"Wy tam ślepego macie, w czym on pomaga?". Niewidomy Rok pracuje w jednym ze sklepów w Arkadii, klienci go uwielbiają
– Widzę tylko plamy i cienie. Liczę na to, że przychodzący do sklepu klient powie "dzień dobry" albo zorientuję się, że jest przy konkretnym sprzęcie. Zawsze trochę patroluję. I jeśli usłyszę, że ktoś rozmawia, to podchodzę. Czasami mi się zdarza, że wpadnę na kolegę. I pytam: "Dzień dobry, czy mogę panu pomóc?". I słyszę: "Tak, Roku, możesz mi pomóc. Weź ścierkę i przecieraj ekrany" – żartuje niewidomy sprzedawca, Rok. Klienci go uwielbiają.
Wie pan, że został gwiazdą Twittera? Klienci bardzo tam pana chwalą: za podejście do człowieka, za kompetencje.
Nie jestem świadomy tego, bo nie sprawdzam Twittera. Korzystam tylko z Facebooka. Zaglądam tam dwa razy dziennie. Każdego klienta traktuję w taki sam sposób. Zależy mi na tym, by otrzymał ode mnie informację, która będzie pomocna. I bardzo się cieszę, że ułatwiam komuś życie.
Od jak dawna pan tu pracuje?
Na początku kwietnia minął rok.
Jest pan niewidomy od urodzenia?
Jestem kategorycznie niewidomy. Widzę tylko światło i cienie. Z tej odległości, czyli jakieś pół metra, widzę panią jako plamę. Jeśli się trochę odsunę, to już w ogóle pani nie widzę. Tak, nie widzę od 27 lat.
Jak więc pan sobie radzi z klientami? Nie każdy przecież od razu zorientuje się, że chodzi pan z laską...
Dla osoby niewidomej praca w sklepie, czyli czekanie i podchodzenie do klienta, to bardzo drażliwy temat. Tak naprawdę, to nie wiem, czy klient jest w sklepie, czy też nie.
Widzi pan tylko plamy, cienie.
Tak, widzę plamy, cienie. Bardziej liczę na to, że przychodzący do sklepu klient powie "dzień dobry" albo zorientuję się, że jest przy konkretnym sprzęcie. Zawsze trochę patroluję.
Czyli chodzi pan po sklepie i szuka klientów?
Chodzę od jednego sprzętu do drugiego. I jeśli usłyszę, że ktoś rozmawia, to podchodzę. Przede wszystkim pomaga mi słuch, bo tyle, ile widzę, to pomaga tylko nieznacznie. Czasami mi się zdarza, że wpadnę na kolegę. I pytam: "Dzień dobry, czy mogę panu pomóc?". I słyszę: "Tak, Roku, możesz mi pomóc. Weź ścierkę i przecieraj ekrany" (śmiech).
Jak klienci na pana reagują?
Różnie. Na początku, gdy ludzie mnie omijali, to myślałem, że mają coś przeciwko mnie. Ale dość szybko nauczyłem się, że jeśli mnie omijają, to znaczy, że mają powód. Albo nie chcą ze mną rozmawiać, albo po prostu idą do serwisu, co mnie osobiście już nie obchodzi.
A zdarzyło się, że kogoś oburzyła pana obecność?
Zdarzało się, że ktoś źle zareagował. Ale z tego, co pamiętam, to nigdy bezpośrednio do mnie. A raczej do kierownika mówiono: "Wy tam ślepego macie? W czym on wam pomaga?" Już w pierwszym tygodniu mojej pracy ktoś się bardzo zezłościł. Ale na szczęście kierownictwo zawsze było po mojej stronie. "Nieważne, co o tobie mówią, ważne, co ty tu robisz" – powtarzano. Mój obecny szef ma podobne podejście. To dla mnie dużo znaczy.
Czym konkretnie się pan zajmuje?
Zostałem zatrudniony jako doradca klienta niewidomego. iSpot podjął decyzję, by osoba niewidoma była w jednym z naszych największych sklepów. Dbam o wszystko, co związane ze sprzętem Apple'a.
Przychodzą do Was niewidomi klienci?
Przychodzą, chociaż niezbyt często. Jesteśmy jednak premium sklepem i nie każdego stać.
Jest pan jedynym niewidomym doradcą klienta w firmie?
Na razie tak.
W jaki sposób dostał pan tę pracę?
Najpierw pracowałem przy "Niewidzialnej Wystawie". I to było świetne doświadczenie. Moja żona ma newsletter Fundacji Vis Maior. I oni akurat mieli projekt "Szukanie pracy na otwartym rynku". Uznałem, że spróbuję. Na "Niewidzialnej Wystawie" było super, ale chciałem się rozwijać. Uznałem więc, że wyślę CV. Wypełniłem ankietę. Dzwonią do mnie i mówią: "Panie Roku, panie Roku, pan szybko wypełni ten kwestionariusz, bo mamy potencjalnego pracodawcę".
Błyskawicznie.
Tak, to było niesamowite. iSpot szukał kogoś niewidomego i dlatego skontaktowali się z fundacją.
Padło na pana, bo lubi pan nowinki techniczne, ma kierunkowe wykształcenie?
W CV napisałem wszystko o pracy ze sprzętami. Bardzo się chwaliłem. Szybko miałem tutaj rozmowę i mnie zatrudnili.
Co pan studiował?
Najpierw chodziłem do szkoły podstawowej dla niewidomych w Lublanie, potem do katolickiego liceum. I to było coś niesamowitego. Wtedy budowałem swoje podejście do Boga. To dało mi siłę. W liceum miałem tylko widzących kolegów, co było dla mnie szokiem. Studia – anglistykę – zrobiłem w Lublanie. W tym roku wreszcie obroniłem magisterkę na temat słuchowisk radiowych kryminałów.
Jak koledzy z pracy na początku na pana reagowali?
Raczej dobrze. Na początku było trochę "jakby to powiedzieć, żeby cię nie urazić". Przyznam, że dość fajnie zareagowali na moją obecność. Z niektórymi staliśmy się relatywnie dobrymi kolegami, z inni jesteśmy po prostu kolegami z pracy.
To pana pierwsza praca, oprócz "Niewidzialnej Wystawy"?
To pierwsza praca na etat. Na "Niewidzialnej Wystawie" miałem zlecenie. Pracowałem mniej więcej 80 godzin miesięcznie. Wcześniej przez trzy miesiące byłem związany z Radiem Słowenia.
Za czym, za kim pan przyjechał do Polski ze Słowenii?
Obrączka, proszę pani.
Zakochał się pan..
"Na martwo i na żywo". Moją obecną żonę spotkałem w 2012 roku w Rumunii na obozie komputerowym dla niewidomych i słabo widzących. Nie polubiliśmy się. Rok później spotkaliśmy się na tym samym obozie w Czechach. W górze tyle gwiazd, na dole tyle miast i tak się zaczęło...
Natychmiast przeprowadził się pan do Polski i pobraliście się?
Tak w 2016 roku wzięliśmy ślub cywilny. A rok temu kościelny i zorganizowaliśmy wesele.
Ma pan porównanie, jak traktuje się osoby niewidome w Polsce i w Słowenii.
Jeśli chodzi o pracę, to osoby niewidome w moim kraju mają trudniej. Co prawda, dostają wyższą rentę, ale nie mogą z nią sami żyć. Także młodzi przeważnie się nie pobierają. Pracują, gdzie mogą. W większości poprzez jakieś fundacje, projekty.
Są jeszcze jakieś różnice?
Duża różnica sytuacji osób niewidomych w Polsce i w Słowenii wynika z możliwości poruszania się. Bo na przykład, gdybym chciał z mojej rodzinnej wioski przyjechać do Lublany, to jest jakieś pół godziny samochodem, ale na przykład pociąg te 45 kilometrów jedzie przez 1,5 godziny. Tu jest zupełnie inaczej. Mieszkamy z żoną w Żyrardowie, ale pociągiem do Warszawy dojedziemy bardzo szybko. To jest niesamowite. Gdy tu przyjechałem, to bardzo bałem się tramwajów. Tak hałasują. "To jest straszne, to mnie przejedzie" – myślałem. Już się przyzwyczaiłem.
A propos tramwajów. Pamietam, że kiedyś chciałam pomóc na przystanku niewidomej pani i ona zareagowała mało przychylnie. Z czego to może wynikać?
Niewidomi czasami myślą sobie, że osoba, która oferuje im pomoc, może ocenić, że sobie nie radzą. Z drugiej strony, to zależy od podejścia. Wkurza nas na przykład, gdy ludzie pytają, dokąd chcemy iść, a my w spokoju zmierzamy w wybranym kierunku i się nie plączemy.
Wyobraźmy sobie czysto hipotetyczną sytuację: widzę pana przed Arkadią, błądzi pan, chcę pomóc złapać odpowiedni tramwaj i odsyła mnie pan z kwitkiem?
Skorzystałbym z pomocy. Jestem człowiekiem, który lubi towarzystwo. Idąc z Arkadii do tramwaju zawsze lubię się do kogoś przyczepić, bo tak jest po prostu szybciej i łatwiej. Nie muszę się plątać na tym okrągłym placu przed centrum handlowym. Tam nie ma żadnych oznaczeń.
27-letni Rok w pracy w iSpocie.•Fot. naTemat
Ma pan problem, by trafić z przystanku na tramwaj?
Tak, mam problem. Ile mi to zajmuje? To zależy od szczęścia. Ja na przykład idę wzdłuż fontanny, potem skręcam trochę w lewo i szukam alejki. I tu się pojawia problem. Reszta jest do ogarnięcia. My, niewidomi mamy zdrowe nogi, tylko chodzi o to, żeby trafić tam, gdzie trzeba. Jak się raz zaplączesz, to możesz chodzić wkoło.
Chętnie skorzystam z pomocy. Ale prawda jest też taka, że niektórzy niewidomi mają ten kompleks, że ktoś oferując im pomoc myśli, że nie ogarniają. My, niewidomi nie jesteśmy ani aniołkami, ani diabełkami. My jesteśmy zwykłymi ludźmi.
Jak pan patrzy na osoby niepełnosprawne ich rodziców, którzy prawie od miesiąca protestują w Sejmie? Gdy rozmawiałam z nimi, to powtarzali, że bardzo boją się momentu, gdy odejdą ich rodzice, a oni zostaną sami.
To bardzo trudny temat. Kiedyś robiłem wywiad z człowiekiem, który jest szefem organizacji wspomagających osoby niepełnosprawne. Powiedział mi tak: "Wy, niewidomi, to macie dobrze. Możecie iść gdziekolwiek. Potrzebujecie kogoś, żeby pomógł wam w jakichś papierach. Ale np. do sklepu chodzicie sami. Osoby na wózkach mają dużo trudniej. Spotkałem osoby niepełnosprawne, które też chciałyby być kochane, mieć dziewczynę, chłopaka. Teraz mają bardzo fajnych rodziców, ale jak oni odejdą, to co z tymi niepełnosprawnymi będzie dalej? Przecież oni są zależni od pomocy innych osób. Moim zdaniem państwo powinno im wspomóc. Tylko trzeba też pamiętać, że pieniądze to nie wszystko jak jest się samemu. Najważniejsze, żebyśmy byli ludźmi.
Pan ma żonę, mieszkanie, pracę. Sytuacja idealna.
Na razie żyjemy trochę między Warszawą a Żyrardowem, gdzie Zuzi rodzice mają mieszkanie. A my – ze względu na Zuzi studia – wynajmujemy również mieszkanie w Warszawie. Teraz kupiliśmy też własne, które będziemy remontować. I przeprowadzamy się na swoje.
Czasami nie potrafię być wdzięczny za to, co mam. Wszystko się tak fajnie ułożyło. Nie każdy ma w życiu tak dobrze.
A co jest dla pana najważniejsze?
Przede wszystkim rodzina i żona. Ważne jest też, żeby szanować ludzi, mieć dobre słowo dla każdego, robić dobre uczynki. A jeśli chodzi o pracę: to ważne, by niewidomym pokazać, że sprzęt, który sprzedaję nie jest żadnym strachem.