy w restauracji coś jest nie po naszej myśli mówić o tym jasno, zwięźle i przede wszystkim spokojnie. Wrzeszczenie na kelnera na pewno nie sprawi, że danie zacznie smakować lepiej, albo będzie cieplejsze. Przed nawet spokojną konfrontacją warto też zastanowić się, czy wina nie leży po naszej stornie. Na przykład wówczas, gdy zamówiliśmy coś, czego nie znamy i nagle dziwmy się, że wygląda to tak, a nie inaczej.
Bywalcy restauracji z Wysp przekonują również, by unikać też takich irytujących kucharzy sytuacji, gdy problemy z daniem zaczynają się po... zjedzeniu większości z talerza. A kiedy na blogu, Twitterze, albo jednym z portali dla fanów dobrej kuchni piszemy własną książkę życzeń i zażaleń warto, by o tej opinii szef kuchni dowiedział się przed naszym wyjściem z jego lokalu. Warto dać mu szansę, by odpowiednio zareagował.
"Guardian" odradza także, by uwagi kierowane pod adresem obsługi były wyraźnym polowaniem na coś gratis. Nie jest to w dobrym tonie i wyjątkowo mocno drażni restauratorów. To w ich gestii leży, by wpaść na pomysł wynagrodzenia nam jakiegoś minusa czymś, co nas zaskoczy. Próba wyłudzenia drugiej porcji może bowiem skończyć się tylko tak, jak darmowe wyżywienie gangsterów, którzy przed laty stołowali się w smażalni mojego rozmówcy.
To kucharze mają władzę nad klientem
W Wielkiej Brytanii na koniec zapewniają też, że idąc do lokalu nie można wierzyć we wszystkie przerażające legendy. Dziennikarze "Guardiana" podkreślają, że na straży norm stoją przecież odpowiedni urzędnicy. Jak bardzo tym interesują się tym, co podają nam na mieście, niedawno przekonał się dziennikarz naTemat, który bezskutecznie próbował zainteresować inspektorów weterynaryjnych i sanitarnych nieświeżym mięsem, z którego korzystają warszawskie bary orientalne. Trudno więc wierzyć, że ktokolwiek pilnuje, by kelner nie napluł nam do zupy. Pozostaje więc być dla kelnera uprzejmym i na takie zachowanie po prostu sobie nie zasłużyć.