"Nie będę pił alkoholu przez miesiąc" - wyniki testu
"Nie będę pił alkoholu przez miesiąc" - wyniki testu Fot. naTemat

Nawet nie wiem kiedy to zleciało... 27 sierpnia stwierdziłem, że przez miesiąc nie będę pił alkoholu. Dziś znów jest 27, a przy okazji piątek. Niepicia koniec i początek...?

REKLAMA
Mieli rację ci, którzy miesiąc temu śmiali się z mojego postanowienia o niepiciu alkoholu przez miesiąc. "Mega proste wyzwanie!" – skomentowała Kasia. "Spróbuj nie pić prawie rok" - dodał Kuba. Jeszcze ktoś inny słusznie rzucił: "Spróbuj pić przez miesiąc, to dopiero wyzwanie"... Okazało się, że więcej było strachu niż "bólu" ;)
Muszę się do czegoś przyznać... Wczoraj przez nieuwagę ugryzłem pączka, w którym zamiast dżemu był krem o smaku Advokata. Mało tego, postanowiłem zjeść go do końca. Ale poza tą jedną wpadką, wszystko odbyło się jak należy.
Chodziłem na imprezy, choć znacznie rzadziej i tylko na te, na których mi faktycznie zależało. Wybierałem te, które gwarantowały mi spotkanie ciekawych osób, z którymi będę mógł porozmawiać, bez konieczności wspomagania nieklejącej się czasem gadki.
Często mówi się, że imprezy na początku są drętwe, bo wszyscy są jeszcze trzeźwi i dopiero po pewnym czasie zabawa się rozkręca. Też mi się wydaje, że tak jest. Sądzę, że dzieje się tak dlatego, że idziemy na nie z zamiarem picia alkoholu. Tymczasem przychodząc na imprezę z nastawieniem, że i tak będziemy do końca trzeźwi, takie spięcie się nie pojawia. Nie czekasz na coś, co nagle ma cię otworzyć, tylko bawisz się od samego początku i jesteś sobą.
Nie jestem w stanie zliczyć, jak wiele razy zadano mi pytania: "Nadal nie pijesz?", czy "Dlaczego nie pijesz"? Znajomi na Facebooku, w redakcji, czy nawet od dawna nie widziani ludzie najbardziej interesowali się tym, skąd w ogóle pomysł na taki "dziwny" eksperyment. Na samych imprezach bardzo często zaś pytano mnie: "I jak się bawisz? Może jednak...?". A jak się bawiłem?
Muszę przyznać, że świetnie, choć pierwsze spotkania z ludźmi, którzy pili przy mnie alkohol, były dziwne. Zastanawiałem się, dlaczego właściwie z własnej woli odmawiam sobie choćby jednego piwa? Przecież wszyscy je piją i nikt nie przyszedł tu, by się "sponiewierać". Odpowiedź była jasna i pełna: Aby lepiej poznać samego siebie.
Okazało się, że nawet przebywanie z osobami, które piją może być fajne. Mogłem przyjechać na spotkanie tak jak lubię, czyli rowerem i nie martwić się o powrót. Nie gubiłem wątku rozmowy i jasno wyrażałem swoje myśli, śmiejąc się nieraz głośniej niż cała reszta towarzystwa. Najwidoczniejszą różnicą było jednak to, że nieco wcześniej miałem ochotę wracać do domu.
W pewnym momencie stało się to, przed czym w komentarzach ostrzegała mnie Agnieszka. "Obstawiam, że po prostu będziesz miał problemy ze zrozumieniem pijących imprezowiczów". Stwierdzam, że wielogodzinne siedzenie w pubie możliwe jest tylko przy czymś mocniejszym niż lemoniada, której smak poznałem nad wyraz dobrze. Impreza osoby niepijącej siłą rzeczy musi skończyć się wcześniej, bo przebywanie wśród ludzi krążących po innej orbicie jest dla trzeźwego stratą czasu.
Łukasz napisał przed miesiącem: "Autorze, to tylko miesiąc abstynencji a tekst jak o przygotowaniach przed wyprawą na księżyc". Miał trochę racji. Choć dostałem wiele maili od osób, które nie wyobrażają sobie nawet tak krótkiego okresu bez piwka ze znajomymi, choć nie czują się alkoholikami. Mieli dwadzieścia parę, trzydzieści kilka lat. Jednak przyzwyczajenie do spędzania wieczorów choćby przy lampce wina jest tak duże, że sami zaczęli się zastanawiać, czy mają problem. Skoro miesiąc to krótko, dlaczego nie spróbować?
Napisał do mnie również Marcin, który na podstawie własnego doświadczenia ostrzegł mnie przed "śmiercią towarzyską".
Marcin
Czytelnik naTemat

Pamiętaj, że alkoholicy lub ludzie pijący ryzykownie zazwyczaj tak układają sobie świat by wszyscy dokoła nich pili. Znam to dobrze z własnego doświadczenia. W pracy, po pracy, w klubach, spotkaniach, szlajaniu miejskim, kolacjach, oglądaniu filmów ze znajomymi, zawsze, zawsze i zawsze był alkohol i prawie wszyscy moi znajomi pili.


Być może to przypadek, trudno mi to stwierdzić. Ale ostatni miesiąc był dla mnie niezwykle przyjemnym miesiącem. Czułem że mam jakby więcej siły, bo w weekendy naprawdę wypoczywałem, choć nie unikałem wysiłku fizycznego. Soboty i niedziele stały się jakby dłuższe i wykorzystane do samego końca. Ani jednej chwili nie poświęciłem na leczenie kaca, który dla wielu osób jest równoznaczny z odreagowaniem całego tygodnia.
Zamiast tracić godziny, traciłem kilogramy (ze dwa - trzy). Wolny czas przeznaczałem bowiem na uprawianie sportu. Nie pijąc piwa i innych trunków nie jadłem również chipsów i innych nieodłącznych towarzyszy długich nocnych rozmów. Skorzystali też na tym niektórzy moi znajomi, którzy solidarnie unikali "spożywania". Graliśmy w gry planszowe, spacerowaliśmy i oglądaliśmy filmy na DVD. Byli jednak i tacy, z którymi widziałem się znacznie rzadziej, niż zwykle.
Niepokój, który czułem na myśl o zmianie swoich przyzwyczajeń był przed miesiącem niepotrzebny, gdyż miesiąc bez picia jest czymś naprawdę fajnym. Prawdziwa zagwozdka pojawia się dopiero dziś. Z jednej strony, przeżyłem wspaniały miesiąc, spędzając czas inaczej niż przez ostatnie lata. Poznałem kilku nowych ludzi, parę nowych miejsc, restauracji a nawet programów telewizyjnych. Wraz ze zmianą stylu życia pojawiły się inne refleksje na temat własnego życia i przyszłości. Przypadek? Być może, ale jednak. Z drugiej jednak powraca myśl, że przecież wszystko jest dla ludzi, również alkohol. Czy zatem wrócić do dawnego stylu życia?
Dziś jeszcze nie umiem sobie odpowiedzieć na to pytanie. Zaledwie miesiąc sprawił, że uświadomiłem sobie, że alkohol nie jest mi kompletnie do niczego potrzebny, a bez niego żyje się znacznie lepiej. Z drugiej jednak strony, czasami brakuje mi całej otoczki związanej ze wspólnym wyjściem na piwo z przyjaciółmi. I choć nie podjąłem jeszcze decyzji, już dziś wiem, że nie tylko da się żyć całkowicie eliminując alkohol ze swojej "diety", ale również, że jest to po ludzku całkiem fajne.