Nigdy nie byłem na wyścigu kolarskim, dlatego pojechałem na... największy z nich. Tour de France naprawdę robi wrażenie

Mateusz Marchwicki
Umówmy się – jazda na rowerze to w moim przypadku wiosenno-letnie podróże do i z pracy oraz łudzenie się, że niedzielnymi wyprawami pod Warszawę uda się zrzucić ostatnie dwa niepotrzebne kilogramy. Kibicowanie wyścigom kolarskim? Wolne żarty. Mimo tego postanowiłem wybrać się na Tour de France i zobaczyć, jak wygląda to od kuchni. Warto było.
Tour de France to naprawdę ogromna, świetnie zorganizowana sportowa impreza. Fot. materiały prasowe
Do tej pory ani razu nie byłem na wyścigu kolarskim. Nawet podczas przejazdu Tour de Pologne przez miasta, w których akurat mieszkałem, starałem się unikać wyścigowych okolic. Kibicowanie – tylko przed ekranem telewizora, a i to raczej z powodu braku czegoś ciekawszego w ofercie. Jednak ze strony Skody, jednego z głównych sponsorów największego i najsłynniejszego na świecie wyścigu kolarskiego, nadeszła propozycja zajrzenia za kulisy jednego z odcinków tego wyścigu. Postanowiłem z niej skorzystać i absolutnie nie żałuje.

Przekonać się na własnej skórze
Najpierw więc transport na miejsce. Dziennikarską bazę wypadową, zorganizowano niedaleko Nantes, skąd mieliśmy wyruszyć na trasę wyścigu. Ten jednak miał zacząć się tuż przed południem. Najpierw trzeba było na własnej skórze przekonać się, jak wygląda taki wyścig. Namiastką tego miał być poranny trening.
Fot. materiały prasowe
7:30 rano. Ubrani w kolarskie stroje (one naprawdę dobrze wyglądają tylko na bardzo szczupłych osobach), w kaski i z zapasem wody w bidonie, pobraliśmy rowery. Jeszcze tylko krótki przejazd sprawdzający wysokość siodełka i można było wyruszyć w 20 kilometrową trasę.

Przyznam szczerze, że po raz pierwszy miałem do czynienia z profesjonalną kolarką (choć jak się potem dowiedziałem to jeszcze nie klasa zawodnicza). Inny sposób zmiany biegów, ale przed wszystkim inna pozycja za kierownicą. Ale przyszedł czas na start. I ruszyliśmy.
Fot. materiały prasowe
Trzeba przyznać, że 20 kilometrów to jak na wyścigowego amatora całkiem sporo. Trzeba było też dobrze rozplanować siły, bo o ile w jedną stronę trochę więcej jechało się "z górki", o tyle w drugą nie było już tak kolorowo. Jednak jeśli ktoś nie bał się trochę zmęczyć, była to całkiem fajna przejażdżka. Oczywiście, nie zabrakło elementu rywalizacji, bo jak to, "tamtego w granatowych butach nie dogonię?".

Start
Fot. Mateusz Marchwicki/naTemat

Ale dosyć pościgów. Prysznic, śniadanie i pakowanie sprzętu. Załadowano nas do kilku egzemplarzy Skody Superb i wyruszyliśmy w kierunku La Baule, gdzie miał rozpocząć się czwarty etap tegorocznego Tour de France. Tuz przed samym wjazdem natknęliśmy się na... paradę. To tradycyjny przejazd pojazdach o przeróżnych kształtach, które mają oczywiście pokazać sponsorów wyścigu. Radosny przejazd kolorowych pojazdów, w akompaniamencie wesołej, skocznej muzyki.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, przywitało nas całe zaplecze. I to nie tylko to dla dziennikarzy i działaczy kolarskich drużyn. Przede wszystkim to kolarskie. A przypomina to oglądany (niestety tylko w telewizji) padok wyścigu Formuły 1. Autobusy zespołów, ciężarówki wyładowane sprzętem i dziennikarze sportowi z całej Europy, nagrywający ostatnie rozmowy przed startem etapu. A wszystko w jednym miejscu, które dla fanów kolarstwa byłoby prawdziwym rajem.





Wyścig
Tuż przed startem wyścigu wyruszyliśmy do ustalonego miejsca, gdzie mieliśmy spotkać się z kolarzami. I rzeczywiście, po przyjeździe i kilkunastominutowym oczekiwaniu, doczekaliśmy się przejazdu peletonu. Cała radocha trwa jakieś.... 10 sekund. I już ich nie ma.
Ale to nie koniec podpatrywania kolarzy. Tym razem przyszła kolej na śledzenie ich poczynań z pokładu śmigłowca.
Potem szybkie lądowanie, jeszcze szybsza przesiadka do "naszej" Skody i gaz do dechy, aby zdążyć na metę przed peletonem. A tam pozostały tylko emocje i wypatrywanie, kto pierwszy wpadnie na metę w Sarzeau. Do tego tłumy kibiców, którzy uderzając o barierki dopingowali swoich idoli.
Wrażenia
Wszyscy, z którymi rozmawiałem mówią, że tylu kibiców nie widzieli na żadnym innym wyścigu kolarskim. Tylko Tour de France wzbudza takie emocje, a kibicowanie to prawdziwa powinność Francuzów. Na całej trasie, na poboczach można było spotkać takie widoki.
Fot. Mateusz Marchwicki/naTemat
Oficjalne dane mówią o ponad 1,2 miliona kibiców (na całej trasie TdF), jednak w rzeczywistości jest to kilkakrotnie więcej. Francuskie święto kolarstwa to naprawdę doskonałe sportowe zmagania w przyjaznej atmosferze i w poczuciu ogólnonarodowego święta. Dla kolarskiego laika – niezapomniane przeżycie. Dla fana kolarstwa – sportowa uczta.