Joanna Scheuring-Wielgus #TYLKONATEMAT: Proces przesilenia w polityce trwa i wkrótce przybierze na sile

Jakub Noch
Zjednoczoną Prawicę da się pokonać. Nastąpi to wówczas, gdy liderzy środowisk opozycyjnych skończą z szarpaniną i zaczną się słuchać. W tej chwili sytuacja na opozycji jest taka, że każdy się puszy i chce być samcem alfa. Prawdziwą mądrością będzie nie walka na śmierć i życie, tylko wyczucie momentu i stwierdzenie: "no dobra, to koniec szpanowania, bo trzeba złożyć te puzzle". Kto to zrobi, wygra wszystko. Ten moment się zbliża – mówi #TYLKONATEMAT Joanna Scheurng-Wielgus.
Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
Wielu popularnych posłów zdecydowało się na walkę o samorząd. Pani nie kusiło, by wystartować w wyborach na prezydenta Torunia?

Nie planowałam startu w tegorocznych wyborach samorządowych już od momentu wejścia do polityki ogólnopolskiej. Fakt, że nie startuję dziś w Toruniu nie jest więc związany z tym, co dzieje się aktualnie w polityce, a wynika z decyzji podjętej kilka lat temu.

Co nie znaczy, że nie będę zaangażowana w wybory samorządowe. Bardzo mocno angażuję się kampanię dwójki toruńskich kandydatów – Anety Rzepki i Jakuba Hartwicha, znanych opinii publicznej z walki o prawa osób niepełnosprawnych.


Moją rolą w kampanii samorządowej będzie wspieranie ich kandydatur. Będę też popierała innych kandydatów na radnych czy prezydentów miast.

Wierzy pani, że startujący w wyborach samorządowych koledzy z parlamentarnych ław nie porzucą swoich miast, gdy przyjdzie czas na walkę o nowe mandaty w Sejmie i Senacie?

To byłoby niepoważne. Będąc prezydentem lub burmistrzem miasta, nie można porzucić mieszkańców i jechać na Wiejską. Taki krok powoduje zamieszanie w mieście, trzeba organizować nowe wybory. Co innego z radnymi, bo wtedy do rady wchodzi następny z listy. Niemniej, każdy z nas jest dorosły i odpowiada za swoje decyzje...

Powinniśmy też pamiętać, że polityka jest zmienna i dynamiczna. W ciągu 24 godzin mogą ziścić się scenariusze, o których nikt dotąd nie myślał. Mogą wydarzyć się sytuacje, które wywrócą Polskę do góry nogami. Nie powinniśmy więc wychodzić z planami politycznymi zbyt daleko.

Jak pani wspomniała, Jakub Hartwich powalczy o miejsce w toruńskiej radzie miasta, a Adrian Glinka w warmińsko-mazurskim sejmiku wojewódzkim. Czuje się pani matką ich politycznej kariery?

Oczywiście mocno im kibicuję. Jakub jest przecież na co dzień moim asystentem, podobnie jak Aneta Rzepka. Bardzo się cieszę, że oni wchodzą ze swoimi postulatami do polityki, jednak nie uważam się za ich mentora.

Jakub Hartwich i Adrian Glinka to dorośli mężczyźni, którzy sami podejmują życiowe decyzje. Między nami nie ma żadnych różnic, oprócz tej, że oni jeżdżą na wózkach, a ja miałam szczęście urodzić się pełnosprawna. Poza tym, to tacy sami ludzie z pasją i pomysłami, którzy widzą, co chcą robić w polityce.

Nie wierzę, że ci dwaj młodzieńcy nie proszą o rady. Jeśli nie rady "mentorki", to po prostu bardziej doświadczonej koleżanki.

Wcale nie jest tak, że najczęściej to oni pytają o radę mnie. Bywa przeciwnie, to Kuba i Adrian często dają wskazówki cenne dla mnie. Zresztą, od kiedy tylko ich poznałam, nie śmiałam narzucać im swojej opinii. Od zawsze traktujemy się po partnersku. Dzięki temu wiele się od siebie uczymy.

Są realne szanse na jakieś prawdziwe przesilenie w polskiej polityce?

Uważam, że wielkie przesilenie trwa już od 2014 roku. Wówczas w wyborach samorządowych wystartowało sporo osób związanych z ruchami miejskimi i organizacjami pozarządowymi. I rozpoczął się proces, który teraz nabiera siły. Pozarządowcy decydują się na wejście do polityki, także tej ogólnopolskiej. Zrozumiano wreszcie, że nie ma w tym nic złego.

Zajęcie się polityką na poważnie to najwyższy poziom zaangażowania obywatelskiego. Dlatego od dawna namawiam moich znajomych ze środowiska pozarządowego, by weszli do polityki. Bo Polsce potrzeba ekspertów, którzy na czymś się dobrze znają. Nie potrzebujemy ludzi, którzy tylko bezwiednie siedzą w sejmowych ławach i podnoszą ręce tak, jak im prezes nakazał. Zawsze powtarzam: jeśli ty nie zainteresujesz się polityką, to ona na pewno zajmie się tobą.

Jestem więc pewna, że proces przesilenia już trwa i sądzę, że wkrótce mocno przybierze na sile.

Niedawno zakończył się Kongres Obywatelskich Ruchów Demokratycznych. Wyglądał na kolejną szansę na zjednoczenie opozycji, ale czy zostały po nim jakieś konkrety?

Bardzo cieszę się, że ten kongres w ogóle się odbył. I wracam do wspomnień z czasów, gdy przed laty odbywał się pierwszy kongres ruchów miejskich. Takie inicjatywy scalają środowisko tych angażujących się "wariatów".

Ja jestem z tym środowiskiem w ciągłym kontakcie, ale nawet mnie zaskoczyło, że tych ruchów obywatelskich jest aż tak dużo. Kiedyś wydawało mi się, że duch obywatelski nie jest w Polsce zbyt silny. Przez ostatnie lata jednak znacząco się wzmocnił.

Czy te ruchy się jakoś zorganizują? Sądzę, że to jednak nie było głównym celem kongresu. Raczej chodziło o to, by politycy na Wiejskiej zrozumieli, że bez tych ruchów obywatelskich nie wygra się z PiS. To w nich jest największa siła. Na każdym kroku powtarzam, że właśnie te ruchy – najróżniejszych opcji – wyprowadzają ludzi na ulice.

Polacy nie wychodzą dla polityków z Wiejskiej pchających się przed kamery. Jeżeli partie tego nie zrozumieją, to niezależnie od tego jak będą się scalali i sklejali, z PiS nie wygrają.

Zjednoczona Prawica to jednak przykład, który pokazuje, że sklejanie partyjnych interesów ma sens. I czasem można odnieść wrażenie, że tylko oni zasługują na władzę, bo wiedzą jak korzystać z demokratycznych mechanizmów do realizacji swoich celów. Przede wszystkim wiedzą, jak działa system podziału mandatów metodą d'Hondta...

Zjednoczona Prawica zrobiła dwie katastrofalne dla Polski rzeczy. Po pierwsze, wprowadzili do polityki osoby mierne, bierne ale wierne. Co więcej, są to zwykle osoby, które są aroganckie, butne i wręcz dumne z tego, że dostają posady za legitymację partyjną. Jasne, że były takie przypadki i wcześniej, ale Zjednoczona Prawica robi to na bezprecedensową skalę.

Po drugie, Prawo i Sprawiedliwość, Solidarna Polska i Porozumienie wprowadziły do polskiej polityki niespotykaną wcześniej pogardę wobec wszystkich, którzy nie są po stronie rządzących. Skonfliktowali ludzi i szczują na siebie poszczególne grupy społeczne. Konsekwencją tego pierwszego zjawiska będzie rozpad państwa, a drugie może doprowadzić do przemocy na ulicach.

Jednak Zjednoczoną Prawicę da się pokonać. Nastąpi to wówczas, gdy liderzy środowisk opozycyjnych skończą z szarpaniną i zaczną się słuchać. W tej chwili sytuacja na opozycji jest taka, że każdy się puszy i chce być samcem alfa. Prawdziwą mądrością będzie nie walka na śmierć i życie, tylko wyczucie momentu I stwierdzenie: "no dobra, to koniec szpanowania, bo trzeba złożyć te puzzle". Kto to zrobi, wygra wszystko.

Ten moment się zbliża. I moim zdaniem pierwszym testem będą wybory do Parlamentu Europejskiego. PiS myśli, że wygrają ambicje liderów opozycji, a nie pragmatyzm. Jednak nie można powtórzyć scenariusza węgierskiego. Trzeba będzie rozmawiać do skutku i traktować się po partnersku.

Jak Liberalno-Społeczni zamierzają odnaleźć się w tych najbliższych miesiącach, na starcie maratonu wyborczego?

Liberalno-Społeczni się organizują i budują od środka. Nie przeszkadzamy Koalicji Obywatelskiej, a wręcz czasami pomagamy Platformie Obywatelskiej i Nowoczesnej, jak na przykład w moim Toruniu. Bo to PiS jest naszym wrogiem.

Poza tym, od półtora roku z grupą osób – w której są m.in. autor książki „Żeby nie było zgorszenia” Artur Nowak, Marek Lisiński z Fundacji „Nie lękajcie się” i dziennikarka Agata Diduszko-Zyglewska – przygotowuje tez mapę pedofilii w polski Kościele. Przedstawimy ją już na początku października i to będzie coś naprawdę mocnego.

A co na dłuższą metę? Wejście w Koalicję Obywatelską, dołączenie do partii Biedronia, a może rezygnacja z uprawiania polityki parlamentarnej?

Od początku mówiliśmy, że wszelkie decyzje podejmiemy po rozstrzygnięciu wyborów samorządowych. Wtedy przyjdzie czas na podjęcie dalszych stricte politycznych kroków. Powtarzam: to z PiS walczymy.