Internetowe teorie ws. tragedii w Szaflarach. Egzaminatorzy wyjaśniają, jaka jest prawda

Adam Nowiński
W internecie każdy jest ekspertem od wszystkiego: himalaizmu, religii, polityki, lotnictwa itd. Stąd też komentarze na temat tragicznego wypadku w Szaflarach. "Mogła ruszyć", "Trzeba było jej pomóc zjechać", "Dlaczego egzaminator pozwolił jej wjechać na przejazd?", "Trzy błędy to koniec egzaminu". Ale gdzie leży prawda? Zapytaliśmy innych egzaminatorów.
Czy tragedii w Szaflarach dało się uniknąć? Zdaniem ekspertów – tak! Fot. Screen YouTube / Telewizja Podhale
Jeśli egzaminator chce uczyć i sprawdzać kursantów, musi co roku odbyć obowiązkowe, trzydniowe warsztaty z doskonalenia zawodowego. To na nich omawiane są standardy oceniania oraz to, jak powinni zachowywać się egzaminatorzy w różnych sytuacjach.

Pewnie na tegorocznym szkoleniu tematem numer jeden będzie śmiertelny wypadek w Szaflarach, w którym zginęła 18-letnia kursantka. Do tej pory taka tematyka nie była na nich poruszana. Dlaczego?

– Bo omawiane są na nich sytuacje, które wydarzyły się w danym roku lub w poprzednich latach. Do tej pory nie mieliśmy do czynienia z tego typu zdarzeniem – odpowiada Marcin Kiwit, egzaminator nadzorujący z WORD w Olsztynie.


Przepisy sobie, a rzeczywistość sobie
A przecież każdy kursant powinien umieć bezpiecznie przejechać przez przejazd. Przynajmniej w teorii.

– Najpierw bezpieczeństwo w ruchu drogowym, a potem przepisy – tłumaczy Leszek Kida z WORD w Tarnobrzegu. – Przepisy określają jasno i wyraźnie: jeśli jest znak stop, zatrzymujemy się przed linią wyznaczającą miejsce do zatrzymania, a jeśli jej nie ma, to w miejscu, w którym dobrze widzimy tory. Wtedy wyznacza je krzyż św. Andrzeja.

Tak samo mówi ustawa "Prawo o ruchu drogowym". Zatrzymujemy się, zachowujemy bezpieczną odległość, bezpieczną prędkość itd.
Ustawa z dnia 20 czerwca 1997 r. - Prawo o ruchu drogowym
Art. 28 ust. 1 i 2

Kierujący pojazdem, zbliżając się do przejazdu kolejowego oraz przejeżdżając przez przejazd, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność. Przed wjechaniem na tory jest on obowiązany upewnić się, czy nie zbliża się pojazd szynowy, oraz przedsięwziąć odpowiednie środki ostrożności, zwłaszcza jeżeli wskutek mgły lub z innych powodów przejrzystość powietrza jest zmniejszona.

Kierujący jest obowiązany prowadzić pojazd z taką prędkością, aby mógł go zatrzymać w bezpiecznym miejscu, gdy nadjeżdża pojazd szynowy lub gdy urządzenie zabezpieczające albo dawany sygnał zabrania wjazdu na przejazd. Czytaj więcej

Ale rzeczywistość brutalnie zweryfikowała teorię. 18-latka nie zatrzymała się przed przejazdem i wjechała na tory. Tam samochód zatrzymał się. Dziennikarze TVP Info ustalili, że egzaminator nie próbował hamować przed przejazdem. I to zdaniem innych egzaminatorów jest głównym grzechem 62-latka.

– Nie powinien dopuścić do sytuacji, w której kursantka wjeżdża bez zatrzymania się na przejazd. Oczywiście, kursanta oblewa się np. za to, że nie zastosował się do znaku stop, ale ja poczekałbym minimalnie, aż przód samochodu wtoczy się za znak, parę centymetrów. Wtedy zahamowałbym i przerwał egzamin. Ale w żadnym wypadku nie wpuściłbym tej osoby na przejazd kolejowy – podkreśla Leszek Kida.

To codzienność
Egzaminatorzy wiedzą, jak zachować się w momencie, kiedy kursant nie stosuje się do znaku stop – muszą zahamować i nie zaliczyć podejścia. – To standard, który sprecyzowano w przepisach. Sytuacja w Szaflarach skończyła się nadzwyczaj tragicznie, ale niezastosowanie się przez kursanta do znaku stop jest codziennością w pracy egzaminatorów – stwierdza Marcin Kiwit.

Jedyne, co wydaje się sporne w tej sytuacji, to w którym konkretnie miejscu egzaminator powinien zatrzymać samochód. Jeśli przed przejazdem kolejowym stoi znak stop i namalowana jest linia, to powinien wcisnąć hamulec po tym, jak samochód przekroczy linię. W przypadku Szaflar, gdzie był znak stop i krzyż św. Andrzeja, który wyznacza linię zatrzymania – tuż za znakiem, nie później.

– Powinien przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności i uwzględnić to, że przejazd kolejowy jest miejscem szczególnie niebezpiecznym. Jeżeli nie ma pewności co do możliwości bezpiecznego przejazdu, powinien niezwłocznie zareagować – dodaje Kiwit.

Do trzech razy sztuka?
Dlaczego więc 62-latek nie zareagował? Nie wiadomo. Może zagadał się z kursantką, może tłumaczył jej jeden z błędów... Według doniesień medialnych 18-latka popełniła trzy błędy i mężczyzna chciał ją oblać, ale postanowił zrobić to po przejechaniu torów.

Kiedy samochód stanął na środku przejazdu, 62-latek miał dłużej nie czekać i powiedzieć jej o negatywnym wyniku egzaminu. To miałoby być jedną z bezpośrednich przyczyn wypadku. 18-latka puściła sprzęgło na przejeździe, bo zdenerwowała się złą wiadomością od egzaminatora. Mężczyzna nie nacisnął też hamulca, bo miał to zrobić za torami, więc samochód zgasł.
YouTube.com / Telewizja Podhale
Internauci podchwycili informację o trzech błędach kursantki. Twierdzą, że nie powinno jej być w samochodzie w momencie wypadku, bo trzy błędy to przecież koniec egzaminu.

Okazuje się, że nie jest to takie proste do sprecyzowania. Owszem, trzy błędy oznaczają oblanie egzaminu, ale każdy egzaminator ocenia kursanta za całokształt jazdy i ma tutaj całkiem spore pole manewru.

– Zależy jakie błędy popełniła. Ale to i tak nie sprawia, że nie mogłaby kontynuować jazdy. Bo jeśli nawet ktoś dwukrotnie nieprawidłowo wykona to samo zadanie egzaminacyjne i uzyska wynik negatywny, to może jechać dalej. Chyba, że sam zrezygnuje z egzaminu albo po ogłoszeniu wyniku spowoduje zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Wtedy egzaminator sam przerywa egzamin – tłumaczy Kida.

Kursant ma też tzw. drugą próbę, czyli może jechać dalej, nawet jak popełnił błąd, np. nie włączył kierunkowskazu. Dopiero przy ponownym popełnieniu tego samego przewinienia nie zdaje egzaminu. Stąd też 18-latka mogła popełnić trzy różne błędy i nadal kontynuować egzamin – co nie znaczy, że go zaliczyła.
fot. screen YouTube/TV Podhale
Mógł go odpalić?
Egzaminator powinien zahamować, ale nie zrobił tego. Wjechali z kursantką na torowisko, po czym samochód stanął. Co dalej? Czy mógł go uruchomić? Sporo osób uważa, że tak. Ale są w błędzie, bo zakładają, że ta "elka" była wyposażona w dodatkowy hamulec i sprzęgło. Nic z tych rzeczy. 62-latek miał tylko dostęp do hamulca. Kida zwraca uwagę też na fakt, że gdyby egzamin odbywał się w starym modelu samochodu, cała sytuacja mogłaby skończyć się inaczej.

– W starych samochodach podobało mi się kiedyś to, że nie miały czujnika, który zabezpieczał przed włączeniem. Teraz, jak nie wciśnie się pedału sprzęgła, to samochodu się nie włączy. Gdyby jechali takim starym autem, a egzaminator złapałby za kluczyk, przekręcił i samochód byłby na biegu, to pojazd na tym rozruszniku zjechałby z torów. Ale teraz coś takiego nie jest możliwe w nowych pojazdach – twierdzi nasz rozmówca.

– Takie sytuacje otwierają dyskusję, bo całej tej tragedii można było uniknąć. Przede wszystkim hamując przed przejazdem, ale także gdyby samochód był wyposażony w dodatkowe sprzęgło. Obecne przepisy mówią o tym, że samochody egzaminacyjne musza być wyposażone w dodatkowy hamulec. Nie ma mowy o sprzęgle. Może powinno się taki zapis dodać? – pyta Kiwit.

Tymczasem śledztwo trwa. Prokuratura w Nowym Targu postawiła egzaminatorowi zarzut nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lądowym. Grozi mu za to nawet 8 lat więzienia.

Obserwuj nas na Instagramie. Codziennie nowe Instastory! Czytaj więcej