Prof. Jan Hartman to osoba, której nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Ten filozof o publicystycznym zacięciu i politycznych ambicjach od lat wyróżnia się wśród innych obecnych w mediach ludzi świata nauki. Jego znak rozpoznawczy? Błyskotliwość, cięta riposta, dosadne i soczyste sformułowania. Chwilami wydaje się nawet, że nieco zbyt soczyste.
– Zadaniem publicysty jest przede wszystkim walka z obłudą. Użycie języka powściągliwego w stosunku do tego, co trzeba napiętnować, jest nie tylko nieskuteczne, ale w dodatku daje zły przykład, bo jest jakąś pośrednią akceptację zła – mówił prof. Jan Hartman w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej”, opowiadając o tym, dlaczego jego publicystyka musi być dosadna.
I rzeczywiście, profesor wielokrotnie dał się poznać opinii publicznej jako osoba, która stroni od “języka powściągliwego” – dosadne, barwne, ale celne sformułowanie są jego znakiem rozpoznawczym i jednym z powodów popularności.
Profesor, publicysta, polityk o ciętym języku
“Nie stoi z boku, ale angażuje się w sprawy, które leżą mu na sercu. Czynnie wspierał m.in. marsz ateistów i agnostyków w Krakowie. Nie stroni od gorących debat światopoglądowych, w których mało kto może mu dorównać” – pisał o Hartmanie w naTemat Janusz Omyliński, wspominając ciętym i barwnym języku profesora. Przykłady? Kilka ich było.
Swego czasu prof. Hartman powiedział w jednym z wywiadów, że nasza służba zdrowia to "feudalna kraina bufonady i hipokryzji". W efekcie prezes Naczelnej Izby Lekarskiej naskarżył na filozofa do jego pracodawcy – Uniwersytetu Jagiellońskiego. Innym razem profesor podpadł licznym studentom i kolegom akademikom. Na łamach "Polityki" pisał wówczas o “prostytucji akademickiej”.
Profesor w ostrych słowach zżymał się też na piewców ojca Boshobory, a szczególnie posła Johna Godsona mówiącego w telewizji o wskrzeszeniach, których był świadkiem. "Uszczypnijcie mnie! Gdzie ja żyję? I kiedy? Poseł na Sejm RP w XXI wieku opowiada o wskrzeszaniu umarłych przez katolickich księży. (...) Czy myśmy już kompletnie z tego strachu przed urażeniem uczuć religijnych ocipieli?" – pytał.
Wzmożenie… erotyczne?
I choć forma, w jakiej prof. Hartman wygłasza swoje poglądy, często bywa kontrowersyjna, jego opiniom na ogół trudno odmówić celności. Choć filozof wyraża się dosadnie, mówi rzeczy ciekawe, trafnie punktujące zjawiska, które go irytują czy oburzają. Jego słowne szarże kryją zawsze sensowną treść. Jeśli jednak przyjrzeć się kilku ostatnim przejawom jego internetowej aktywności, można popaść w pewne zakłopotanie. Dlaczego?
Krótko mówiąc, chodzi o szczególne wzmożenie. Ale nie opisywane kiedyś przez publicystów wzmożenie smoleńskie czy medialne, ale… erotyczne. Bo taki właśnie charakter mają od jakiegoś czasu przeróżne mniej i bardziej humorystyczne aluzje i żarty prof. Hartmana – przynajmniej te, którymi sypie na Twitterze i Facebooku.
Odnoszące się do Tuska, Bieńkowskiej i posła Domaradzkiego słowa jeden z użytkowników skwitował “piłeś – nie pisz”. Ale jeśli rzeczywiście chodzi tu o alkohol, to prof. Hartman musiałby brać udział w jakiejś wyjątkowo długiej libacji – bo kolejne wpisy (tym razem na Facebooku), znów utrzymane w podobnym, swobodnym tonie, pojawiły się po upływie kilku dni.
“Z zoofilią przez wieki. Ja też jestem zoofilem - lubię samice z gatunku homo :) “ – napisał Hartman wrzucając link do utworu "Łabędź " z "Karnawału Zwierząt" Camille’a Saint-Saënsa, który ilustrowany jest motywem kobiecej postaci w miłosnym akcie z łabędziem.
Dzień wcześniej, również w “figlarnym” nastroju, Hartman pisał: “Jak to mówią, kurna, brunetki, blondynki… Na odchamówę od polityki” i podzielił się z fejsbukowiczami nagraniem z dwiema operowymi śpiewaczkami.
Co sądzić o kierunku, w którym zmierzają wpisy prof. Hartmana? Czy możemy się spodziewać kolejnych śmiałych fajerwerków? Być może to sposób, by przyciągnąć uwagę mediów i wkurzyć dyżurnych strażników moralności albo feministki. A może, jak sugerował jeden z komentujących, prof. Hartman jest po prostu niepoprawnym libertynem?
– Twitter to medium, które traktuję trochę jak kabaret czy grę towarzyską. Uważam, że taka właśnie jest jego specyfika. Dlatego umieszczane tam treści są pod swego rodzaju quasi-literacką protekcją: nie należy brać ich bardzo serio – mówi sam prof. Hartman.
Filozof przyznaje też otwarcie, że chodzi o popularność: według niego dla osób publicznych celem prowadzonej w mediach społecznościowych gry jest tworzenie komunikatów na tyle atrakcyjnych, frapujących i inteligentnych, aby wzbudzały zainteresowanie mediów.
– To trochę jak kalambury czy literatura. Proszę więc nie posądzać mnie o seksizm czy wrodzone zepsucie charakteru. W formalnych sytuacjach z pewnością nie pozwoliłbym sobie na taki język – zapewnia Hartman.
Wprawdzie i dawniej bywało, że prości ludzie masowo szli na studia. Ale wtedy kazało im się czytać 50 stron dziennie i robiło ze dwa porządne egzaminy. Dziś tego nie ma. Baranem wchodzisz, baranem wychodzisz. CZYTAJ WIĘCEJ