Ma dość głupot. Polak chce oficjalnie utrudnić dzieciom bez szczepień dostanie się do przedszkoli

Ola Gersz
Nie zaszczepisz swojego dziecka? Możesz mieć problem z zapisaniem go do przedszkola. Inicjatywa obywatelska ”Szczepimy, bo myślimy” chce, aby szczepienie dziecka było kryterium punktowanym przy przyjmowaniu maluchów do publicznych przedszkoli i żłobków. Podpisów jest coraz więcej, będzie sukces?
Inicjatywa "Szczepimy, bo myślimy" powstała w dobie coraz bardziej rosnących w siłę antyszczepionkowców FOT. IWONA BURDZANOWSKA / AGENCJA GAZETA
Robert Wagner, aktywista z Wrocławia, współautor Obywatelskiej Inicjatywy Obywatelskiej "Szczepimy, bo myślimy", ma czworo dzieci. Wszystkie są zaszczepione według kalendarza, on, 42-latek, zresztą też. – I żyjemy – mówi.

Jak podkreśla, wie, że powikłania po szczepionkach się zdarzają. – Ale nawet łykanie witaminy C wiąże się z ryzykiem, że jakieś powikłanie będzie. Ale przecież dzięki tym szczepionkom miliony dzieci żyje – podkreśla Wagner.

Prawo trzeba zmienić
Kiedy Robert Wagner i wrocławski prawnik Marcin Kostka zaczęli przysłuchiwać się toczącej się w Polsce od miesięcy dyskusji zwolenników szczepienia z jego przeciwnikami (a tych jest coraz więcej – z oficjalnych statystyk wynika, że w 2010 r. szczepień dzieci odmówiło 3,5 tysiąca rodzin, a w 2017 r. już 30 tysięcy), postanowili coś z tym zrobić.


– Napisaliśmy do władz Wrocławia z zapytaniem, czy jest możliwość wprowadzenia szczepienia jako kryterium przy przyjęciu do żłobków lub przedszkoli. Otrzymaliśmy odpowiedź, że niestety nie, ponieważ nie pozwala na to obecne prawo i nie jesteśmy w stanie tego przeskoczyć. Stwierdziliśmy więc z Marcinem, że trzeba w takim razie znowelizować obowiązujące prawo – opowiada Robert Wagner.
Nowelizacja prawa była tu jedyną opcją. Trzy lata temu takie kryterium chciała wprowadzić bowiem w Częstochowie radna Jolanta Urbańska. Sprawa zakończyła się w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym, który orzekł, że obowiązujące prawo to po prostu uniemożliwia.

Wagner i Kostka zaczęli więc pisać projekt nowej ustawy. W kwietniu wszystko było już gotowe, a gdy zielone światło dała Naczelna Izba Lekarska i kilku niezależnych prawników, w czerwcu Obywatelska Inicjatywa Ustawodawcza "Szczepimy, bo myślimy” ruszyła z kopyta.

Ochrona powinna być priorytetem
Co zakłada projekt? Wcale nie, jak błędnie sugerują niektóre media, że nieszczepione dzieci miałyby być w ogóle nie przyjmowane do publicznych przedszkoli i żłobków.

– To nie jest zero jedynkowe. Ustawa ma umożliwić samorządom wprowadzenie szczepienia jako jednego z kryterium punktowanych przy naborze do żłobków i przedszkoli. Na takiej samej zasadzie, jak punkty z posiadania rodzeństwa, pracowania rodziców w mieście czy płacenia przez nich podatków – tłumaczy Wagner.

Bo obecnie w Polsce możliwości, żeby dzieci niezaszczepione nie były przyjmowane do przedszkoli i żłobków, nie ma. Jednak współautor inicjatywy "Szczepimy, bo myślimy” zaznacza, że do czasu. Bo to, że na razie nie ma epidemii chorób, nie oznacza, że tak będzie zawsze.

– Powinniśmy chronić się jak możemy, bo tylko w ten sposób unikniemy przymusu wprowadzenia w przyszłości obowiązku szczepień. Myślą o tym Niemcy, Francja takie obowiązkowe szczepienia wprowadza, Stany Zjednoczone i Australia odbierają świadczenia rodzinne rodzinom dzieci nieszczepionych. Więc tak naprawdę wszyscy zaostrzają, a u nas ktoś wymyślił, że chce to liberalizować – nie kryje irytacji Wagner.
Nie ukrywa on też, że jest rozczarowany poziomem debaty w Sejmie przed głosowaniem w sprawie dobrowolności szczepień w ubiegłym tygodniu.

– Włosy mi stawały dęba, kiedy poseł PiS Krzysztof Ostrowski, lekarz z wykształcenia, mówił, że w szczepionkach jest rtęć i glin, mimo że główny inspektor sanitarny Jarosław Pinkas zapewniał go osobiście, że tak nie jest. Więc jeżeli lekarz z takim doświadczeniem, kilkudziesięcioletnim stażem mówi takie kłamstwa w publicznej debacie, to jak ludzie, których świat opiera się na wiedzy internetowej, na przekazie medialnym, mają mieć rzeczywisty odbiór problemu? – zastanawia się Wagner.

Jego zdaniem za obecną dziś histerią dotyczącą szczepionek stoi bowiem głównie niedoinformowanie. – Jak ludzie mogą zweryfikować fakty, jeśli ich źródłem wiedzy jest Doktor Google. Albo pseudoautorytety, które straciły prawa do wykonywania zawodu. I potem ci ludzie wierzą, że szczepienia są szkodliwe, że powodują autyzm, że są w nich metale ciężkie. To wszystko jest do zweryfikowania, tylko trzeba po prostu tej wiedzy poszukać. Musimy o tym zacząć rozmawiać – mówi współautor "Szczepimy, bo myślimy”.

Podpisów coraz więcej
Teraz on i Kostka zbierają podpisy. Wagner wyjawia, że zainteresowanie jest duże, do tego mają poparcie Naczelnej Izby Lekarskiej, Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych czy Porozumienia Zielonogórskiego.

Podpisów jest już ponad dwa tysiące, przekroczono więc limit tysiąca, który jest konieczny, aby projekt trafił do marszałka sejmu. Wrocławianie mają już rownież 15-osobowy komitet obywatelski. Kiedy marszałek zatwierdzi ich wniosek, wtedy zacznie się zbieranie kolejnych podpisów. W ciągu trzech miesięcy musi być ich 100 tysięcy.

W piątek inicjatorzy akcji poinformowali, w których miejscach w Polsce można składać podpisy. Do tej pory można było je bowiem składać we Wrocławiu, autorzy inicjatywy listy wysyłali też do zainteresowanych osób, które prezentowali je wśród lokalnej społeczności.
Aktywista wyjawia, że już od listopada będzie można złożyć swój podpis pod projektem w siedzibach izb lekarskich na terenach całego kraju.

Robert Wagner zaznacza jednak, że projekt "Szczepimy bo myślimy” chcą złożyć do Sejmu dopiero po wyborach samorządowych. Dlaczego? W ich komitecie są czynny politycy, m.in. z PO i SLD, a chcą uniknąć opinii, że to polityczna agitacja.

– Zaraz by ktoś znowu powiedział, że ta inicjatywa jest czysto partyjna albo że jesteśmy wspierani przez koncerny farmaceutyczne. A to, że płacą nam koncerny, słyszeliśmy już nie raz – wyjawia aktywista.