Świat znów przypomniał sobie o Strefie Gazy. O co naprawdę chodzi w konflikcie, którego końca nie widać?

Katarzyna Zuchowicz
Najpierw media pokazują, jak Izraelczycy cieszą się z wygranej w Eurowizji, potem grzmią, że izraelskie wojsko strzela do Palestyńczyków. Słyszymy o "masakrze", o najkrwawszym dniu od 2014 roku. Oliwy do ognia dolała decyzja o przeniesieniu ambasady USA. Bliski Wschód znów jest na ustach całego świata. O co chodzi w tym konflikcie, który trwa od tylu lat? Tłumaczy nam Maciej Michał Münnich - znawca Bliskiego Wschodu, profesor KUL, współpracujący z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.
Screen z telewizji CBS This Morning – protesty Palestyńczyków na granicy Izraela ze Strefą Gazy. Fot. Screen/https://youtu.be/nMoQyj8KwCc
Panie profesorze, świat jest wstrząśnięty. Dawno na granicy nie było tak gorąco. Mamy za sobą najkrwawszy dzień od lat, blisko 60 ofiar śmiertelnych po stronie palestyńskiej, około 3 tys. rannych. O co chodzi? Już od kilku osób usłyszałam, że nie do końca rozumieją ten konflikt.

Nawet około 5 tys. jest rannych. Trzeba pamiętać, że te protesty palestyńskie trwają już kilka tygodni i wiążą się z okrągłą rocznicą 1948 roku. Ze strony izraelskiej powiedzą, że jest to rocznica zwycięstwa w wojnie o niepodległość, ze strony arabskiej – Katastrofy. Czyli wygnania setek tysięcy Palestyńczyków z ich domów i zmuszenia do ucieczki do innych miejsc.


Te protesty mają przypomnieć, że problem uchodźców palestyńskich wciąż jest nierozwiązany. Choć, oczywiście dziś chodzi bardziej o ich potomków, bo ludzie, którzy uciekali w 1948 roku, w większości już nie żyją.

Jak duża jest to dziś populacja?

To są miliony ludzi. Trudno dokładnie oszacować. W Syrii około 500 tys., na Zachodnim Brzegu – ok. 800 tys., w Libanie – ponad 400 tys., w Jordanii – ok. 2 mln. W przypadku Strefy Gazy – ok. 1,1 mln. To są dane z 2010 roku, więc teraz pewnie trochę więcej.

Dlaczego właśnie Strefie Gazy gotuje się najbardziej? Z powodu Hamasu, który tu rządzi i, jak twierdzą Amerykanie, stoi za tymi protestami?

Strefa jest najmniejsza, ma wielkość powiatu, a żyje tu ponad milion ludzi. Walki trwają od 1948 roku, z różnymi etapami. Na początku lat 2000 Izrael się stamtąd wycofał, od tamtej pory strefa jest wyłącznie pod kontrolą arabską. Hamas wygrał wybory i tu rządzi.

Z ich perspektywy naturalne jest, że chcieliby wrócić do utraconej ojczyzny. Co z perspektywy Izraela oczywiście jest nie do pomyślenia. Napływ milionów Arabów do Izraela z pewnością zmieniłby diametralnie stosunki etniczne w tym kraju. W taki sposób, którego państwo Izrael z pewnością by nie akceptowało. Ale trzeba mieć świadomość, że każda ze stron ma swoje argumenty.



Izrael taki jest. Z jednej strony jest społeczeństwo, które funkcjonuje normalne. A z drugiej strony jest najbardziej zmilitaryzowanym społeczeństwem na świecie. Każdy obywatel Izraela odbywa służbę wojskową, pomijając ortodoksyjnych Żydów, łącznie z kobietami. Taka jest ich specyfika. Dla nas to może trochę wykluczające się dwie twarze społeczeństwa, ale tam funkcjonują one koło siebie.

W każdym razie Arabowie w Strefie Gazy w tej chwili protestują tak, że podchodzą do granicy. A wiadomo, że nikt ich nie przepuści przez druty kolczaste. Izraelczycy będą strzelać, żeby nie dopuścić do jakiejkolwiek infiltracji, co z ich strony wynika z bezpieczeństwa. I właśnie to ma miejsce teraz.

Jak wygląda granica?

Najczęściej jest to ogrodzenie, wzdłuż niego stoi wojsko. Wszędzie jest informacja, że jest to granica i nawet nie można się do niej zbliżyć, ani jej przekraczać. Przy każdej próbie Izraelczycy będą strzelać. Wiadomo, że Hamas czy inne organizacje próbowały przenikać do Izraela i przenosić tam różnego rodzaju działania, zamachy... Natomiast ogromna liczba arabskich demonstrantów, którzy podchodzą pod granicę, nie jest uzbrojona.

Żołnierze izraelscy strzelają jednak, pokazując czasem, że znajdą kogoś, kto ma broń i w ten sposób uzasadniają swoje działania. Stąd też zarzuty wobec Izraela, że stosuje niewspółmierne środki.
A jak wygląda sytuacja w samej Strefie Gazy?

Proszę sobie wyobrazić bardzo niewielki teren, gospodarczo izolowany niemal, bo ze strony Izraela jest w tej chwili pełna blokada. Przejścia graniczne są w tej chwili zablokowane. Ze stroną egipską, w Rafah, jest przejście graniczne, które raz jest otwarte, raz zamknięte. Nie można się dostać drogą morską. Nawet wypłynięcie kutra rybackiego poza najbliższą strefę przybrzeżną skutkuje natychmiastowym ostrzałem. Niedawno zginęli tak rybacy.

Jeśli mamy dużą liczbę ludności stłoczoną na małym terenie, przy niemal zerowej wymianie na zewnątrz, i żyjącą głównie z pomocy humanitarnej – głównie przez państwa arabskie, trochę przez UE – to można ocenić jaki jest poziom życia i możliwości perspektywy rozwoju. Żadne. Oni doskonale wiedzą, że tak, jak ich ojcowie, dziadkowie, tak samo oni będą tam siedzieli i nic nie mogą zrobić.

Frustracja narasta.

Rzecz jasna. I w tym kontekście rekrutacja przez różne skrajne ugrupowania czy terrorystyczne znajduje łatwy odzew. I znajdują się chętni do ostrzeliwania Izraela czy zamachów samobójczych. Ze strony izraelskiej jest trzymanie tej społeczności w izolacji, w takim gettcie, bo to wydaje się najbezpieczniejsze. Ale w dłuższej perspektywie jest to trudne do utrzymania, choć trwa już tyle lat.

Uważa się, że to decyzja prezydenta Donalda Trumpa o przeniesieniu ambasady USA do Jerozolimy wywołała obecne protesty.



W perspektywie izraelskiej Jerozolima jest stolicą. Kropka. Od 1967 roku cała jest zajęta przez stronę izraelską. Główne instytucje, np. Knesset, znajdują się na terenie Zachodniej Jerozolimy, która przed 1967 rokiem była izraelska.

Strona palestyńska uważa, że Wschodnia Jerozolima, która była arabska przed 1967 rokiem powinna zostać arabska. Problem polega na tym, że w jej granicach było całe stare miasto, włącznie ze Wzgórzem Świątynnym, Ścianą Płaczu, co dla Izraela było nie do zaakceptowania. Z drugiej strony Arabowie nie mogą zaakceptować, by trzecie święte miejsce dla islamu, było pod kontrolą izraelską.

Jak łatwo przewidzieć, o Jerozolimę będą się rozbijały wszelkie rozmowy pokojowe. Tyle, że dziś wokół Wschodniej Jerozolimy budowane są osiedla izraelskie, otaczające ją od wschodu, czyli odcinające ją od reszty terytoriów Autonomii Palestyńskiej i Zachodniego Brzegu. I tak staje się ona enklawą pośród osiedli żydowskich. Trudno sobie wyobrazić, by kiedyś doszło do wysiedlenia Żydów, by ta część arabska z powrotem połączyła się z resztą Zachodniego Brzegu Jordanu.

Trump mocno dolał oliwy do ognia.

Dla strony arabskiej jest to nie do zaakceptowania. Polityka obecnej administracji amerykańskiej w konflikcie izraelsko-palestyńskim jest wyraźnie pro-izraelska. USA z mediatora stały się stroną w tym konflikcie. I to z perspektywy arabskiej budzi frustracje, traktują USA jako przeciwnika.

Trzeba też pamiętać, że obecne władze Izraela, prawicowy Likud i premier Benjamin Netanjahu, są bardziej twarde w stosunkach z Palestyńczykami. To lewica starała się szukać z nimi porozumienia. Premier Izraela zapłacił życiem za rozmowy z Palestyńczykami, został zabity przez Żyda, nie przez Araba [Icchak Rabin w 1995 roku – przyp. red.].
CBS This Morning
Wyobraża pan sobie Eurowizję w Jerozolimie?

Myślę, że dla sporej części organizatorów z Europy Zachodniej byłoby trudne do zaakceptowania określenie, że w stolicy Izraela, czyli Jerozolimie, odbędzie się Eurowizja.

Wracając do protestów w Strefie Gazy – wiele państw potępiło już działania Izraela.

Pytanie, na ile działania Izraela są współmierne do zagrożenia. Większość komentatorów z Europy powie, że są niewspółmierne, nazbyt brutalne. Liczba ofiar jest zbyt duża, Izrael mógłby stosować inne środki odstraszania.

Wydaje się, że Izrael mógłby przemyśleć swoją strategię i inaczej postępować. Ale to, co dzieje się na granicy to konsekwencja szerszej polityki. Dopóty, dopóki nie będzie trwałego porozumienia izraelsko-palestyńskiego, które jest takim jednorożcem – czyli czymś, co każdy by chciałby zobaczyć, a jeszcze nikt nie widział – to zawsze ten konflikt będzie istniał. Bez względu na to, jakie środki – czy bardziej brutalne, czy mniej – nie byłyby stosowane przez obie strony.

A jak jest na Zachodnim Brzegu? Tam mieszka około miliona Palestyńczyków, a o protestach nie słychać.

Tam rządzi Fatah, polityczni potomkowie Jasera Arafata. Sytuacja gospodarcza jest trochę lepsza niż w Strefie Gazy, ale tak naprawdę nie bardzo. Są ograniczenia przy poruszaniu się przez izraelskie check-pointy, ograniczenia w dostępie do wody, elektryczności. Żeby z Zachodniego Brzegu wyjechać gdziekolwiek, trzeba przejechać przez kontrolę izraelską. Jeśli ktoś będzie podejrzany przez stronę izraelską, może do końca życia stamtąd nie wyjechać. To również rodzi frustrację.

Nie ma takich demonstracji jak w Strefie Gazy. Osiedla Zachodniego Brzegu Jordanu odgrodzone są od terenu Izraela murem. Jeśli są demonstracje, to raczej w miastach, a nie podchodzenie do granicy.



W obecnym układzie politycznym, z Likudem rządzącym w Izraelu, i Trumpem w USA, myślę, że nie ma co marzyć o porozumieniu. Nie było tajemnicą, że Netanjahu z Obamą nie przepadali za sobą. Natomiast z Trumpem premier Izraela dogaduje się świetnie. W obecnej sytuacji politycznej, w perspektywie krótkoterminowej – nie widzę takiej możliwości.