Dlaczego w rejestrze pedofilów nie ma księży? Ten jeden przykład pokazuje ułomność listy resortu

Adam Nowiński
Związany z PiS Sebastian Kaleta próbował ostatnio odpowiedzieć na pytanie, dlaczego na przygotowanej przez Ministerstwo Sprawiedliwości liście pedofili nie ma księży. Ale jego tłumaczenia nie "kupili" dziennikarze "Gazety Wyborczej" i podali przykład, który dowodzi ułomności rejestru sporządzonego przez resort Zbigniewa Ziobry.
"Dlaczego w rejestrze nie ma tego księdza?" – pytają dziennikarze. Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta
Tłumaczenie Kalety wywołało sporo emocji w sieci. Stwierdził bowiem, że to, że księża nie znajdują się w rejestrze pedofilów "oznacza, że nie popełniali najbrutalniejszych przestępstw". A tam kwalifikują się brutalne gwałty.

Innego zdania są natomiast dziennikarze "Gazety Wyborczej". Przytaczają w tekście sprawę księdza Pawła Kani, który od 2002 roku, przez 10 lat, molestował ministrantów, dzieci w wieku 10-12 lat, we Wrocławiu, Bydgoszczy i Milczu.

I choć Kania miał już wyrok za posiadanie pedofilskiej pornografii, nadal był księdzem i miał kontakty z ministrantami. Wpadł w 2012 r., gdy przywiózł chłopca do hotelu we Wrocławiu. Dostał siedem lat więzienia za zmuszanie dzieci do seksu oralnego, analnego i za gwałt. Skazano go prawomocnym wyrokiem m.in. z art. 197 par. 3 Kodeksu karnego: "zgwałcenia wobec małoletniego poniżej lat 15".


Księdza Kani nie ma na liście sporządzonej przez Ministerstwo Sprawiedliwości, chociaż jak twierdził Kaleta, takie osoby powinny się tam znaleźć.

Potwierdza to samo Ministerstwo Sprawiedliwości, które w przesłanej naTemat odpowiedzi tłumaczyło, że "do rejestru publicznego trafiają dane szczególnie groźnych przestępców – na przykład pedofilów skazanych za gwałt na dziecku poniżej 15. roku życia czy też pedofilów-recydywistów". Kania zgwałcił dziecko poniżej 15. roku życia.

Źródło: "Gazeta Wyborcza"