Wizyta u ginekologa gorsza niż wejście na Mount Everest... dla kobiety niepełnosprawnej

Monika Przybysz
Przychodzi baba do lekarza... Tylko dalej już nie jest śmiesznie. Jest beznadziejnie. Tak opowieść o swoich przejściach w gabinetach ginekologicznych zaczyna 29-letnia Magda, autorka popularnego bloga krecamniekolka.pl, która zmaga się z porażeniem mózgowym. Na co dzień jest pasjonatką nowoczesnych technologii, otwarta na świat i ludzi, radosna choć powodów do zmartwień nie brakuje. Właśnie pisze pracę licencjacką o niepełnosprawności fizycznej w mediach.
Kobiety niepełnosprawne ruchowo mają utrudniony dostęp do badania ginekologicznego. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Niepełnosprawna - aseksualna?
"To była okrutna lekcja, która niejednokrotnie udowodniła, że lekarze niekoniecznie powinni zostać lekarzami" – napisała na blogu o poszukiwaniach specjalisty, który będzie w stanie się nią zająć z uwagi na niepełnosprawność i zdrowotne kłopoty.

Blogerka zwraca uwagę na dwie kwestie: niewłaściwe podejście lekarzy i kiepsko wyposażone gabinety (nawet te prywatne): "(...) uważam, że ta cała turystyka lekarska i wszelkie urazy w głowie nie musiały mieć miejsca. Mamy XXI wiek, gdzie zatem się podziali lekarze uszyci na miarę obecnych lat? Czy niepełnosprawność nawet dla ginekologów musi oznaczać brak seksualności i chęci dbania o zdrowie?"


Wydawać by się mogło, że medycyna dostatecznie tłumaczy fakt, iż osoby mające problem z nogami, mają problem tylko z nimi, a nie z płodnością czy pochwą. Na kobiecych forach internetowych można bez trudu odszukać relacje kobiet, których wizyty u ginekologów były bardzo dalekie od ideału.
Agnieszka
Niepełnosprawna studentka

"(…) oznajmiłam, że potrzebuję pomocy, nie podnoszenia tylko asekuracji by nie upaść. Było mi głupio, na dodatek podczas badania lekarka wręcz krzyczała na mnie, że nie umiem się rozluźnić, a jak miałam to zrobić w takiej atmosferze? Wyszłam z gabinetu roztrzęsiona, ze łzami w oczach".

Fotel jak Mount Everest
W przychodniach czy szpitalach zwykle są podjazdy, windy, ułatwienia dla niepełnosprawnych. Problem zaczyna się w gabinetach. W wielu nie da się tak obniżyć fotela, aby niepełnosprawna pacjentka mogła samodzielnie się przesiąść. Potrzebna jest asysta do przeniesienia z wózka na miejsce badania.

"Kobieta musi poprosić o pomoc lekarza/pielęgniarkę, a ci niestety bardzo często nie wykazują takich chęci bądź cała procedura jest wykonywana bardzo nerwowo. Można też przyjść z partnerem, przyjaciółką, ale co jeśli nie chcemy, by w takiej chwili uczestniczyła osoba trzecia?" – pyta blogerka.

Odpowiedź jest bardzo trudna, bo recepty na rozwiązanie tego problemu, póki co, nikt nie podaje. Pacjentka na wózku wpada w systemową "czarną dziurę" i najlepiej, jak rozwiązanie znajdzie sobie sama.

Tak zresztą wynika z badania przeprowadzonego przez Stowarzyszenie Homo Faber i inicjatywę Nie-pełnoprawna polegającego na weryfikacji dostępności lubelskich gabinetów ginekologicznych dla pań z ruchową niepełnosprawnością.

Spośród dziewiętnastu placówek, które poddano audytowi, w żadnej kobieta poruszająca się na wózku nie byłaby w stanie samodzielnie przygotować się do badania. W niektórych nie było dostępnej toalety, a w części uzyskanie pełnej informacji o ułatwieniach dla pacjentek na wózku graniczyło z cudem.

Nie tylko w Lublinie
Czy Lublin jest jakimś niechlubnym wyjątkiem na medycznej mapie Polski? Raczej nie. Julita, poruszająca się na wózku, blogerka i dziennikarka, postanowiła sprawdzić czy sytuacja w stolicy jest podobna.

Musiała wykonać dziesiątki telefonów, zadać setki pytań, by dowiedzieć się prostych rzeczy: czy w gabinecie jest odpowiedni fotel, czy uzyska pomoc, jaki jest dojazd i ułatwienia dla niepełnosprawnych.

Wnioski: pacjentka na wózku jest zdana przede wszystkim na siebie. Jeśli ma szczęście, to znajdzie przystosowany gabinet. Potrzeba jednak na to mnóstwo czasu i jeszcze więcej cierpliwości. Szacuje się, że liczba Polek z niepełnosprawnością sięgać może nawet 3 mln. Do sprawnego systemu opieki medycznej nad niepełnosprawnymi jeszcze bardzo daleko.