Nie istnieją, a mimo to podbijają Instagram. Wirtualne gwiazdy zastąpią ludzi?

Katarzyna Gargol
Robią wrażenie i wywołują skrajne emocje. Mają tysiące fanów na całym świecie, mimo że nie istnieją, a największe marki chcą z nimi współpracować. Nie wezmą cię za rękę, ani nie opowiedzą o najmilszych wspomnieniach z dzieciństwa, ale w sumie nikomu to dzisiaj jakoś specjalnie nie przeszkadza. Na wirtualnych influencerów po prostu chce się patrzeć.
Lil i Blawko niczym nie wyróżniają się na tle współczesnych Millenialsów: dobrze się ubierają, mają pasje i kochają komunikować się za pomocą mediów społecznościowych. Od Millenialsów odróżnia ich tylko to, że nie istnieją. Fot. Instagram.com/lilmiquela oraz Instagram.com/blawko22
W maju tego roku Google zaprezentował swoją wielką dumę: Google Assistant. W ramach prezentacji asystent głosowy zadzwonił do salonu fryzjerskiego i sprawnie umówił się na podcięcie włosów. Brzmiał jak kobieta, reagował na zmienne, a nawet wydobywał z siebie zamyślone ”mhm…” podczas rozmowy.

Z kolei Will Smith poszedł na randkę z Sophią, robotem, który poza tym, że jest sztuczną inteligencją, posiada jeszcze ciało i… obywatelstwo Arabii Saudyjskiej. Przebieg randki można zobaczyć w sieci, ale krótko podsumowując: nie był to podryw życia aktora, choć bez wątpienia jedno z najbardziej intrygujących spotkań.


Do listy fascynujących, ale nierealnych postaci warto dopisać troje influencerów, którzy ostatnio nieźle namieszali w sieci. To Lil Miquela, Bermuda i Blawko. Co ich wszystkich łączy? Nie istnieją, choć są tak zaprogramowani lub prowadzeni, by stwarzać pozory samodzielnych istnień.

Istoty myślące, czyli właściwie kto?
Mimo że randka Willa Smitha z Sophią zamieniła się w świetny viral, nie można nie zauważyć, że jest przy okazji dowcipną konstatacją na temat podstawowej różnicy między człowiekiem a sztuczną inteligencją. Tę różnicę stanowią oczywiście emocje.

– Jaka jest ulubiona muzyka robotów? – pyta Will Smith ewidentnie podekscytowany puentą, którą już szykuje.
– No jaka?
– Heavy metal!

Rozbawienie Willa szybko gaśnie, gdy dostrzega minę (?) Sophii. Robot jakoś tak wymownie mruży oczy i zapada krępująca cisza. Nie zrozumiała? Nie bawi jej? Ewidentnie zrobiło się niezręcznie. W końcu robot rozładowuje napięcie. – Właściwie w większości składam się z silikonu, plastiku i włókna węglowego. A muzykę wolę jednak elektroniczną – mówi.



Lil z tego grona jest najpopularniejsza i zdecydowanie to ona stanowi oś, wokół której firma Brud odpowiedzialna za stworzenie tych postaci, buduje całą dramaturgię. A trzeba przyznać - dzieje się jak w serialu dla nastolatek.
Lil Miquela jest świetnie wykonana graficznie. Bardzo długo jej obserwatorzy byli przekonani, że jest alter ego jakiejś artystki.fot. Instagram.com/lilmiquela
Human story (nie do końca "human")
Zacznijmy od początku. Lil Miquela to 19-letnia Amerykanka z brazylijskimi korzeniami, która jest modelką, piosenkarką, a przede wszystkim influencerką. Interesuje się modą, współpracuje z potężnymi markami (reklamowała m.in. Pradę, Supreme, Chanel), ma na koncie dwie okładki, udziela wywiadów, nagrywa piosenki.

Nie ominęła jej moda ani na grę w Pokemony ani na Stranger Things. Przyjaźni się z Blawko, który nazywany jest męskim odpowiednikiem Lil. Jako twór wyobraźni grafików Miquela jest naprawdę przekonująca - jej postać umieszczana w prawdziwych miejscach w Los Angeles na niektórych zdjęciach wygląda bardzo realistycznie.

Przekonujące opisy zdjęć, refleksje, zaangażowanie w walkę o słuszne sprawy (jak ochrona indiańskich rezerwatów, prawa osób transpłciowych, wsparcie dla społeczności LGBT) sprawiły, że ludzie bardzo długo nie potrafili odgadnąć, czy Lil jest jedynie cyfrowym obrazkiem czy może jednak kryje się za tym człowiek z krwi i kości, który znalazł fajny sposób na autokreację.



Konto uroczej nastolatki zostało zhakowane przez inną wirtualną influencerkę, Bermudę (nota bene - fankę Donalda Trumpa, a przy okazji również wytwór marki Brud), która zmusiła Lil do tego, by przyznała, że jest robotem. Miquela została brutalnie zdemaskowana, ale to nie był koniec medialnego dramatu.


Jedni mówią, że to sztuka, inni, że manipulacja wyliczona na zysk. Podejrzewa się nawet, że stoi za tym jakaś marka, która w pewnym momencie się ujawni. Pomysł na wirtualnych influencerów się sprawdza, choć nadal balansuje na granicy kontrowersji, bo mimo ogólnego aplauzu, gdzieś w tle pobrzmiewają głosy wątpliwości i obaw.

Gdy fotograf-grafik Cameron-James Wilson stworzył postać Shudu - cyfrowej modelki, która w jego zamierzeniu miała być idealna, został oskarżony o rasizm. Zarzucano mu, że idealna, ale nieprawdziwa kobieta zabiera pracę czarnoskórym kobietom. Shudu faktycznie świetnie sobie radzi - ostatnio reklamowała pomadki Rihanny Fenty Beauty.

Pokazuje to jednak, że zagrożenie, jakie wirtualni influencerzy stwarzają, staje się coraz bardziej... realne. A przynajmniej są grupy, które mogą zacząć się bać.


– ”W niedalekiej przyszłości marki zaczną tworzyć własnych cyfrowych przedstawicieli swoich brandów, ponieważ zdecydowanie łatwiej będzie kontrolować komunikaty przez nich publikowane, co za tym idzie, firmy zmniejszą znacząco ryzyko wizerunkowego kryzysu" – pisze Adam Przeździęk w artykule “Każdy chce być popularny w sieci. Niektórzy nawet za to płacą”, czyli o tym, dlaczego pojęcie “influencer” jest zepsute" opublikowanym na jego blogu mediafeed.pl.

– "Nie wykluczam także sytuacji, w której to osoby publiczne będą tworzyły swoje własne zdigitalizowane alter ego na potrzeby komercyjne. Jeden z wizerunków pozostanie wtedy w pełni prywatny, ten wirtualny (jak choćby Lil Miquela czy Blawko) stworzy natomiast platformę do odważnej kolaboracji marketingowej, bez konieczności wyznaczania ich granic – cyfrowe byty będą więc mogły działać reklamowo w oderwaniu od ich rzeczywistych właścicieli” – puentuje Przeździęk.

Brzmi irracjonalnie, a jednak serial "Black mirror" niejednokrotnie pokazał nam, że irracjonalne pomysły często świetnie sprawdzają się w rzeczywistości. Dlatego na zakończenie, by utulić wasze ewentualne obawy, zostawię was po prostu z piosenką. Mam nadzieję, że nie przeszkadza wam fakt, że autorka nie istnieje.