Kolejne rewelacje na temat zespołu Antoniego Macierewicza i występy jego członków stały się okazją do szydzenia z posła i jego profesorów. Równie mocno, jak rewelacje Macierewicza przeszkadza mi forma krytyki, z którą się spotykają. Pełna szyderstw i śmiechu. Z szacunku dla 96 osób, które zginęły pod Smoleńskiem powinniśmy unikać żartów wokół katastrofy.
Słuchając tego, co na kolejnych posiedzeniach zespołu parlamentarnego i organizowanych dziesiątkami konferencjach prasowych mówi Antoni Macierewicz trudno zachować powagę. Kolejne rozpaczliwe próby udowodnienia, że to on – historyk i specjalista od krajów Ameryki Południowej – ma w sprawie katastrofy smoleńskiej rację, a mylą się inżynierowie, fizycy i specjaliści od badania wypadków lotniczych, nie pomagają. Wykorzystuje do tego argumenty dostarczane przez ludzi, którzy może i mają tytuły profesorskie i inżynierskie, ale nigdy nie badali katastrof lotniczych.
W piątkowe popołudnie Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie i Politechnika Warszawska wydały nawet oświadczenie, w którym odcinają się od tez swoich pracowników - prof. Jacka Rońdy i prof. Jana Obrębskiego. "Poglądy profesorów mogą godzić w autorytet uczelni" - podkreślają rektorzy.
Sam Macierewicz i politycy PiS powtarzają, że nie zajmują się Smoleńskiem z pobudek politycznych czy koniunkturalnych, ale czysto ludzkich. Zginęli ich przyjaciele i są im to winni. W "Bez autoryzacji" mówił o tym Witold Waszczykowski.
Jednak teorie profesorów Biniendy czy Rońdy służą tylko jako brzmiąca naukowo podbudowa do politycznej walki z wrogami. Obok walki o prawdę (a według niektórych "z prawdą"), mamy więc walkę polityczną. A w tej wszystkie chwyty są dozwolone. Dlatego kolejne występy Antoniego Macierewicza stanowią doskonałą pożywkę dla krytyków i konkurentów politycznych. A ci nie zawsze są w stanie powściągnąć temperament i uniknąć złośliwości. I sprawa Smoleńska z tragedii przeradza się w komedię.
Zapominamy, jak jeszcze trzy i pół roku temu (niemal) wszyscy opłakiwali ofiary katastrofy. Politycy zapewniali wtedy, że to najlepszy czas, by zapanowała powszechna zgoda, a spór polityczny się ucywilizował. Dziennikarze, nawet krytyczni wobec zmarłego prezydenta, akcentowali raczej dobre strony jego osobowości i prezydentury.
Dzisiaj Smoleńsk to głównie temat do żartów. Żartują nie tylko internauci czy satyrycy, ale i politycy. Z zniesmaczeniem oglądałem nagrania z Sejmu, kiedy trwała tam kolejna konferencja prasowa Antoniego Macierewicza. Andrzej Rozenek, rzecznik Ruchu Palikota, siedział na końcu sali zaśmiewając się niemal na głos z tego, co mówi poseł PiS. Jego klubowy kolega Robert Biedroń także nie omieszkał poużywać sobie ze spektaklu Macierewicza. Kpił, że niedługo Macierewicz powie o sobie, że jest Napoleonem i udawał pozę cesarza Francuzów.
Kpią też oczywiście internauci. Nie minęły dwa dni od publikacji stenogramów pokazujących słabe predyspozycje ekspertów Macierewicza do badania katastrofy, a w sieci już pojawiły się rysunki i fotomontaże szydzące z parlamentarnego zespołu (tutaj, tutaj czy tutaj)
Ze Smoleńska robi się spektakl, widowisko. Zapomina się o tym, że to prawdziwa ludzka tragedia, a nie film, którego aktorów zobaczymy za chwilę w innym filmie. Nie podoba mi się też napuszczanie na siebie rodzin ofiar, jak w "Tak czy Nie?" Polsatu News. To program, którego formuła powoduje, że często staje się on karczemną awanturą między osobami wyznającymi zupełnie przeciwne poglądy i nie wiem. Być może taki zamiar towarzyszył twórcom i tym razem. Z jednej strony wystąpił Paweł Deresz, z drugiej Magdalena Merta, ale program przebiegał spokojnie.
Sprawie katastrofy towarzyszą i będą towarzyszyły emocje. Ale od tego mamy rozumy, żeby te emocje powstrzymać, szczególnie w obliczu takiej tragedii, kiedy wypowiadamy się publicznie. Oczywiście dużą część winy ponosi za to sam Macierewicz i jego pomocnicy, ale nie spodziewam się po nich nagłej zmiany podejścia i zaniechania wygłaszania kolejnych kuriozalnych opinii. Dlatego to dziennikarze i politycy komentujący jego słowa powinni wziąć na siebie ciężar przywrócenia powagi tej strasznej tragedii.
Pamiętam, kiedy przed pierwszymi świętami po Smoleńsku pojechałem nagrać jedną z wdów. Po skończonym nagraniu operator albo dźwiękowiec powiedział mechanicznie "Wesołych Świąt!" już w trakcie wypowiadania tych słów orientując się co zrobił. Moja rozmówczyni próbowała się uśmiechnąć i wydusić z siebie tylko "Dziękuję. Chociaż będzie trudno". Od tej rozmowy minęły niemal trzy lata, ale zapewne dla wielu to wciąż niezabliźniona rana.
Uprzedzając pytania – oczywiście zaśmiewałem się na śmierć oglądając brytyjskie "Allo! Allo!", komediowy serial o niemieckiej okupacji we Francji. Ale od katastrofy minęło zbyt mało czasu. Kiedy będzie wystarczająco daleko od 10 kwietnia 2010 roku? Nie wiem, bo nie ja straciłem krewnych i przyjaciół na tym lotnisku.
To, że podejmujemy wysiłki by zbadać przyczyny katastrofy smoleńskiej nie jest poddane koniunkturze politycznej. Uważamy, że należy to robić, bo sytuacja jest szczególna – państwo polskie zawiodło. Jak się patrzy na tę katastrofę, to jest ona katastrofą bez precedensu w skali światowej. Państwo zagubiło nie tylko swojego prezydenta, ale całą masę najwyższych urzędników, dostojników państwowych, szefów urzędów, dowódców wojsk. CZYTAJ WIĘCEJ