Dzieciaki sprzedawały lemoniadę w Warszawie, ale zwinęły biznes. Wcale nie przegoniła ich skarbówka

Bartosz Godziński
Przedsiębiorcze dzieciaki zamiast brać kasę od rodziców wystawiają kramik przy ulicy i sprzedają lemoniadę przechodniom. Każdy z nas kojarzy taką filmową scenę z amerykańskiego przedmieścia. W Polsce taki widok to rzadkość i nie zawsze wynika z zakazów. Pokazuje jednak, jacy jesteśmy zawistni. Przekonała się o tym grupka dzieciaków z Warszawy.
Nie tak łatwo jest dorobić dzieciakom w wakacje (zdjęcie poglądowe) Fot. marybettiniblank / Pixabay
Satyryczna strona na Facebooku - "Mordor na Domaniewskiej" - umieściła kilka dni temu krzepiący post, który daje kłam lenistwu "dzisiejszej młodzieży" (choć nie można też generalizować). Wpis zachęcający do wspierania małych warszawiaków zgarnął dużo lajków i wszystko wydawało się wspaniałe, dopóki nie zajrzało się w komentarze.
Screen z facebook.com/MordorNaDomaniewskiej
Internauci gorsi niż skarbówka
"Dzieciaki wspaniałe! Wczoraj wracając z "Mordoru" do Metra Wilanowska zaczepił mnie szczerbaty chłopiec tekstem "prze pani zapraszamy na lemoniadę". Nie mogłam odmówić, lemoniada pycha" – napisała Ewa. Nie wszyscy internauci reagowali entuzjastycznie na wakacyjny biznes. Trolle zarzekały się, że już doniosły na dzieciaki.
Screen z Facebooka
Dużo osób zaczęło też krytykować samych rodziców. Według nich wykorzystują dzieciaki, bo przecież podręczniki w szkołach są darmowe, a do tego mamy program 300 plus.
Screen z Facebooka
Jeszcze inni zaczęli powątpiewać w jakość samego napoju. "Może i fajna inicjatywa, ale jakoś bałabym się kupić lemoniady nie wiadomo skąd, gdzie robionej, bez żadnej kontroli sanepidu. Nie wiem czy polecenie tego to dobry pomysł" – napisał jeden z internautów. Nic dziwnego, że po tylu kłodach kłodach pod nogi, dzieci zwinęły biznes. I to pomimo dopingu sporej części internautów.
Screen z Facebooku
"Poczuliśmy się jak patologia"
W końcu głos w dyskusji zabrał ojciec dwójki dzieci, które razem z koleżanką sprzedawały lemoniadę. Okazało się, że maluchy nie zbierały na książki, a bilet wstępu do papugarni (miejsce, które bulwersuje animalsów).
Screen z Facebooka
Udało mi się skontaktować z panem Jackiem, który przyznał, że są zszokowani reakcją ludzi.
Jacek
ojciec dzieciaków

Nie przyszło nam do głowy, że niewinna zabawa dzieci zostanie rozdmuchana aż do takiego stopnia. Jesteśmy zwykłą rodziną z kreatywnymi dziećmi, które wolą spędzać czas na dworze niż przed telewizorem, tabletem czy innym cudem technologii. Poczuliśmy się jak patologia, którą na nic nie stać i musi wysługiwać się dziećmi.

– Przeszła nam przez myśl decyzja o zakończeniu "działalności" z obawy o nasze pociechy i to, co mogło je spotkać na podwórku w trakcie "sprzedaży lemoniad" ze strony dorosłych. Młodszy syn niespecjalnie się przejął, bo ma 6 lat, ale dwa razy starszą córkę już bardziej to zabolało – przyznał ojciec.


Pan Jacek przyznał, że dzieciaki zawsze będą mogły liczyć na ich wsparcie i pomoc. Dziewczynki początkowo wahały się, ale zdecydowały w przyszłości kontynuować "kontrowersyjną" działalność. Na w tym tygodniu zwiesiły lemoniadowy biznes, ze względu na mały ruch w okolicy warszawskiego "Mordoru".

Jak to w końcu jest z tą lemoniadą na ulicy?
Małe warszawiaki nie są osamotnione w zawiści ze strony internautów. Podobne reakcje wywołało zdjęcie ze Szklarskiej Poręby.
Screen z Facebooka
I znów nakręciła się spirala hejtu i straszenie zatruciem w stylu ostatniej afery w sieci kawiarni Green Cafe Nero.
Screen z Facebooka
"Nie ma obowiązku jedzenia. Wrzucasz dwójkę do puchy i idziesz dalej szukać problemów" – napisał ironicznie jeden z komentujących zdjęcie. Ten "amerykański sen" od zawsze był u nas niestety problemem, który zależy tylko i wyłącznie od nas samych.



Urzędnicy i Straż Miejska również nie prosiłyby o pokazanie dokumentów zezwalających na prowadzenie działalności gospodarczej. Służby interweniowałyby wyłącznie w trosce o los nieletnich i wlepiałyby mandatu, a raczej szukały opiekunów. Jednak w przypadku biznesu z Warszawy, maluchy miały pozwolenie od rodziców.

Poprosiłem więc o komentarz prawnika. – Przy tak niewielkiej skali nie trzeba rejestrować działalności gospodarczej czy używać kas fiskalnych – mówi w rozmowie z naTemat radca prawny Przemysław Antas. – Żadna regulacja prawna nie stanowi wprost, że przedsiębiorca musi mieć pełną zdolność do czynności prawnej. Przepisy zakazują wyzysku dzieci i zobowiązują do zapewnienia im bezpieczeństwa.
Fot. Pixabay
mec. Przemysław Antas
Radca prawny

Wprawdzie nie widzę żadnego przepisu, który wprost zakazywałby dzieciakom w takiej sytuacji prowadzenia działalności, ale może się pojawić pytanie, czy taka działalność jest w danym przypadku na tyle samodzielna i zorganizowana, że wyklucza pracę najemną, np. na rzecz rodzica czy dostawcy towaru. Każdy kto dopuszcza do wykonywania pracy lub innych zajęć zarobkowych przez dziecko do ukończenia przez nie 16 roku życia podlega karze grzywny.

Co do samej sprzedaży napojów, Przemysław Antas zwraca uwagę, że inaczej wygląda sytuacja dzieci, które ukończyły 13 lat, od tych które są młodsze. Jeżeli dziecko ma mniej niż 13 lat to zasadniczo umowa sprzedaży jest nieważna. W przypadku starszych dzieci, ważność umowy zależy od potwierdzenia jej przez prawnego opiekuna – najczęściej rodzica. Jeżeli jednak taka umowa sprzedaży jest wykonana i nie podważa jej prawny opiekun, to nie ma tutaj praktycznego problemu – tłumaczy prawnik.

Paradoksalnie, na przeszkodzie w sprzedawaniu lemoniady przez dzieciaki nie stoi polskie prawo czy służby, które po prostu przymknęłyby na taki biznes oko. Ludziom brakuje zwykłej życzliwości, która najwyraźniej wyparowała w czasie wakacyjnych upałów.