"Mówią mi: jeśli chcesz zarabiać to idź, gdzie indziej, ale gdzie ja pójdę?" Wyznania warszawskich nauczycieli

Ola Gersz
Rozpocząć dziś rozmowy o pensjach nauczycieli, to jak włożyć kij w mrowisko. Niektórzy mówią, że nauczyciele żądają za dużo i zarzucają im specjalne traktowanie, bo przecież inny grupy zawodowe też nie zarabiają kokosów. Inni podają nieśmiertelny argument dwumiesięcznych wakacji i zimowych ferii. A co mówią sami zainteresowani? Troje nauczycieli z jednej ze szkół podstawowych na warszawskiej Białołęce mówi nam wprost, ile zarabia i opowiada, jak to z tą pracą w szkole w ogóle jest.
Nauczyciele twierdzą, że zarabiają nieproporcjonalnie nie tylko do do wykonywanej pracy, ale również do odpowiedzialności za przyszłe pokolenie. Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta
Dodatek motywacyjny demotywuje
– Zarabiam za mało – mówi wprost nauczycielka matematyki z podstawówki na Białołęce. I dodaje: – Po 23 latach pracy 3200 złotych pensji na czysto to chyba jednak trochę słabo przy wykształceniu wyższym. Zwłaszcza w porównaniu do innych zawodów, którzy trzepią kasę taką, że się w głowie nie mieści.

Matematyczka przeszłą już całą drogę awansu zawodowego i jest nauczycielem dyplomowanym, co oznacza, że i tak zarabia największą możliwą pensję. Ile zarabiała, kiedy zaczynała pracę w szkole? – 860 zł. Pamiętam tę pensję bardzo dobrze – śmieje się. – Za cały etat. To były straszne pieniądze. Więc jasne, w przeciągu tych 23 lat one są niecałe cztery razy wyższe.


Jednak jak podkreśla warszawska nauczycielka, w tym mieści się dodatek motywacyjny, czyli wynagrodzenie dodatkowe m.in. za osiągnięcia czy za warunki pracy. Ten przyznaje gmina, jego wysokość w zależności od regionu, może być więc diametralnie różna.

– W stolicy on może wynieść nawet od 400 do 800 złotych brutto – opowiada kobieta. – ale moja koleżanka, którą jest matematyczką w Legionowie, ma tego dodatku 250. To jest przepaść. Dobrze, że chociaż gmina coś daje – dodaje.
Nauczycielka matematyki

Bo sama podstawa to jest dziadostwo. Było 3109 zł, teraz jest 3300 zł brutto, jest to dość żenujące i demotywujące do pracy.

Matematyczka z podstawówki na Białołęce zarabia też więcej, bo jest wychowawczynią. Do czerwca wychowawcy dostawali w Warszawie 120 złotych brutto miesięcznie, teraz kwota ta wynosi 380 zł. Trzeba jednak pamiętać, że to stawki warszawskie, w małych miasteczkach, a nawet gminach ościennych jest znacznie gorzej.

Z kolei nauczyciel muzyki z tej samej szkoły podstawowej zarabia 3500 zł netto. Za półtora etatu.

– W tym jest dodatek za wychowawstwo i cztery godziny tygodniowo liczone według pensum przedszkolnego, bo mam rytmikę. To mi obniża pensję, bo tam się liczy inaczej nie za godzinę. Kwota, która przysługuje nauczycielowi z moim stopniem awansu zawodowego, dzielona jest w podstawówce na 18, a w przedszkolu na 25, bo uczę młodsze dzieci. Czyli trochę się finansowo nie opłaca uczyć w zerówkach – wyjaśnia zawiłości.

Do swojej pensji przyznaje się też ich koleżanka, młoda polonistka z kilkuletnim stażem. Jako nauczyciel kontraktowy (drugi poziom na drodze awansu zawodowego po stażyście, a przed nauczycielem dyplomowanym i mianowanym) i jako wychowawca zarabia 2800 zł na rękę.

Od rana do nocy
Liczby nie są takie złe? Można wyżyć? Nie do końca.

– Zarabiamy niewystarczająco dużo jak na na nakład pracy. Niektórzy myślą, że wracasz po pięciu godzinach do domu i masz wolne, a do tego jeszcze są dwa miesiące wakacji, więc zupełny raj. A tak naprawdę zabierasz pracę do domu – opowiada.
Nuczycielka polskiego z Warszawy

Jeśli jesteś wychowawcą, to musisz robić wszystko po godzinach i za darmo: organizowanie wycieczek i zielonych szkół, balów, przedstawień. Wszystko to jest bezpłatne, a zajmuje praktycznie cały wieczór. Zwłaszcza, że mamy teraz dziennik internetowy i rodzice praktycznie cały czas mają pytania, uwagi, czegoś od ciebie chcą. To zajmuje całe godziny.

Z kolei matematyczka przyznaje, że to jest praca od rana do nocy. – To nie jest tak, że tylko uczysz. Robisz jeszcze milion innych rzeczy. Mam do napisania sprawdziany, testy do sprawdzenia, nikt tego nie bierze pod uwagę. Wszyscy tylko widzą, że nauczyciel pracuje 18 godzin w tygodniu i ma wakacje. Nikt nie widzi, że przychodzę do domu i sprawdzam prace, przygotowuję lekcje, układam sprawdziany, kartkówki – nie kryje rozgoryczenia nauczycielka.

Oprócz przygotowania do lekcji są jeszcze obowiązki wychowawcy i masa papierkowej roboty, która jak przyznają nauczyciele jest większa z roku na rok. Plus dodatkowe zadania od dyrekcji szkoły.

– Oprócz tych wszystkich działań w domu i obowiązków wychowawczych ja jeszcze prowadzę stronę internetową szkoły, a na przykład od 25 sierpnia przez dwa tygodnie non stop układaliśmy plan do szkoły na setki uczniów. Non stop jest coś, non stop – mówi.

Granicy nie przekroczysz
Wynagrodzenia zasadnicze dla nauczycieli są jasno określone. Jak podkreśla nauczyciel muzyki, trzeba więc na początku tej kariery zawodowej uświadomić sobie, że dotrzesz do granicy finansowej, której już nie będziesz miał szans przeskoczyć.

– Kiedy decydujesz się na pracę w edukacji państwowej, jeśli jesteś osobą rozsądną, to od razu musisz to sobie wbić do głowy i to zapamiętać, a to jest frustrujące – podkreśla.

Nauczyciele biorą więc nadgodziny. – Z nich może czasem wyjść nawet druga pensja – mówi polonistka. Dodatkowo płatne są też koła zainteresować i zajęcia wyrównawcze.

Nie jest tajemnicą, że nauczyciele zwykle muszą szukać dodatkowych zajęć. Głównie dają korepetycje, których stawka wynosi około 50-100 zł za godzinę. Jednak te wszystkie możliwości ekstra zarobku to dodatkowe godziny pracy.

– W tamtym roku miałam półtora etatu, więc przez pierwszy miesiąc wakacji dochodziłam do siebie. Dzień w dzień wstawałam nieprzytomna i zmęczona, nie wiedziałam w ogóle co się dzieje. Dopiero po wyjeździe na wczasy, na takie prawdziwe wczasy, na których leżakowałam non stop przez 8 dni, miałam jakąś energię, żeby cokolwiek zrobić. – mówi matematyczka.

Z kolei nauczyciel muzyki nie kryje irytacji, kiedy mówi o dodatkowych godzinach: – Wracasz do domu i poświęcasz kolejne 2,3 godziny, żeby sobie dorobić.
Nauczyciel muzyki

Jak to wszystko liczy się całościowo, to jest naprawdę dramat. Kredyt na mieszkanie 40-metrowe to jest 1,5 tysiąca najmarniej licząc, utrzymanie mieszkania kolejne 800 złotych. A każdy chce jakoś godziwie żyć.

On sam korepetycji nie może udzielać – w końcu uczy muzyki. Uczy więc jeszcze w prywatnym przedszkolu, ale jak przyznaje, nie jest łatwo podjąć dodatkową pracę, kiedy pracuje się na półtora etatu w publicznej szkole.

– Jestem do dyspozycji szkoły, nie wiem jaki plan mi napiszą czy kiedy dadzą mi zastępstwo. Jakoś to sobie planuję, ale jest to kwestia życzliwości lub nieżyczliwości dyrekcji, która albo zgodzi się na twoje propozycje godzinowe albo nie – mówi.

Hałas, stres, odpowiedzialność
Do pracy po godzinach dochodzi też stres. A ten jest duży.

Matematyczka opowiada: – Jest hałas, chaos, pyskówki od starszych dzieci, że już nawet nie wiesz, czy zwrócić uwagę, czy nie, bo to nic nie da. Dzieci wchodzą na ławki, pod ławki, przeklinają, mówią wulgarnie o seksie. To jest czasem koszmar. Ciężki kawałek chleba.

Jak dodaje, do tego dochodzą... rodzice. A ci potrafią być czasem utrapieniem. – Oni nie zawsze nas wspomagają. Fajnie jak masz fajnych rodziców, którzy stoją za tobą i wspierają cię pod każdym względem. Ale ci są nieliczni. Ja na szczęście takich mam, ale ja już mam ósmą klasę w tym roku, więc trochę te relacje wypracowałam. Ale to był twardy orzech do gryzienia. – mówi.

Są jeszcze egzaminy. To kolejny obowiązek i wyjątkowo duża presja. – Matematyka, angielski i polski to są przedmioty egzaminacyjne, ciąży więc na nas ogromna odpowiedzialność. Przecież te dzieci muszą napisać egzaminy, a my musimy je przygotować, więc praca jest podwójna: musimy je przygotować do egzaminu plus realizować program, który zrealizować musimy – dodaje.

Zapominamy, że szkoła podstawowa jest taką przestrzenią, w której owszem dziecko nauczy się czytać, pisać, liczyć, ale to te jest taki etap, w którym te dzieciaki najbardziej się kształtują – wtrąca nauczyciel muzyki i rytmiki.
Nauczyciel muzyki

Wyposażamy te dzieci w cechy na przyszłość. Determinujemy w jakimś stopniu całe ich życie. Im lepiej nauczyciel będzie wynagrodzony, tym lepszy będzie i tym lepsza będzie młodzież. Jak ktoś się nauczy dodawać lub odejmować za 10 lat, to ostatecznie nic złego się nie stanie, ale jeśli się wychowa złego człowieka, to to ciąży do końca życia.

Jesteś nauczycielem? Musisz to lubić
Nasi rozmówcy nie kryją frustracji, ale podkreślają też, że sami wybrali ten zawód i po prostu lubią uczyć. – Trzeba to lubić, przecież nikt nie zostaje nauczycielem dla pieniędzy. Ktoś może mi powiedzieć: „panie nauczycielu, jeśli chcesz zarabiać to idź, gdzie indziej”, ale gdzie ja pójdę? – pyta nauczyciel muzyki.

Jednak jak podkreśla, być może nie będzie miał wyboru. – Są momenty, w których człowiek robi coś, co lubi, a są takie, w którym musimy działać wbrew temu co lubimy i temu w czym czujemy się dobrze. Ja wiele razy słyszałem pozytywne opinie o mojej pracy, zarówno od dzieci, jak i od rodziców, więc to jest dla mnie rzecz miła, ale czy to jest rzecz wystarczająca? Trzeba przecież myśleć o przyszłości, w tym o emeryturze – mówi nauczyciel.

Polonistka z Białołęki również deklaruje, że lubi swoją pracę i od początku chciała uczyć. Nie kryje jednak, że coraz częściej zastanawia się, czy nie poszukać lepszej płatnej i mniej angażującej czasowo i emocjonalnie pracy w wydawnictwie.

O przebranżowieniu się myśli również jej koleżanka, nauczycielka matematyki, która także zapewnia, że lubi swoją pracę. Po prostu jest zmęczona. – Zastanawiałam się, czy nie zrobić sobie dodatkowych kwalifikacji, czegoś z finansami, bo matematyków nie ma w ogóle na rynku.

Tym bardziej nauczycieli powinno się docenić, bo coraz mniej osób chce iść do pracy do szkoły. Zwłaszcza jeśli chodzi o te główne przedmioty, bo taki matematyk idzie do banku i zarobi na przykład 6 tysięcy na rękę.
Matematyczka

Ostatnio przy natłoku papierologii stwierdziłam, że chyba zacznę szukać innej pracy. Nie wiem, nawet pójdę do Biedronki, bo podobno tam na kasie jest 3 tysiące. Więc to są te same pieniądze, ale pracuję tylko 8 godzin, a nie cały Boży dzień. Przychodzę do domu i mam wolne. Nie muszę nic robić, zajmuję się domem, dziećmi.

Podwyżka wystarczy na papier
Wszyscy troje twierdzą, że nauczyciele powinni zarabiać więcej. Zwłaszcza, że nowe reformy szkolnictwa nie są korzystne. – Dobrze, że ja mam już wszystkie stopnie awansu, bo teraz przejść tę drogę to jest masakra. Dopiero po 12 czy 15 latach od rozpoczęcia pracy w zawodzie nauczyciela można zdobyć stopień najwyższy, czyli nauczyciela dyplomowanego.

– 2100 podstawy jest jak zaczynasz, później masz około 3300 podstawy. Więc to jest różnica 1200 złotych, ale w przeciągu ilu lat? – mówi matematyczka.

Niezadowolony z planowanych reform nie jest też nauczyciel muzyki.

– Te reformy, które zaproponował teraz rząd i które dotyczą doskonalenia zawodowego i w związku z tym większych pieniędzy (mówi się też o 500 plus dla nauczycieli), wiążą się z tak skomplikowanym systemem, że tak naprawdę ktoś, kto się zajmuje pracą, nie ma czasu na wypełnianie tych wszystkich kryteriów.

A żeby otrzymać ocenę pozytywną czy wyróżniającą, trzeba spełnić ich 95 procent. Niektóre kryteria wybierają same szkoły i są niekiedy absurdalne, jak współpraca ze środowiskiem parafialnym – mówi.

Jak dodaje mężczyzna, nauczyciele są jedną z z najbardziej wykwalifikowanych grup zawodowych w Polsce. Jest mało nauczycieli, którzy mają uprawnienia do nauki tylko jednego przedmiotu, oprócz tego biorą udział w 3-4 szkoleniach w semestrze. Więc, jak zauważa nauczyciel, powinni być oni z tego względu doceniani.

Według nauczycielki matematyki z Warszawy, żadne dotychczasowe nagrody nie wystarczają: – Rząd niby mówi o jakichś tam podwyżkach, od stycznia ma być jakieś kolejne 5 procent, a w przeciągu trzech lat 15 procent, ale to jest w ogóle nieodczuwalne. Ostatnio dostałam 46 złotych podwyżki. Więc na dobrą sprawę to papier toaletowy na miesiąc.

Napisz do autora: aleksandra.gersz@natemat.pl