Poezja jest passe, dziś króluje instapoezja. Młodzi lubią wiersze tylko na Instagramie

Ola Gersz
3 października 1996 r. Wisława Szymborska otrzymała literacką Nagrodę Nobla. Polska zresztą zawsze poezją stała, byliśmy krajem poetów. Jednak 22 lata po sukcesie Szymborskiej w Polsce króluje instapoezja, czyli utwory pisane przez amatorów i wstawiane na Instagram, których krytycy często nie chcą nazwać nawet wierszami. Millenialsi jednak je kochają. Czy polska noblistka przewraca się w grobie?
"Chłopcy, których kocham" to instapoezja w polskim wydaniu Instagram/chlopcyktorychkocham
Zwięźle, ładnie, prosto w serce
Mówiąc krótko, instapoezja to poezja na Instagramie. To wiersze doby mediów społecznościowych: niedługie, chwytliwe, dla wszystkich. Najważniejsze jest, żeby odbiorca a) przeczytał, b) coś poczuł, 3) podał dalej.

To pierwsze jest łatwe ze względu na objętość, to drugie też nie jest najtrudniejsze, bo autorzy piszą od serca, wprost i na tematy uniwersalne: miłość, złamane serce, poszukiwanie siebie, śmierć kogoś bliskiego, samotność w tłumie. To trzecie to wyznacznik instagramowej popularności.

Kiedyś wystarczyła sama kartka papieru albo plik w Wordzie, dziś to już jest passe. To tak zwana "poezja dla starych". Dzisiaj obraz jest kluczowy, w końcu żyjemy w erze obrazkowej. Nie chodzi tylko o to, żeby było ładniej, ma być wyraziściej i mocniej. W instapoezji obraz nie jest ilustracją, ale dopełnieniem.


Instapoeci wstawiają więc zdjęcie z napisem (nie tylko podpisem), a wszystko musi być estetyczne i kreatywne. Utwór napisany szminką na lustrze? Słowa na kartce obramowane suszonymi kwiatami? Manifest na własnym ciele? W dobie instapoezji wszystko jest możliwe.
Oczywiście jeśli ktoś się uprze, wystarczy sam tekst. Ale wtedy też musi być ładnie – estetyczna czcionka (w cenie jest na przykład maszynowa) i ...odpowiedni kolor kartki
Miód, mleko i lajki
Skąd taki boom na instapoezję? Wszystko za sprawą 25-letniej dziś Rupi Kaur, Kanadyjki pochodzącej z Indii. Kto nie widział swego czasu na Instagramie zdjęcia, na którym obok kubka kawy czy bukietu świeżych kwiatów leży książka „Mleko i miód” („Milk and Honey”), niech pierwszy rzuci kamieniem.

W 2014 r. „Milk and Honey” dosłownie zalał media społecznościowe. Pierwszy tomik Kaur, która wcześniej zdobyła rzeszę wielbicieli na swoim koncie na Instagramie (dziś ma 3 miliony obserwujących) i zdobyła popularność jako perfomerka, przez 77 tygodni utrzymała się na liście bestsellerów „New York Timesa”.

Sukces był tak wielki, że prawa do tłumaczeń zaczęto sprzedawać jak świeże bułeczki. „Mleko i miód” ukazała się w około 25 krajach, w tym w 2017 r. w Polsce.

Dlaczego internet tak bardzo zakochał się w młodej instagramerce? Przede wszystkim Rupi była „jedną z nas” – zwyczajną dziewczyną, która lubiła Instagram i traktowała go jako platformę do wyrażenia siebie. Nie była elitarna, nie wymądrzała się, deklarowała naturalność, a z fanami swobodnie rozmawiała w komentarzach.

Jednak to, co w Rupi przyciągało najbardziej to fakt, że pisała o rzeczach, których wielcy poeci często nie poruszają. O tak zwanych „kobiecych sprawach” (to właśnie kobiety głównie ją uwielbiają), czyli wprost o menstruacji, seksie, cielesności, tęsknocie za niewiernym mężczyzną, przemocy domowej.
Wyświetl ten post na Instagramie.

#mlekoimiód #cierpienie

Post udostępniony przez Why am I always sad? (@whyamialwaysad)

Dla Kaur nie było tematów tabu (m.in. wstawiła na swój profil na Instagramie zdjęcie, na którym leży w spodniach z widoczną plamą krwi menstruacyjnej, o czym pisaliśmy dwa lata temu), mówiła o sile kobiet i była piewcą miłości do samej siebie. Poetka trafiła na dobry moment – w dobie girl power i #MeToo jej słowa miała siłę rażenia jak bomba jądrowa. Rupi leczyła złamane życiem kobiety, a te jej na to pozwalały.

Siła oddziaływania poezji Rupi Kaur była tak wielka, że stała się celebrytką, a Amerykanin Jimmy Fallon, który zaprosił ją do swojego programu „The Tonight Show Starring Jimmy Fallon”", stwierdził wręcz, że „poezja to nowy pop”. Miał rację – książki Kaur (po „Mleku i miód” Kanadyjka wydała „Słońce i jej kwiaty") sprzedawały się tak, jak kiedyś płyty Justina Timberlake’a. Na pniu.

Ładni chłopcy
Książki Kaur również w Polsce stały się hitem i wdzięcznym obiektem zdjęć na Instagramie. „Mleko i miód” oraz „Słońce i jej kwiaty” wyznaczyły kryteria, jakie muszą spełniać instatomiki prezentowane na półkach księgarń.

Po pierwsze: ładna okładka. Po drugie: twarda oprawa. Po trzecie: minimalizm (prosta czcionka, czarne szkice). Książka instaautora, która byłaby za brzydka, żeby wrzucić ją na Instagram, po prostu nie miałaby racji bytu.

Tym tropem poszła również polska instapoetka Anna Ciarkowska, której książka „Chłopcy, których kocham” wizualnie bardzo przypomina zresztą książki Kaur (co nie jest przypadkowe, bo podobnie jak tomiki Kanadyjki wydało ją wydawnictwo Otwarte).
Co ciekawe Ciarkowska jest nietypową artystką ery Instagrama, bo jej prywatne konto jest na nim zablokowane (istnieje jednak konto samej książki).

Ciarkowskiej nie przeszkodziło to jednak w sukcesie, bo jej poetycki debiut, który ukazał się w styczniu tego roku, stał się bestsellerem, a w Empiku kupiło go więcej ludzi niż egzemplarze zbiorów poezji wspomnianej już Szymborskiej.

Zresztą Wydawnictwo Otwarte podało, że wszystkie trzy tomiki – "Mleko i miód", "Słońce i jej kwiaty" oraz "Chłopcy, których kocham" sprzedały się w nakładzie ponad 100 tysięcy egzemplarzy.
Jednak nie wszyscy byli zachwyceni „Chłopcami, których kocham” (w tym my), podobnie jak nie wszyscy piali z zachwytu, czytając wiersze Kaur.

Regularne cęgi dostają również inni słynni instapoeci: Nayyirah Waheed, Najwa Zebian, Atticus czy Julia Szychowiak.

Najbardziej dyskusyjne jest tu samo słowo "wiersz". Zdaniem krytyków nie są to bowiem żadne wiersze, ale grafomania dla lajków i pieniędzy. „Każdy mógłby tak napisać”, pojawiają się głosy (co niekoniecznie musi być prawdą). Nie trzeba być jednak dyplomowanym poetą, żeby instawiersze tworzyć.

Blogerka Zwierz Popkulturalny ostro pisała: „Nie będę ukrywać, że dla osoby takiej jak ja – lubiącej poezję i czerpiącej olbrzymią przyjemność z jej czytania (a niekiedy pisania) – ta nowa moda jest trudna do strawienia".
Zwierz Popkulturalny
blogerka

Jestem jakoś w stanie znieść koszmarną egzaltację tych utworów, uznać, że nie jestem targetem. Tym czego nie mogę znieść jest to, iż wszystkie te tomiki stanowią element prostego zabiegu marketingowego polegającego na zarzuceniu rynku podobnymi wytworami z nadzieją, że skoro jeden sprzedał się doskonale, to zapewne podobnie będą się sprzedawać inne. To coś co jest moim zdaniem jakimś koszmarnym nowotworem współczesnego rynku książki, który ratuje się w ten sposób przed niebytem.

Poezja czy mem?
Instapoezja jest głównie dla ludzi młodych, to oni wciąż są bowiem główną grupą użytkowników Instagrama. Ale nie chodzi nawet o samo użytkowanie, ale o życie w mediach społecznościowych. Tutaj masz znajomych, tutaj dzielisz się swoją codziennością, tutaj też czytasz, oglądasz i się wzruszasz.

Wydaje się więc, że instawiersze są idealnym produktem współczesnej wizualno-wirtualnej kultury. Skoro wszyscy siedzimy na Instagramie, dlaczego by tego nie wykorzystać? Zresztą przecież w ten sposób zarabiają już rzesze ludzi: począwszy od instagramerów, kończąc na celebrytach. Przyszła pora na słowa.

Fenomen instapoezji tłumaczy Magdalena Sobolska, kulturoznawczyni: "Instapoezja spełnia wymogi cyfrowego obiegu - estetycznie podana, krótka w formie, zawiera prosty, często bardzo emocjonalny przekaz".
Magdalena Sobolska
kulturoznawczyni

Instapoezja jest idealna do przesłania, powielenia, oznaczenia kogoś w komentarzu, dzięki czemu wszyscy czujemy się wrażliwi, poetyccy, na granicy poezji a mema.

W epoce Kaur wydawnictwo W.A.B. wydało (w tym roku) tomik „Znowu pragnę ciemnej miłości”. Książka do złudzenia przypominała instatomiki – podobny tytuł, podobna szata graficzna. Ładnie, estetycznie, idealnie na Instagrama.

W środku czekało nas jednak zaskoczenie, bo naszym oczom ukazywała się nie instapoezja, ale poezja. Autorka Joanna Lech zebrała w nich wiersze o miłości popularnych polskich poetów m.in. Haliny Poświatowskiej, Tadeusza Różewicza, Rafała Wojaczka czy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.

Jednak, bazując tylko i wyłącznie na liczbie hasztagów na Instagramie, "Znowu pragnę ciemnej miłości" nie było aż takim sukcesem komercyjnym jak instapoezja.

Kiedy klikniemy na hasztag #znowupragneciemnejmilosci lub #znowupragnęciemnejmiłości", pokaże się nam nieco ponad 300 fotografii. Z kolei hasztag "Chłopcy, których kocham" (również zarówno z polskimi znakami, jak i bez nich) odsłania przed nami tych zdjęć ponad 1560.

Nie mówiąc już o samej Rupi Kaur. Dziś po kliknięciu w hasztag #milkandhoney, znajdziemy ponad 350 tysięcy zdjęć.

Co by powiedziała Szymborska?

Napisz do autora:aleksandra.gersz@natemat.pl