
I to nie koniec szkód. 13 zniszczonych aut to pojazdy prywatne, oprócz tego uszkodzone są dwa radiowozy. Z rannych aż 12 osób to policjanci. Ratusz chce, by za zniszczenia odpowiedzieli organizatorzy Marszu.
REKLAMA
Dokładnie 120 tysięcy złotych strat, 13 zniszczonych aut prywatnych, 2 radiowozy, 19 osób - w tym 12 policjantów - rannych. Brzmi tak, jak by w centrum miasta toczyła się regularna bitwa ludzi z policją, ale to "tylko" bilans Marszu Niepodległości.
Zatrzymano już 72 osoby, w tym dwie już zostały skazane - jedną grzywną, drugą ograniczeniem wolności - za napaść na policjantów. Do Sądu Okręgowego w Warszawie wpływają jednak kolejne wnioski o ukaranie awanturników.
Władze miasta chcą, by za szkody zapłacił i odpowiedział organizator Marszu. Konkretnie: Witold Tumlewicz, który jest "przewodniczącym zgromadzenia". Ten jednak twierdzi, że za szkody popełnione poza marszem nie odpowiada. Ratusz przekonuje jednak, że na monitoringu widać, jak rozbójnicy odłączali się od marszu i do niego wracali. Dochodzić swoich racji miasto ma zamiar w sądzie, na drodze cywilnej.
Przypomnijmy, że podczas marszu nie obyło się bez głośnych i groźnych incydentów. Najgroźniejszym i najpoważniejszym z nich na pewno był atak na ambasadę rosyjską, podpalono też squaty, w których mieszkają m.in. eksmitowane rodziny. Spalono tęczę na pl. Zbawiciela, a jednego z fotografów pobito i okradziono.
Prawica jednak zdaje się tym nie przejmować. Poseł PiS Bartosz Kownacki stwierdził, że "płonie pedalska tęcza", w podobnym tonie wypowiadał się Wojciech Cejrowski: "To jest plac Zbawiciela, a nie plac zboczeńca".
Źródło: "Rzeczpospolita"
