Nazwę wymyśliła im "Gazeta Polska”. Kto stoi za "bojówkami opozycji”, które zakłócają spotkania z liderami PiS

Jarosław Karpiński
Od kilku tygodni politycy PiS boją się jeździć w teren na spotkania z wyborcami. Coraz częściej sygnalizują konieczność zmiany formuły takich spotkań, tak, aby nie mogły na nie wchodzić osoby postronne. Nie bez przyczyny do obstawy lokalnych konwentykli angażowane są więc także coraz liczniejsze siły policyjne. A wszystko przez - jak je nazywa PiS - bojówki opozycji, czyli przeciwników władzy, którzy wykorzystują wizyty liderów partii rządzącej na prowincji, by wyrazić swój sprzeciw. Oni sami wywodzą się z różnych organizacji, ale identyfikują się z ukutą przez "Gazetę Polską” nazwą: "Lotna Brygada Opozycji” .
Aktywiści opozycji zakłócili m.in. spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim w Stoczni Gdańskiej Fot: Renata Dąbrowska/AG
Czy faktycznie mamy do czynienia z jakąś skoordynowaną akcją? Kim są ludzie, którzy zakłócają przekaz polityków partii rządzącej?

"Lotna Brygada Opozycji"
– Wśród organizacji, których aktywiści pojawiają się na spotkaniach z politykami PiS, są Grupa Akcja Częstochowa, Grupa Błysk Budzik, KOD, Młodzi Demokraci Radom, Obywatele GW 66-400, Obywatele RP, Obywatele RP Kalisz, Obywatele RP Łódź, Obywatele Solidarni w Akcji, ODnowa, Podwórko Demokracji Morąg, proDemokratyczni, Przystań OKO, Radomianie dla Demokracji, Rebelianty Podkarpackie, Warszawski Strajk Kobiet, WRD – wylicza w rozmowie z naTemat Katarzyna Wyszomierska, redaktor naczelna portalu skwerwolności.eu, który skrupulatnie odnotowuje przebieg wszystkich spotkań z politykami PiS (właśnie opublikowali 18 materiał).


– Wszystkie te organizacje funkcjonują zazwyczaj jako stowarzyszenia, część ludzi tam działających należała wcześniej do KOD. "Lotna Brygada Opozycji” jak nazwała nas "Gazeta Polska”, a nam się to bardzo podoba, jest grupą, która działa ponad podziałami – tłumaczy rozmówczyni naTemat.

– Ludzie jeżdżą głównie po swoich regionach, nie jest tak, że tylko stolica protestuje, choć nam jest łatwiej, bo możemy to robić anonimowo – dodaje.

Przypomnijmy, że podczas konwencji samorządowej PiS -14 kwietnia publicznie ogłoszono, że od następnego dnia liderzy partii "ruszają w Polskę” by rozmawiać z Polakami, by być blisko wyborców i ich problemów.

– My dzisiaj coś zaczynamy - zaczynamy wielką drogę po Polsce i jednocześnie zaczynamy wielką rozmowę z Polakami – oświadczył wówczas w Warszawie lider PiS Jarosław Kaczyński. Wtedy nikt nie podejrzewał nawet, że prezes może trafić na miesiąc do szpitala i że widocznie odbije się to na funkcjonowaniu partii.

Akcja objazdowa PiS
Konwencji i akcji objazdowej PiS nadano nawet specjalną nazwę: "Polska jest jedna". Pierwsze otwarte spotkania w terenie przeszły bez echa, co najwyżej nie dopisała frekwencja, tak jak to miało miejsce podczas spotkania z ministrem rolnictwa Krzysztofem Jurgielem w Karolewie.

Póżniej zaczęły się jednak problemy nie tylko wizerunkowe, ale i komunikacyjne. Ostatnia połowa maja to wręcz wysyp informacji o zakłóceniach eventów PiS w regionach przez tajemniczych "bojówkarzy”, "prowokatorów” i "chuliganów”.

Nie raz już dochodziło do przepychanek, policja spisywała tych, którzy próbowali zadać niewygodne pytania lub "zbyt wyraźnie" domagali się poszanowania zasad demokracji. Doszło do tego, że w ostatni weekend politycy PiS zrezygnowali z udziału w spotkaniach tam, gdzie opozycja może liczyć na duże poparcie, ograniczając się do spotkań z suwerenem w tych miejscowościach, gdzie polityka rządu nie jest tak surowo oceniana. 

Skąd ta nerwowość? Zdarzało się, że liderzy PiS musieli kończyć rozmowy z "wyborcami” przed czasem, albo wręcz ratować się ucieczką.



Policja spisuje za pytania
Rzeczniczka rządu dodała, że "żadne krzyki nie przerwą dialogu" i oskarżyła opozycję o nasyłanie grup protestujących na spotkania polityków PiS w całej Polsce.

Do awantury doszło także podczas spotkania z marszałkiem Sejmu w Jedlińsku pod Radomiem. Marka Kuchcińskiego musiał ewakuować funkcjonariusz SOP. Wcześniej marszałek usłyszał pytanie, "jak się czuje bez człowieczeństwa?" – Ludzie leżą w Sejmie przy zamkniętych oknach – indagowała aktywistka Magda Klim z napisem "Konstytucja" w klapie, przypominając o zakazie spaceru dla niepełnosprawnych protestujących jeszcze wtedy w gmachu Sejmu.

Atmosfera gęstniała z każdą minutą, bo organizatorzy nie pozwalali już zadawać pytań tym, których nie znali. Niektórzy zgromadzeni wyjęli transparenty z napisami "Tak, jestem z opozycji, chcę zabrać głos".
Anna Grad-Mizgała została spisana przez policję po spotkaniu z marszałkiem Sejmu Markiem Kuchcińskim w SanokuFot. Facebook.com / Tomasz Sowa Photography
Po tym gdy Anna Grad Mizgała próbowała zabrać głos podczas innego spotkania marszałka Marka Kuchcińskiego, tym razem z mieszkańcami Sanoka, została wylegitymowana i spisana przez policję. Funkcjonariusz tłumaczył, że dostał polecenie służbowe od swoich przełożonych wylegitymowania jej i że działa na podstawie art. 51 Kodeksu wykroczeń, mówiącego o zakłóceniu porządku publicznego i wywołaniu zgorszenia w miejscu publicznym.

Także po "spotkaniu obywatelskim" z posłem Stanisławem Piotrowiczem mężczyzna został zatrzymany przez policję za zadanie "niewłaściwego pytania” w czasie spotkania.

Na wszystkich spotkaniach pojawiają się podobne hasła i slogany, co pokazuje że "bojówkarze" są dobrze zorganizowani. Niektórzy politycy PiS zaczęli ich demaskować publikując zdjęcia.



Nie mają szefa ani koordynatora
– Wymieniamy się doświadczeniami w mediach społecznościowych. Nie każdy może bowiem wszędzie być. Ja byłam np. na spotkaniu z ministrem Janem Szyszką, daliśmy mu słoik z czekoladową posypką, a on zarzekał się, że to mech. A my chcieliśmy tylko sprawdzić wiedzę byłego ministra. Co ważne, na spotkaniu trudne pytania zadawali mu zwykli mieszkańcy i lokalni samorządowcy – opowiada Wyszomierska.

Według niej z podsumowania tych spotkań widać, że presja ma sens. – PiS przestał już informować, kiedy organizuje otwarte spotkania z wyborcami. Na ich stronie nadal widnieje harmonogram z ubiegłego tygodnia. Jak zaczęło być głośno w mediach o naszych działaniach, oni zaczęli informować o nich w ostatnim momencie, albo w ostatniej chwili zmieniają harmonogram. Była premier Beata Szydło odwołała np. ostatnio zaplanowane spotkanie, a wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki zmienił godzinę – opowiada Wyszomierska.

Skąd więc wiedzą o planowanych przez PiS spotkaniach? Rozmówczyni naTemat tłumaczy, że korzystają z informacji od ludzi z regionów, obserwują profile PiS-owskich działaczy w mediach społecznościowych, śledzą ogłoszenia w lokalnych mediach, albo dostają informacje od… działaczy PiS.

– One niby są otwarte (jak reklamowała je partia), ale jak jakaś informacja idzie na fanpage’u danego posła PiS, to widzą to tylko jego sympatycy. Niektóre z tych spotkań za naszą sprawą mają przebieg happennigu (wcinaliśmy sałatki popijając je colą na spotkaniu z Pawłowicz). Ale nam zależy na tym, żeby zadawać trudne pytania – tłumaczy naczelna portalu tzw. opozycji chodnikowej.

Grupa, która mąci i jątrzy
Politycy PiS boją się przede wszystkim tych pytań. Ostatnio "popularne” są pytania o protest RON, brak "piórnikowego” dla dzieci z Domów Dziecka, czy wydanie za opłatą 700 pozwoleń na sprowadzenie śmieci na teren Polski.

W sobotę w Choroszczy minister edukacji Anna Zalewska nagle przerwała spotkanie z wyborcami. Kiedy minister opuszczała salę, jedna z uczestniczek spotkania zapytała o to, dlaczego "zostało ono tak nagle przerwane". "Bo niewygodne pytania?" – dopytywała. Jak relacjonowała TVN 24, jeden z mężczyzn do opuszczających salę polityków krzyczał: "Uciekajcie, uciekajcie". 

Jeden z uczestników spotkania ze Stanisławem Piotrowiczem w Pyrzycach przypomniał byłemu prokuratorowi, że wydawał wyroki na opozycjonistów. Przy okazji nazwał posła Prawa i Sprawiedliwości oprawcą. Na transparentach, które mieli ze sobą mieszkańcy Pyrzyc, można było przeczytać: "Towarzysz Piotrowicz", "Pycha i szmal".

– Jest taka grupa, która jeździ po to, żeby mącić i jątrzyć. I rodzi się pytanie: czyje interesy tacy ludzie reprezentują? Nie mają kontrargumentów, w związku z tym posługują się inwektywami. Historia oceni i takich – komentował Piotrowicz. Nic dziwnego, że publicznie postulował, by wprowadzić zakaz zadawania pytań.

Pytania na kartkach