"Jak to cisza wyborcza? Na Twitterze mogę pisać, co chcę". Sprawdziliśmy, jaka jest prawda

Adam Nowiński
W sieci krąży mnóstwo pytań dotyczących ciszy wyborczej. Czy rzeczywiście nie obowiązuje ona w mediach społecznościowych? Jak działa wtedy policja, czy od razu po donosie pojawia się pod drzwiami? Popytaliśmy, gdzie trzeba i znamy odpowiedzi. Wielu będzie nimi zawiedzionych.
W ciągu tych 55 godzin ciszy wyborczej lepiej odłożyć na bok lajkowanie i "szerowanie". Fot. Rafał Michałowski / Agencja Gazeta / Oprac. naTemat.pl
Jak w każde wybory, na pewno znajdzie się nie jeden "geniusz zbrodni", który będzie chciał oszukać system podczas ciszy wyborczej i wyjdzie z ulotkami przed lokal wyborczy. Oczywiście, jeśli go ktoś zauważy, za pewne spisze go albo policja, albo straż miejska. Za takie balansowanie na krawędzi zarobić można karę od 20 zł do 5 tys. złotych.

Przypadków łamania ciszy wyborczej jest mnóstwo. Zazwyczaj to po prostu rozdawanie ulotek pod lokalem wyborczym, wysyłanie SMS-ów z prośbą o głos lub wieszanie plakatów. Czasami ktoś ukradnie kartę do głosowania lub zrobi scenę w lokalu wyborczym. Zazwyczaj takie przypadki kończą się grzywną.


– Informacje o ewentualnych naruszeniach przeważnie dostajemy telefonicznie – mówi w rozmowie z naTemat Krzysztof Wasyńczuk, rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji w Olsztynie.

– Na miejsce wysyłamy patrol policji, który sprawdza prawdziwość zgłoszenia i decyduje, czy ma interweniować. Jeśli na przykład zgłoszone zostały nieprzyzwoite treści na plakatach wyborczych, to dodatkowo policjanci robią dokumentację fotograficzną – dodaje.

– Po tym stawiamy wstępną kwalifikację. Jeśli jest to osoba, która fizycznie jest na miejscu, to także ją przesłuchujemy i ewentualnie stawiamy jakiś zarzut dotyczący złamania ciszy wyborczej czy innego przepisu związanego z kodeksem wykroczeń – wyjaśnia Wasyńczuk.


Tutaj też nie mamy dobrych informacji. Ci, którzy w internecie agitują podczas trwania ciszy wyborczej także podlegają karze grzywny. Publikowane przez nich treści nie różnią się niczym od innych form wspierania konkretnych kandydatów czy formacji politycznych.

– Cisza wyborcza zaczyna się w momencie zakończenia kampanii wyborczej, czyli o północy z piątku na sobotę i trwa do zakończenia głosowania, czyli w niedzielę do godziny 21 – informuje nas Adam Michcik, dyrektor Krajowego Biura Wyborczego w Kielcach.

– W jej trakcie obowiązuje całkowity zakaz agitacji wyborczej, również w internecie. Ale to, czy dana treść narusza cisze wyborczą stwierdza odpowiedni organ ścigania, czyli policja lub prokurator – dodaje nasz rozmówca.

Problemem są tutaj media społecznościowe, których użytkownicy, a na pewno ich spora część, twierdzi, że mogą swobodnie komentować i lajkować posty wyborcze. Twierdzą, że cisza wyborcza nie dotyczy Twittera lub Facebooka.

Nic bardziej mylnego. Wszelkiego rodzaju udostępnianie, lajkowanie i publikowanie treści wyborczych, może zostać uznana za agitację. Wszystko zależy od interpretacji służb, które dostaną zgłoszenie. A naruszanie ciszy na Facebooku, gdzie przeważnie publikujemy pod swoim imieniem i nazwiskiem, tylko ułatwia policji namierzenie nas. Z resztą służby mają swoje sposoby.

– Nie będę tutaj zdradzał technik operacyjnych naszych komórek do walki z cyberprzestępczością, ale mogę powiedzieć, że nikt w sieci nie jest anonimowy i można ustalić jego adres IP. Oczywiście w przypadku przestępstw gospodarczych są przypadki, że ktoś loguje się przez serwer na Kajmanach. Może być też, że ktoś publikuje coś pod pseudonimem, albo podszywa się pod kogoś. Ale to wszystko jest do ustalenia – stwierdza Krzysztof Wasyńczuk.

Będzie nowy "ryneczek"?
Może nie jest tak, że dwie godziny po opublikowaniu agitacyjnego posta policja zastuka do naszych drzwi, ale na pewno trzeba uważać co się wstawia i co udostępnia tego dnia. To tylko 55 godzin, podczas których może znaleźć się "życzliwy", który zrobi zrzut ekranu i wyśle policji zawiadomienie.



Cisza dla ciszy
W dobie mediów społecznościowych zachowanie absolutnej ciszy wyborczej jest kompletnie niemożliwe, a napewno absurdalne. To jeden z tych przepisów, które wprowadzono chyba tylko po to, żeby mieć za co karać. Cisza ma niby służyć temu, żeby zastanowić się na kogo głosować. Ale umówmy się, że większość wie to o wiele wcześniej lub decyzji dokonuje już nad urną.

W kolebce demokracji, czyli Stanach Zjednoczonych ciszy wyborczej nie ma. Tak samo jak w Niemczech, czy Australii. Owszem, nie można agitować w pobliżu lokalu wyborczego, ale co zmieni fakt, że na bierząco będziemy wiedzieli, kto prowadzi w sondażach? Nic. Ale to już chyba po prostu taki nasz polski bareizm dnia codziennego – mieć przepis dla samego przepisu.