Za mało pieniędzy, żeby żyć, za dużo, żeby umrzeć. Pracownicy socjalni harują jak woły, ale pensje mają głodowe

Ola Gersz
Wypłacają rodzinom 500 plus i zasiłki. Pomagają najbiedniejszym. Jeżdżą do podopiecznych. Pomagają wstać na nogi tym, którzy są na samym dnie. Ale pracownikom Miejskich Ośrodków Pomocy Rodzinie i Ośrodków Pomocy Społecznej nie pomaga nikt. Pracują jak w kołchozach, a pensje mają głodowe.
Pracownicy socjalni pomagają cały rodzinom, dzieciom, starszym, chorym. Ich pracy się jednak nie docenia Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
”Jestem pracownikiem Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Pracuje w dziale świadczeń socjalnych (wydajemy decyzję 500+, świadczeń rodzinnych, funduszu alimentacyjnego, itp). Mam wyższe wykształcenie, 32 lata i 10 letni staż pracy... Mam 2600 brutto” – napisała do nas Paulina po publikacji tekstu o pensjach nauczycieli.

Dla Pauliny 3 200 złotych na rękę, które dostaje nauczyciel z ponad 20-letnim stażem pracy, to wręcz niezmierzone bogactwo. Ona sama dostaje na konto co miesiąc niecałe 2000 złotych i to dopiero od dwóch lat. Kiedy zaczynała pracę w MOPR w jednym z dużych polskich miast 6,5 roku temu, zaoferowano jej 1900 zł. Brutto.


Ile zarabia pracownik MOPR z najwyższym, 20-25 letnim stażem? 3000 zł brutto. – Nawet nie nazywamy tego pensją, ale zasiłkiem– wyznaje Paulina, z którą się skontaktowaliśmy.
Paulina
inspektor w MOPR

Klienci dostają więcej świadczeń, niż my zarabiamy.

– Przykład, mój osobisty rekord: pani ma trójkę dzieci, pobiera alimenty – 500 zł na dziecko, czyli ma już 1500 zł, więc już prawie tyle, ile ja mam. Do tego 500 plus, to jest już 3000 zł. Plus świadczenia rodzinne na każde dziecko – to jest zależne od wieku, ale wynosi około 100 zł. Jeszcze świadczenie na jedno dziecko za wielodzietną rodzinę, dodatek na rozpoczęcie roku roku szkolnego, a teraz jeszcze 300 plus – wylicza.

Nie ukrywa, że jak się to podliczy, to można się zdemotywować. – Mam tylko jedno dziecko, mi 500 plus nie przysługuje. A najbardziej finansowo to się chyba opłaca mieć dużo dzieci i się rozwieść – żartuje. Ale to śmiech przez łzy.

– My tutaj mówimy, że ta pensja to za mało, żeby żyć, ale za dużo, żeby umrzeć – wyznaje.

Pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie teoretycznie nie są pracownikami socjalnymi. Nie jeżdżą do rodzin, nie oceniają sytuacji w rodzinach, przyznają świadczenia socjalne – są inspektorami lub referentami. Ale ich też dotyczą postulaty zaplanowanego na 12 października Ogólnopolskiego Protestu Pracowników Socjalnych.

Bo pracownicy Ośrodków Pomocy Społecznej, Miejskich Ośrodków Pomocy Rodzinie i wszyscy inni są po prostu wkurzeni. I to zdrowo.

Wyżyć nie da rady
Nie tylko Paulina ma tak niewiarygodnie niską pensję. Takie zarobki mają wszyscy w tym zawodzie, mimo że większość ma wyższe wykształcenie i tytuł magistra.

Na fanpage’u "Pracownicy socjalni” na Facebooku (na zdjęciu w tle napis: „Nie wierzę, że pracuję tak ciężko tylko po to, żeby być tak biednym”) jest ankieta. Pytanie brzmi: „Czy jesteś zadowolony/zadowolona ze swojego aktualnego wynagrodzenia?”. Odpowiedziało 834 użytkowników Facebooka, 5 procent odpowiedziało, że tak. Jednak 95 procent zadowolonych nie jest.
– W zawodzie robię trzeci rok. Najpierw pracowałam w OPS wiejskim, gdzie był mobbing, dyskryminacja i upadlanie człowieka, skończyło się w sądzie i kierownik została dyscyplinarnie zwolniona, a aktualnie pracuję w OPS w mieście – opowiada nam Iza.

Pracy ma dużo, bo nie tylko ma swoje rewiry, które nadzoruje (przyjmuje zgłoszenia od mieszkańców "jej” ulic, sporządza wywiady w oparciu o wcześniej złożone podania o pomoc), ale dodatkowo wykonuje też wywiady dla innych Ośrodków Pomocy Społecznej, szpitali czy Powiatowych Centrów Pomocy Rodzinie. Za te "dodatki” nikt jej nie płaci, pracuje się jako wolontariusz.

Zarobki? Nie ukrywa, że jest bardzo kiepsko. – Pracownicy z 20-letnim doświadczeniem, dzięki tzw. "stażowemu" wypracowali sobie około 2300 złotych na rękę, może 2400, nie więcej... Pracownicy mojego szczebla mają pensji zasadniczej 2400 brutto. Do tego dochodzi dodatek w terenie, więc jest to jakieś 2600-2700 brutto. Czyli niecałe dwa tysiące miesięcznie – mówi Iza.

Z kolei Magda, która ma tytuł licencjata i podwójny tytuł magistra, od 4,5 roku pracuje jako asystent rodziny, czyli osoba, która głównie pracuje w terenie. Taki asystent ma odpowiedzialne zadanie – postawić na nogi tych, którzy spadli na sam dół. Przez jakiś czas wspiera rodzinę, jest jej przewodnikiem i aniołem stróżem w jednym. Jeśli podopieczni nie dadzą sobie potem rady w życiu, można mieć o to do siebie pretensje przez całe lata.

Ile zarabia Magda, która asystuje obecnie siedmiu rodzinom? 2200 złotych brutto, czyli na konto dostaje 1603 zł. Nie dostaje też dodatku do pracy w terenie ani ryczałtu paliwowego, więc do podopiecznych jeździ za własne pieniądze. – To jest po prostu dramat – nie ukrywa frustracji.

Więcej szczęścia ma Helena, która ryczałt paliwowy dostaje. Ale na tym szczęście się kończy. – Pracuję od 8 lat jako pracownik socjalny: 2 lata byłam asystentem rodziny, a od 6 lat jestem jeszcze przewodniczącą zespołu ds. przeciwdziałania przemocy. Zarabiam 2.5 tys netto, plus ryczałt na paliwo, czyli około 150 zł – opowiada.

To niewielkie pieniądze jak na taki ogrom pracy, bo Helena nie tylko współpracuje ze szkołami, tworzy grupy robocze, zawiadamia prokuraturę i stawia się w sądach jako świadek, ale jeździ też normalnie do podopiecznych, a w jej terenie jest około 2,6 tysięcy mieszkańców.

– Za takie zarobki można wyżyć jak się mieszka z rodzicami albo z koleżanką i ma się opłaty w mieszkaniu podzielone na pół. Jest takie powiedzenie, że pracownica socjalna (bo to zawód w 90 procentach sfeminizowany) musi mieć bogatego męża albo trzy etaty – zdradza Iza.
Iza
pracownica socjalna

Bo z tego się nie da wyżyć, jeśli mówimy o jednym wyjściu do kina w miesiącu, ubraniu się chociażby w sieciówkach. A gdzie opłaty? A jak ktoś ma jakąś chorobę przewlekłą?

Kobieta nie ukrywa, że są Ośrodki Pomocy Społecznej, które proponują 4 tysiące brutto na miesiąc. Ale jak zaznacza, to są bogate gminy i jest ich niewiele

– Każdy tłumaczy się – łącznie z rządem – że to samorządy mają obowiązek nam płacić, że powinni płacić nam godnie, a tego nie robią – dodaje zrezygnowanym tonem Iza.

"Nie wyrabiamy"
A praca czy to pracownika socjalnego, czy inspektora, czy referenta do łatwych nie należy.

To, co mówi Paulina z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie przyprawia o gęsią skórkę. Nasza rozmówczyni pracuje w dziale świadczeń socjalnych, który przyznaje 26 różnych świadczeń i zasiłków.

Pracowników jest niewiele ponad 80, a świadczeniobiorców? 41 tysięcy. Z czego każdy chce, żeby pieniądze przyszły na czas. Jak nie przyjdą, jest oburzenie i skargi, rzadko jest wtedy miło.

– Ludzie chyba myślą, że my w tych swoich pokojach pijemy kawę i przeglądamy internet. A ja zaczynam pracę 7:30 i praktycznie codziennie wychodzę po 17, bo tyle jest roboty. Każdy ma od 700-1200 teczek, a każdy wniosek trzeba zweryfikować, sprawdzić dokumenty, wydać decyzję… – relacjonuje Paulina.

Nie ukrywa – przed 500 plus było łatwiej. Z zasiłkami rodzinnymi czy pielęgnacyjnymi można było się wyrobić.
Paulina
inspektor MOPR

Zanim program wszedł w życie, naprawdę nie wiedziałam, że można pracować aż tak szybko. Teraz działam jak maszyna. Klik, klik, klik, komputer, kartka, decyzja!

– Tego wszystkiego nie robi się na spokojnie, cały czas jest nerwówka, bo tego jest tak dużo, a terminy gonią. Wnioski złożone w lipcu i sierpniu muszą być rozpatrzone do końca października, więc praktycznie od lipca do grudnia mamy koszmar – opowiada Paulina.

Kiedy w życie wchodził 500 plus, pracownicy MOPR dostali wsparcie. Były większe pieniądze, zatrudniono nowe osoby. Potem wszystko wróciło jednak do normy. Teraz roboty znowu jest więcej przez 300 plus i zaczęto płacić za nadgodziny (których naszym rozmówczyniom z OPS się nie płaci, bo nadgodzin po prostu … się nie uznaje – jeśli pracujesz dłużej, to twoja sprawa).

– Narobiliśmy rabanu. Zaproponowano nam, żebyśmy za nadgodziny odbierali godziny w inne dni, ale zgodziliśmy się na to tylko raz. Dlaczego? Bo nie ma tego kiedy odebrać! Nadal mam nadgodziny z 2013 roku – opowiada Paulina.

Od września przyznano jej i jej współpracownikom podwyżki. 290 złotych. Tylko tyle i jednocześnie aż tyle. – Liczy się każdy grosz, ale to przecież śmieszne – zauważa.

W MOPR, w którym pracuje nasza rozmówczyni, nie wszyscy dają radę pracować w takim tempie – zarówno i psychicznie, i fizycznie. Kilka osób, które najpierw przebywały na zwolnieniach od psychiatry, po prostu się zwolniły.

Paulina nie owija w bawełnę: – Ludzie uciekają jak mogą. Nie wyrabiamy.

Ból i trauma
Pensje pracowników MOPR-ów czy OPS-ów są bowiem nieadekwatne nie tylko do ogromu pracy, ale też do poziomu stresu, czy to przed komputerem, czy w terenie.

– Pracuję z ofiarami i sprawcami, a brak nam wsparcia psychologa i terapeuty. Robimy też interwencję w sprawach nagłych, często bardzo nagłych. Kilka razy uczestniczyłam w odbieraniu dziecka. Po czymś takim nie da się normalnie wrócić do domu i zapomnieć – opowiada Helena.

– Są tej w pracy takie sceny, które na zawsze będziesz mieć przed oczami – dodaje.

Jak zauważa Iza, ludzie postrzegają jednak pracowników pomocy społecznych, jako zimne kobiety bez serca, które zabierają rodzicom dzieci. – W 99 procentach to są decyzje sądu – podkreśla i też mówi o psychicznym ciężarze.
Iza
pracownica socjalna

O tych wszystkim myśli się w wolnym czasie. O tym, że ktoś tam gdzieś leży i nie ma prądu albo o tym, że sąsiedzi znowu zrobili libację i że prawdopodobnie w rodzinie X dzieją się złe rzeczy, ale nie można dziecka zabezpieczyć, bo teoretycznie wszystko jest ok i nikt nie chce zaznawać.

– Rodziny, którym pomagam są maksymalnie absorbujące. Ciągle ktoś dzwoni, ciągle trzeba gdzieś pojechać, coś załatwić. W ten weekend cały czas pracowałam, chociaż mamy zakaz. Ale co mam zrobić? – mówi Magda, asystentka rodziny.

Ale jeśli się pomoże jest satysfakcja.

– Kiedy jechałam po raz pierwszy do notorycznego recydywisty, trochę się bałam. Ale on już w drodze zadzwonił do mnie i powiedział: "Pani Izo, ja dla Pani dzisiaj wysprzątałem i napaliłem w piecu, zapraszam”. Zrobiło mi się miło i podczas 30-minutowego wywiadu gadałam z nim jak na jakimś miłym, niezobowiązującym spotkaniu: o życiu więziennym, o marzeniach, o nieudanych planach – wspomina Iza, dla której praca w terenie jest najbardziej satysfakcjonująca.

Jednak niskie pensje i nadmiar obowiązków sprawiają, że pracownicy socjalni tej pracy nie polecają. Wystarczy poczytać komentarze pod plakatem o rekrutacji na kierunek praca socjalna w Kolegium Pracowników Służb Społecznych w Czeladzi na fanpage’u „Pracownicy socjalni”.

"Na plakacie powinno być napisane: Jeżeli chcesz w przyszłości klepać biedę, żyć w permanentnym stresie, napięciu, wysłuchiwać wiecznych pretensji z każdej strony to wybierz zawód pracownika socjalnego…” – pisze jeden z użytkowników. "Zawód pracownika socjalnego najmniej opłacany i niedoceniony w Polsce”, dodaje ktoś drugi. Generalnie: wszyscy ten zawód odradzają.

Ludzie mają ich za nic
Odradzają, mimo że go lubią. Wszystkie kobiety, z którymi rozmawiam mają dwie rzeczy wspólne: ich praca jest ich pasją i denerwują się, że ludzie w Polsce nie doceniają tego, co robią pracownicy socjalni czy inspektorzy. Od lat spotykają się z pogardą, brakiem zrozumienia i wiecznymi pretensjami podopiecznych czy klientów.

– Ja się wstydzę mówić o mojej pracy w ogóle ludziom. Wszyscy myślą, że nic nie robimy, że to są dwa kliknięcia i po decyzji. Drażni mnie też to, że rząd strasznie chwali się tym swoimi programami: tymi 500 plus, 300 plus i tak dalej. One są potrzebne, pomagają wielu ludziom, ale nikt nie widzi, że za każdą decyzją o przyznaniu 500 złotych na dziecko, stoi sztab harujących ludzi – mówi Paulina z MOPR.
Iza
pracownica socjalna

Słyszymy ciągle, że dajemy kasę alkoholikom. Jakby to od nas zależało, to byśmy kasy nie dawali osobom, które przeznaczają nasze środki na używki, zamiast na jedzenie. Ale przecież musimy się stosować do ustawy.

Iza też mówi o braku szacunku do pracowników socjalnych zarówno ze strony mediów, jak i obywateli. – Niedługo będą nas postrzegać jako osoby od sprzątania ulic – stwierdza.

A one wszystkie naprawdę lubią tę pracę. Podkreślają, że pomagają ludziom, którzy dzięki nim mogą stanąć na nogi, że czynią wiele dobra. Że bez nich wiele osób by sobie po prostu w życiu nie poradziło.

Dlatego nie chcą jej zmieniać, chociaż nie ukrywają, że takie myśli się w nich pojawiają. – Próbowałam wielu zawodów i nic mi tak nie wychodzi i nie podoba się, jak OPS. Ale oczywiście cały czas myślę o tym, że jak zarobki będą tak kiepskie, to po prostu kiedyś się obudzę i stwierdzę, że nie stać mnie na pracę jako pracownik socjalny, bo jestem na to za biedna... Tego się boję najbardziej – wyznaje Iza.

Z kolei Helena dodaje: – Pewnie potem przychodzi wypalenie i człowiek obojętnieje, wtedy zacznę myśleć o zmianie. Ale póki co będę się bronić rękami i nogami i walczyć o to, w co wierzę.

Dość
Dlatego właśnie Polska Federacja Związkowa Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej organizuje Ogólnopolski Protest Pracowników Społecznych, a w ramach niego Ogólnopolską Pikietę Pracowników Pomocy Społecznej w ten piątek (12 października) w Warszawie oraz Dzień Na Żądania w Pomocy Społecznej.

Jak czytamy na stronie związku, można wziąć udział w proteście właśnie na dwa sposoby: albo przyjechać do Warszawy, albo wziąć tego dnia w pracy urlop na żądanie.

Do wzięcia udziału w proteście (w którym będzie się postulowało nie tylko o zwiększenie zarobków i wyrównanie ich do płac pracowników urzędów miast i gmin, ale także o m.in. zmiany terminów składania wniosków przez świadczeniobiorców czy
wyłączenie dodatkowych składników wynagrodzenia, w tym dodatku terenowego, ze składowych wliczanych do spełnienia warunku pensji minimalnej) namawiają też „Pracownicy socjalni” na Facebooku.

"Nawet jeśli się nam nie uda przewartościować wszystkiego co jest w OPS i nie uzyskamy godnych zarobków i po prostu wszystko szlag trafi, to jednego czort nie weźmie: NASZEJ DETERMINACJI I TEGO, ŻE WALCZYLIŚMY O TO, ABY WYSZŁO! Jak się nie powiedzie - to trudno. Ale walczyć trzeba (…)”, mobilizują administratorzy strony (pisownia oryginalna).
Czy nasze rozmówczyni będą protestować? Wszystkie protest popierają.

– W piątek część pracowników jedzie do Warszawy na tę pikietę, pozostała część, która zostaje w mieście, bierze urlopy na żądanie. Ale nie wszystkim tym urlop został, mi zostały 3 dni, więc wolę je wykorzystać na Boże Narodzenie. Więc zostajemy w pracy i ubieramy się na czarno – mówi Paulina.
Paulina
inspektor MOPR

Wszyscy bierzemy udział, praktycznie nikt się nie wyłamał. Cieszę się, że zrodziła się w nas taka jedność.

Iza i Magda nie ukrywają, że nie stać ich na podróż do Warszawy. – Ale oflagowujemy swoje stanowiska pracy tego dnia, mamy wywieszone plakaty na drzwiach z informacją o poparciu tego strajku, mamy baner na samym budynku – mówi ta pierwsza.

Magda mówi jednak, że urlopu na żądanie 12 października nie weźmie. Twierdzi, że nikt i tak tego nie zrozumie.

– Kocham swoją pracę i chce aby ktoś nas wysłuchał – deklaruje z kolei Helena.

Wszystkie zapowiadają, że się nie poddadzą.

Helena konkluduje: – Moje motto brzmi: dopóki ręce nie opadają.

Imiona bohaterek zostały zmienione.