Mężczyzna rozciął sobie brzuch po dopalaczach - myślał, że ma tam wiewiórkę. Prawda czy miejska legenda?

Bartosz Godziński
Drastyczna historia ofiary dopalaczy mrozi krew w żyłach. Znamy ją z mediów, a także z opowieści znajomych, którzy na dowód pokazują zdjęcia niczym kadry z horrorów. Przerażająca historia służy za przestrogę, ale ile jest w niej prawdy?
Czy historia o mężczyźnie, który rozciął sobie brzuch po dopalaczach jest prawdziwa? Kadr ze sporu "Taki z ciebie mocarz" / YouTube (zdjęcie poglądowe)
Uwaga, w artykule zamieściliśmy drastyczne fotografie.
Teza
Na pogotowie w Łodzi dzwoni rozdygotany mężczyzna. Wzywa pomocy, bo coś nieprawdopodobnego wierci się w jego brzuchu. Jest święcie przekonany, że wewnątrz jego brzucha jest wiewiórka. Dyspozytorka nie dowierza, ale wysyła karetkę. Ratownicy docierają na miejsce, ale zastają przerażający widok.

Na krześle siedzi nieprzytomny mężczyzna z rozdartym brzuchem. Po pokoju nie biega żadna wiewiórka. Ale za to u jego stóp leżą wnętrzności, a obok zakrwawione nożyczki i torebka po dopalaczu. Nie udaje się go uratować. Czy ta odrażająca historia wydarzyła się naprawdę?
A Ty jak myślisz?
czy
Straszna historia z łódzkim pogotowiem w tle
Kiedy dwa lata temu zobaczyłem zdjęcia i usłyszałem opowieść o wiewiórce w brzuchu, podchodziłem do niej sceptycznie, ale uważałem, że niewykluczone, że mogła się wydarzyć. Nie takie historie Łódź widziała – zwłaszcza kiedy w grę wchodziły narkotyki.

Znajomy opowiadał mi, że jego kolega miał wtedy dyżur na SORze. Z dojazdem karetka się ociągała, bo były pilniejsze wezwania niż naćpany, gadający głupoty facet. To też dało do myślenia: może łódzkie pogotowie specjalnie ukrywało fakty, bo gdyby przyjechało wcześniej, to mężczyznę można by uratować?

Do 14-latki z Poznania, która dostała ataku po zapaleniu trawki, nie przyjechała karetka, bo "po marihuanie się nie umiera".

Poniższe zdjęcia pochodzą rzekomo od ratownika z łódzkiego pogotowia. Ocenzurowałem rozcięty brzuch i wnętrzności, ale w internecie można znaleźć je w wersji dla czytelników o stalowych nerwach.
Na zdjęciu po prawej widać leżące na ziemi nożyczki, którymi mężczyzna rzekomo się rozciąłFot. naTemat
Historię o wiewiórce nieraz opowiadały mi przypadkowe osoby. Niedawno na stronie Magazynu TVN24 pojawił się artykuł o tym jakie szalone rzeczy robią ludzie po dopalaczach. "Chociaż historia brzmi jak miejska legenda, to wydarzyła się naprawdę - w województwie łódzkim" – czytamy w tekście.

Specjalistka od dopalaczy opowiedziała o miejscu zdarzenia ze szczegółami. – Nożyczki wbił sobie w okolice wzgórza łonowego. Ciął skórę, aż natrafił na żebra – mówiła TVN24 prof. Jolanta Zawilska, kierownik zakładu farmakodynamiki na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi.

– Wyciągnął jelita na zewnątrz. Wyrwał też nerki, które znaleziono potem przy jego nogach. Szukał wiewiórki – opowiadała telewizji. Postanowiłem to sprawdzić.

W papierach nie ma wzmianki o wiewiórce w brzuchu
Wszystkiemu zaprzecza rzecznik Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi. – Kiedy pojawiła się informacja o mężczyźnie, który pod wpływem dopalaczy rozciął sobie brzuch, przeszukaliśmy całą dokumentację medyczną. Chcieliśmy napisać o tym naukowy artykuł w fachowym piśmiennictwie – powiedział naTemat Adam Stępka.

Pracownicy łódzkiego pogotowia nic na ten temat nie znaleźli, a szukali nie tylko w papierach stolicy województwa. – Nasze karetki stacjonujące na terenie Łodzi, Zgierza, Skierniewic oraz Rawy Mazowieckiej nie interweniowały do takiego przypadku. Dam sobie za to uciąć rękę – przyznał w rozmowie.

– To jest plotka, która krąży po całej Polsce. Jeśli pojedzie pan na konferencję do Gdańska i porozmawia z tamtejszymi ratownikami, to podadzą dokładną dzielnicę, w której się to zdarzyło. W zeszłym roku na 5. Kongresie Ratowników Medycznych w rozmowach kuluarowych opowiadano, że miało to miejsce na terenie Krowodrzy w Krakowie – mówi rzecznik Adam Stępka.

Prawdziwej historii o facecie, który rozciął sobie brzuch w poszukiwaniu wiewiórki nie ma, ale ludzie faktycznie mają różne odloty po dopalaczach. – Były wizyty ratowników, na których ktoś widział Szatana, wyskakiwał przez okno albo bił babcię młotkiem po głowie – mówi rzecznik łódzkiego pogotowia Adam Stępka.

Miejska legenda o wiewiórce w brzuchu
Nawet jeśli oficjalnie w papierach łódzkiego nie ma wzmianki o tej strasznej historii, to rzut oka na wyniki wyszukiwarki Google utwierdza nas w przekonaniu, że to jednak miejska legenda. Na Wykopie możemy znaleźć screen z posta, który pochodzi prawdopodobnie z Tomaszowa Mazowieckiego. O sprawie pisały też inne media.

"Centrum Poznania, ubiegły tydzień. Młody chłopak powoli umiera. Przeciął sobie brzuch nożyczkami. Jego wnętrzności wypadły. Był przekonany, że coś go w środku uwierało. Wcześniej zażył dopalacze. Nie udało się go uratować" – podawał już w 2015 roku "Głos Wielkopolski.

W 2017 roku bliźniaczo podobną historię, uzupełnioną o zwrot akcji, podał portal z Piotrkowa Trybunalskiego: ePiotrkow.pl. "Tymczasem, gdy ambulans był w drodze mężczyzna poinformował CPR, że tej wiewiórki już nie ma i odwołuje wezwanie. Lekarz jednak podjął decyzję, że dotrze do pacjenta" - czytamy w relacji, w której nawet pada nazwa dopalacza. Nieszczęśnik wziął legendarnego "Mocarza".

Można więc śmiało stwierdzić, że historia o wiewiórce w brzuchu to jedna z najświeższych miejskich legend. Wydarzyła się w wielu miejscach naszego kraju na przestrzeni kilku lat. Podobnie jak np. słynna "misja na Marsa", którą słyszałem od znajomych z różnych części Polski. Zagadką pozostaje jednak źródło zdjęć z rozciętym brzuchem.
WNIOSKI

FAłSZ

Od lat słyszymy przerażającą historię o mężczyźnie, który rozciął sobie brzuch pod wpływem dopalaczy. Myślał, że ma tam wiewiórkę. Łódzkie pogotowie zaprzecza, by takie zdarzenie miało miejsce na terenie Łodzi i miast podlegających stacji ratownictwa. Takie same historie rzekomo wydarzyły się też w Poznaniu, Tomaszowie Mazowieckim czy Piotrkowie Trybunalskim i można o nich poczytać w internecie. To po prostu jedna z najświeższych legend miejskich.

Obserwuj nas na Instagramie. Codziennie nowe Instastory! Czytaj więcej