- Polskie uczelnie stały się miejscem, gdzie w stopniu imponującym nastąpiło przejście na Zachód w mentalności i zrywie cywilizacyjnym - mówił w ubiegłą sobotę premier Donald Tusk na spotkaniu z Konferencją Rektorów Akademickich Szkół Polskich w Krakowie. Bardzo odważna to teza i chyba dość mocno nieprawdziwa, co potwierdza co najmniej dziesięć problemów polskiej nauki, o których najgłośniej mówi się ostatnimi czasy.
Żadne huczne otwarcia laboratoriów i pracowni naukowych, czy przechwałki o polskiej pomysłowości nie przysłaniają twardych danych. Te tymczasem przyniósł zaledwie kilka tygodni temu najnowszy unijny raport na temat innowacyjności poszczególnych członków UE. Polska jest w nim na ostatnim miejscu wśród państw o podobnej wielkości i potencjale. W statystykach nie zamykamy tabeli tylko dlatego, że gorzej radzą sobie Rumuni, Łotysze i Bułgarzy.
Od Polski lepiej z innowacjami radzą sobie obecnie nie tylko maleńkie Malta i Cypr, gdzie wszystkie uczelnie wyższe w kraju dorównują wielkością zaledwie jednemu kampusowi Uniwersytetu Jagiellońskiego, czy Politechniki Gdańskiej. Unijny wskaźnik innowacyjności w Polsce jest prawie o połowę słabszy od średniej w UE.
2. Żadna uczelnia z Polski nie jest w gronie najlepszych na świecie
California Institute of Technology, Harvard, Oxford, Stanford University, Massachusetts Institute of Technology, Princeton, Cambridge, Berkeley, University of Chicago, Imperial College London... Oto pierwsza dziesiątka rankingu najlepszych uczelni na świecie w minionym roku. Jak widać, próżno w niej szukać choćby jednej szkoły wyższej, o miejsce na której co roku zabijają się tysiące maturzystów w naszym kraju.
Bo naprawdę renomowana na świecie to nie jest żadna polska uczelnia. W kręgach dotyczących ściśle określonej dziedziny czasem zdarza się, że Warszawa, Kraków, Wrocław, czy Gdańsk wymieniane są jako ważne miejsca. Czasem ta renoma zawęża się jednak jeszcze bardziej, do nazwiska jednego badacza, czy wykładowcy.
3. Niska pozycja w rankingu uczelni świata w ogóle...
Nie znaleźliśmy polskiej szkoły wyższej w pierwszej dziesiątce. Cała setka liderów to uczelnie głównie ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, tzw. azjatyckich tygrysów lub Szwajcarii i Niemiec. Kolejna setka podobnie... Dopiero w grupie klasyfikowanej jako miejsca 301-350 odnaleźć można Uniwersytet Warszawski. Gdzieś między uczelniami z Iranu, Turcji, czy Arabii Saudyjskiej. I to jedyny polski akcent w liczącym czterysta pozycji rankingu.
4. Dramatycznie niskie nakłady na naukę
Nic dziwnego, że polska nauka nie cieszy się sławą skoro w opracowanym na zlecenie Sejmu raporcie na temat finansowania nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce można wprost przeczytać, że umiejscowienie nauki w priorytetach naszego kraju jest najlepszym wyrazem niedocenienia jej roli w rozwoju państwa.
Najlepiej ilustruje to udział zatrudnionych w działalności badawczo-rozwojowej w przeliczeniu na tysiąc zatrudnionych w Polsce. Wskaźnik dla średniej unijnej to 11,4. Najwyższym może pochwalić się Finlandia, gdzie wynosi on aż 22,8. W Polsce jest tymczasem dramatycznie niski - tylko 4,6. I myli się ten, kto sądzi, że to i tak mieści się w europejskich standardach. To wynik gorszy nawet od Rosji, gdzie siermiężnie wciąż rozwijana nauka generuje wskaźnik na poziomie 12,3.
5. Noblista z Polski? Wałęsa i...
I Szymborska, OK. Problem w tym, że Zachód, który zdaniem premiera Donalda Tuska dogoniliśmy w nauce generuje nie tylko laureatów w dziedzinach literatury, czy pokoju. Miarą zdolności naukowych danego państwa jest bowiem liczba noblistów w naukach ścisłych, czy medycynie. Tymczasem tylko Uniwersytet Warszawski może pochwalić się noblistami wśród absolwentów i kadry. Na stronach uczelni to informacja zamieszczona jednak w dziale wspomnień, bo ostatnim laureatem Nagrody Nobla, który pracował w murach UW był fizyk i radiobiolog Joseph Rotblat. A było to w roku... 1938.
6. Studenci oduczyli się myśleć
Noblistów brak, bo na wielu wydziałach największych szkół wyższych studenci po prostu boją się... myśleć. Najlepiej obrazuje to legenda krążąca wokół prof. Włodzimierza Gogołka. Na Uniwersytecie Warszawskim wykłada on informatykę dla dziennikarzy. W dzisiejszych czasach to zawód wymagający nie tyle lekkiego pióra, co obszernej wiedzy z dziedziny nowych technologii.
Prof. Gogołek tę wiedzę oferuje, ale w świadomości studentów funkcjonuje jako kat, który wymaga nie wiadomo czego. Bo pyta przyszłe kadry telewizji, czy serwisów internetowych o to, czym jest P2P, SERP lub czym różni się zapis bitmapowy od wektorowego. Jemu przynajmniej chce się czegoś wymagać. Nie brakuje bowiem wykładowców, którzy wolą przymknąć oko na niechęć do ruszenia szarych komórek u studentów, bo pokrzyżowałoby to ich słodkie życie na wydziale.
7. Cudzoziemcy chcą się uczyć, więc omijają Polskę
Anonimowość polskich uczelni na świecie mógłby przełamać marketing szeptany. Legenda o niskich wymaganiach stawianych przed przyszłymi licencjatami, a nawet magistrami sprawia jednak, że na studiach w Polsce pojawiają się przybysze z innych krajów, którzy albo nie mają bardziej atrakcyjnej alternatywy, albo chcą miło spędzić czas na Erasmusie.
I tu znowu mamy do dyspozycji twarde dane Unii Europejskiej. Z najnowszego raportu na temat migracji młodzieży akademickiej wynika, że w Polsce mamy najniższy odsetek studentów przyjeżdżających do naszego kraju. Wbrew wszelkim pozorom, młodzi Polacy chętnie emigrują, ale rzadko za wiedzą. To sprawia, że najgorzej w Europie wypadamy również pod względem wyjazdów polskich studentów na staże poza ojczyzną.
8. Naukowcy skonfliktowani ze sobą i resortem nauki
Ciągła atmosfera wojny o odwiecznie przynależne terytoria, która trwa na większości nadwiślańskich uczelni z pewnością nie zachęca do naukowej imigracji. Polacy za granicę też nie ciągną, bo tam trzeba bronić się wynikami badań i realnymi osiągnięciami, a nie tylko dbać o obecność w odpowiedniej uniwersyteckiej koterii.
O tym, że to one są często najważniejsze dowodzi zamieszanie wokół reform zaproponowanych jeszcze przez byłą minister nauki Barbarę Kudrycką. Gdy część rektorów przyjęła proponowane zmiany mające wspomóc komercjalizację osiągnięć z nieukrywaną radość, prof. Adam Płaźnik napisał list otwarty, w którym alarmował, iż "nauka polska stoi nad grobem, w który wpycha ją Barbara Kudrycka". "To, co dziś umiera w nauce polskiej, to dobre samopoczucie słabych naukowców" - odpowiedziała minister.
Rektorzy konsekwentnie robią co mogą, by zablokował "uwłaszczenie" naukowców. Choć ustawa o uwłaszczeniu mogłaby spowodować dynamiczny wzrost innowacyjności w Polsce, rektorzy lobbują w Sejmie, żeby ustawę wyrzucić do kosza. Kluczowe decyzje w najbliższych tygodniach.
9. System feudalny na uczelniach
Skąd te nerwy w nauce? Być może najlepiej przedstawił to w wywiadzie udzielonym w marcu Kamilowi Sikorze założyciel WP.pl, Marek Borzestowski. - Władze uczelni, rektorzy, osoby odpowiedzialne za transfer technologii zorientowały się, że ktoś rozbiera im księstwo feudalne, dokonuje demonopolizacji - mówił o obawach, które pojawiają się wraz z odejściem PRL-owskich standardów na uczelniach.
10. Wszechobecne są testy, więc do nauki trafiają słabeusze
Żeby liczyć na osiągnięcia dorównujące tym, którymi mogą pochwalić się dziś liderzy nauki na świecie potrzebne są nie tylko miliardy złotych, które rząd może wpompować w polskie laboratoria. Nie pomogą te 20 mld zł z UE na inwestycje w infrastrukturę naukową, z wydania których niedawno tak cieszył się premier Donald Tusk, jeśli zabraknie tych, komu można te pieniądze przekazać.
To czarny i dla wielu bardzo nierealny scenariusz, ale każdy ćwiczeniowiec z przeciętnej nawet uczelni zapewne potwierdzi, że uczelnie mają coraz większy problem z "pokoleniem testu". Dokładnie rok temu, tuż przed kolejną maturą, na której myślenie musi ograniczyć się do myślenia tylko i wyłącznie o odgórnie narzuconym kluczu, alarmowano o tym problemie już w Polskiej Akademii Nauk.
- Testy nie mierzą głębi wiedzy i jej zakresu, ale powierzchowne umiejętności i kompetencje - mówił wprost szef Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, prof. Bogusław Śliwierski. - Szkoła nie uczy ich już umiejętności związanych z krytycyzmem, analizowaniem zjawisk w kategoriach przyczynowo-skutkowych, wyciąganiem wniosków. To zostało zredukowane przez samych nauczycieli. Nie dlatego, że nie chcą tego uczyć, ale takie są dzisiaj podstawy programowe - podkreślał naukowiec.
Czy tak zatem doganiamy ten Zachód w nauce? Serio, Panie Premierze...?