"Dwa lata w przyczepie". Szefowa pikiety pod Kancelarią Premiera zdradza kulisy zakończonej właśnie akcji KOD

Jarosław Karpiński
KOD ogłosił 5 czerwca "dniem zwycięstwa Demokratek i Demokratów" i zakończył protest, który przez ponad dwa lata prowadził przed Kancelarią Premiera Rady Ministrów. Przyczepa kempingowa, w której dyżurowali manifestanci i która wpisała się w krajobraz Alei Ujazdowskich już zniknęła. – Ludzie pozdrawiali nas trąbiąc w samochodach, wytworzył się nawet swoisty obyczaj. Ale zdarzały się też incydenty. Ktoś np. próbował w nas rzucić z samochodu słoikiem ze śledziami, ale nie trafił – o kulisach protestu naTemat rozmawia z jego koordynatorką Martą Titą Michalską.
Marta Tita Michalska dowodziła pikietą KOD pod Kancelarią Premiera Fot: Tita Halska
Po 818 dniach KOD zakończył protest pod Kancelarią Premiera. To szmat czasu więc nie wszyscy pamiętają o co chodziło.




Ostatnio ten wyrok i jeszcze dwa inne zostały opublikowane, dlatego kończycie zresztą pikietę. Ale zostały opublikowane bo rząd znalazł się pod silną presją Brukseli.

Myślę, że to miało kluczowy wpływ na to, że w zasadzie partia PiS zdecydowała się opublikować te wyroki bo nie można powiedzieć, że zrobił to rząd. To partia rządząca przegłosowała ustawę, która obowiązek publikacji wyroków przerzuciła z premiera na prezes TK, co też odbyło się w sposób kuriozalny od strony prawnej.

Protest w przyczepie wpisał się w krajobraz centrum Warszawy. Pani kierowała tą pikietą od półtora roku. Zdarzało się pani spać w tej przyczepie?
To oni dyżurowali w przyczepieFot: Katarzyna Pierzchała
Oczywiście. Większość moich dyżurów to były dyżury nocne. Policzyliśmy, że przez nasz protest przewinęło się przez te ponad dwa lata w sumie kilkaset osób. Z całej Polski, choć oczywiście większość dyżurów obsadzali miejscowi.

Zaczęło się od namiotów.

Tak, najpierw były namioty i było naprawdę bardzo ciężko, bo spędziliśmy tam przecież dwie zimy. Żeby się to dało fizycznie wytrzymać trzeba było zapewnić godziwe warunki, takie, aby dyżury nie musiały być heroizmem nie do udźwignięcia w perspektywie czasowej, jaką zakładaliśmy – czyli do skutku, do publikacji. Trzeba było wprowadzić zmiany. Dlatego pojawiła się przyczepa.

Jakie były reakcje ludzi na wasz protest?

Gros reakcji była pozytywna. Ludzie pozdrawiali nas trąbiąc w samochodach, wytworzył się nawet taki swoisty obyczaj. Zdarzały się też reakcje negatywne, ale ich było niewiele. Ktoś np. w biegu rzucił żebyśmy się wzięli do roboty. Ktoś próbował w nas rzucić z samochodu słoikiem ze śledziami, ale nie trafił. Zdarzały się incydenty z kradzieżami flag, próbą zniszczenia tablicy. Ale w ciągu ponad dwóch lat te incydenty można policzyć na palcach jednej, no może dwóch rąk. Natomiast, po którymś tam z kolei incydencie założyliśmy monitoring, co poprawiło bezpieczeństwo, bo dyżurujący widział z wnętrza przyczepy całą okolicę.

A policja?

Od samego początku do grudnia 2016 roku policja była z nami. Legitymowali każdego organizatora zgromadzenia. My zgłaszaliśmy, że organizujemy zgromadzenie publiczne, a to wymaga od policji ochrony. A potem zniknęli, już się nie pojawiali chyba, że na wyraźne wezwanie. Bo zdarzały się trudne dyżury kiedy chcieliśmy mieć ochronę policji np. 11 listopada.


Czy zdarzyło się przez te ponad dwa lata by ktoś z Kancelarii Premiera zagadał do was, zaproponował jakąś pomoc, poczęstował kanapkami, albo gorącą kawą?

To się nigdy nie wydarzyło i szczerze mówiąc ubolewaliśmy nad tym. I w tej rozmowie z panią Beatą Szydło, która mi się przydarzyła zapytałam ją o łamanie konstytucji, ona zaprzeczyła, ale powiedziała, że to jest temat na dłuższą rozmowę więc ona zaprasza mnie do siebie do gabinetu w Kancelarii Premiera. Niewiele wtedy myśląc odpowiedziałam, że to ja panią premier zapraszam do mojego biura naprzeciwko, że jestem koordynatorką tej pikiety KOD. Ale funkcjonariusze ochrony szybko nas rozdzielili, a do spotkania niestety nie doszło.

Jak wyglądało pożegnanie z pikietą?

Byli z nami dwaj prezesi Trybunału Konstytucyjnego: prof. Andrzej Rzepliński i sędzia Jerzy Stępień, którzy wygłosili specjalne mowy, usłyszeliśmy masę ciepłych słów. Dzień wcześniej był prof. Matczak, który porównał naszą przyczepę do wozu Drzymały i komplementował nas mówiąc, że jesteśmy prawdziwymi strażnikami Konstytucji. Cudownie było tego słuchać. Były, podziękowania, wspomnienia.. Potem rozmontowaliśmy wszystko, zapakowaliśmy, odprowadziliśmy przyczepę, posprzątaliśmy po sobie. Sprawnie, w dwie godziny. Teraz w tym miejscu jest pustka, do której długo się będziemy przyzwyczajać.
Nie wiadomo gdzie teraz trafi słynna przyczepaFot: Katarzyna Pierzchała
Gdzie teraz trafi ta słynna przyczepa? Na parking, czy na jakiś kolejny protest?

Jesteśmy bardzo przywiązani do tej przyczepy, była naszym domem przez długi czas i fantastycznie się sprawdziła. Mamy do niej sentyment i po prostu ją kochamy. Dlatego marzy nam się by miała godne, drugie życie. I są na to plany, ale nie mogę ich na razie zdradzić. W każdym razie w nocy z czwartku na piątek zniknęła sprzed Kancelarii Premiera. Ale jej ślad do końca życia pozostanie w naszych sercach.