„W Google nasza ufność”. Jak cyfrowy świat sprawił, że co chwilę handluje się naszą prywatnością
PLANETE +
07 kwietnia 2014, 08:51·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 07 kwietnia 2014, 08:51
Zdajesz sobie sprawę, że Google, Facebook, a nawet twój ulubiony sklep i bank wiedzą o Tobie więcej niż rodzina i najbliżsi przyjaciele? Ich zainteresowanie jest tak wielkie, bo jesteś cennym towarem, którym co dnia handluje się w sieci. Skalę cyfrowej inwigilacji, której jesteśmy nieświadomymi ofiarami wyjątkowo mocno obrazuje dokument „W Google nasza ufność”, który Polacy zobaczą wkrótce w ramach cyklu "Filmowe dochodzenia" na PLANETE +.
Reklama.
Niby o inwigilacji w sieci powiedziano już wiele. Zachowanie większości użytkowników internetu daje jednak do zrozumienia, że niewiele z tych wszystkich apeli o większe poszanowanie prywatności wynikło. Być może dlatego, że schematy inwigilacji są tak skomplikowane, iż trudno je zrozumieć laikom. O wiele prościej problem przedstawia przełomowy dokument „W Google nasza ufność”, którego autorzy towarzyszyli przeciętnej rodzinie przez zaledwie jeden dzień. Tyle wystarczyło, by dowieść, że dziś już co chwilę dane każdego z nas stają się przedmiotem analizy lub cennych transakcji.
Płać kartą, korzystaj z wyszukiwarki, a powiem ci na co chorujesz
Nie bez powodu tytuł dokumentu, który już 7 kwietnia o godz. 20:50 polscy widzowie będą mogli zobaczyć na antenie Planete+, wywołuje do tablicy Google. Dzięki stworzeniu globalnej wyszukiwarki o praktycznie monopolistycznym charakterze, a później poszerzaniu wachlarza usług, koncern z Mountian View stał się posiadaczem danych nie tylko o naszym wieku, płci, kolorze skóry czy miejscu aktualnego pobytu. Google wie właściwie wszystko o naszych najskrytszych nawykach, zainteresowaniach, a nawet chorobach.
Równie wielkim ukłonem w stronę użytkowników miał być też najnowszy smartfon, który Google stworzyło z legendarną Motorolą. Moto X wielu szybko okrzyknęło jednak "smartfonem grozy". Wszystko przez usługę Google Now, która polega na tym, że telefon słucha nas bez przerwy przez całą dobę. Przede wszystkim dlatego, by jak najłatwiej nim sterować, sporządzać notatki, korzystać z aplikacji i oczywiście łączyć się z przyjaciółmi. Problem w tym, że dane z tego typu podsłuchu dzięki powszechnemu dostępowi do sieci mogą być z niewyobrażalną łatwością gromadzone i udostępniane instytucjom, o istnieniu których nie mieliśmy najmniejszego pojęcia.
Targowisko naszej prywatności
Bo autorzy „W Google nasza ufność” podkreślają, że Google nie jest jedynym złem cyfrowego świata. Naszą prywatność chcą na każdym kroku gwałcić i nią handlować zarówno globalne instytucje finansowe, wielkie koncerny handlowe, jak i małe firmy zajmujące się właśnie analizą tego typu danych. Sektorowi prywatnemu ta permanentna inwigilacja służy do zbijania fortuny, a agencjom rządowym do lepszej kontroli nad społeczeństwem.
Jak tłumaczył autorom australijskiego dokumentu zajmujący się analizą danych John Ostler, tylko informacje o tym, co zwykle kupujemy mogą odpowiedzieć również na pytanie o to, na jaką partię zagłosujemy w najbliższych wyborach lub do jakiej posady się nadajemy, a na jaką zupełnie nie zasługujemy. Kilka nieprzemyślanych kliknięć na zakupach w sieci lub zbyt rozrzutne operowanie kartą płatniczą może okazać się więc o wiele ważniejsze podczas poszukiwania pracy niż najlepiej skrojone CV.
Każdy się na to zgodził...
Cóż z tego, że nie zgadzaliśmy się, by ktoś ujawniał to wszystko? Po pierwsze, zaledwie jeden dzień spędzony z przeciętną rodziną dowiódł, iż właściwie co kilka minut musielibyśmy stawać przed dylematem, czy zgodę na przetwarzanie danych wyrazić czy też nie. Poza tym, w pewien sposób jednak godzimy się na to. Każdy dobrze przecież wie, że niczego nie dostaje się za darmo. Trudno więc dziwić się, iż zupełnie darmowe nie są te wszystkie usługi cyfrowe, z których przyzwyczailiśmy się korzystać i nie wydawać na nie ani grosza.
- Kiedy decydujemy się na korzystanie z niepłatnych usług, sami stajemy się produktem, który ktoś wykorzystuje” – mówi autorom „W Google nasza ufność” Alastair MacGibbon z Centrum ds. Bezpieczeństwa w Internecie. Ekspert podkreśla jednak, że tym, którzy oddali nam w sieci za darmo tak wiele nie chodzi tylko o pieniądze. Równie wielkim zainteresowaniem nasze dane cieszą się bowiem ze strony rządów, które po upadku ACTA wcale nie przestały walczyć z całych sił, by wszelkie sieci elektroniczne zamienić w system inwigilacji, do którego dostępu nie będą musiały ograniczać żadne nakazy, czy wyroki.