"Stewardessa poleciała w legginsach". Coraz większy chaos i zastraszanie w PLL LOT

Daria Różańska
– Protestuję przeciwko utraconej wolności i braku szacunku. A to się stało, kiedy prezes wszedł z nami na drogę wojny. Chcielibyśmy normalnie pracować – powtarza kilka razy Aneta, która przez ponad 20 lat zatrudniona była w PLL LOT. Dlatego tym bardziej ją zabolało, gdy zwolnienie otrzymała mailem. – Ludzie boją się przystąpić do strajku. Do zastraszania pan prezes jest pierwszy – dodaje steward z 25 letnim stażem.
Strajk pracowników PLL LOT w Warszawie twa od czwartku. Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
Przed siedzibą LOT-u od czwartku koczują stewardessy i piloci. "Godność i szacunek"; "Oddajcie nam Monikę"; "Prawo do strajku, prawem konstytucyjnym" – napisali na billboardach. Niektórzy z nich mają na sobie mundury, inni na ramiona naciągnęli biało-czerwone opaski.

Przy ulicy KOR 39 meldują się po 5:00 rano, do domów wracają po 22:00 albo i później. Marzną, mokną, ale strajkują. Nie mogą schronić się przed deszczem i skorzystać z toalet, które znajdują się w budynku obok. Chyba że akurat zjawią się dziennikarze z kamerami. – Jak przyjechał TVN, to pozwolili nam wejść – zdradza jeden z protestujących.


– Pan prezes to przykład pracodawcy-sadysty. W czasie deszczu nie zgodził się, żeby ludzie chronili się płachtą. Zakazał również używania koksowników, którymi mieliśmy się ogrzać – opowiada nam Piotr Szumlewicz, przewodniczący mazowieckich struktur OPZZ.

– Kiedy my marzniemy, to sam prezes wychodzi na papierosa, klaszcze albo macha. To jest po prostu uwłaczające. To osoba, która chce nas zniszczyć. Jego cel jest najważniejszy, on nie usiądzie z nami do rozmów. Albo my, albo on – uważa stewardessa Aneta.

W sumie od czwartku protestuje tu około 200 osób. Niektórzy są w pełnej gotowości do pracy: mają przy sobie uprasowane mundury i walizki na kółkach. – Możemy za godzinę albo dwie wrócić do pracy. Ale ten pan (prezes PLL LOT – red.) nie zamierza ustąpić – słyszę od jednego z pracowników.

Zwolnić i przywrócić

W poniedziałek prezes PLL LOT w trybie dyscyplinarnym zwolnił 67 protestujących, uznając za nielegalny trwający od kilku dni strajk. Większość z nich zawiadomił mailem. Późnym popołudniem tego samego dnia Rafał Milczarski został wezwany na dywanik do premiera Mateusza Morawieckiego.

– Myślę, że już nie tylko prezes Milczarski powinien być zwolniony, ale i jego rzecznik, ponieważ wczoraj publicznie zarzucał mi kłamstwo, kiedy mówiłem o spotkaniu z premierem, do którego przecież doszło – stwierdza Piotr Szumlewicz.
Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
O tym, że Milczarski spotkał się z Morawieckim na antenie radiowej Trójki mówił Michał Dworczyk. – Usłyszałem, że te rozmowy, które są prowadzone, mają na celu rozładowanie tego napięcia i prezes nie wyklucza powrotu części z tych osób do pracy – stwierdził szef kancelarii Mateusza Morawieckiego. Dodał, że premierowi zależy, by wszystkie spółki skarbu państwa działały jak najlepiej.

We wtorek już prezes Rafał Milczarski zapewnił, że z powrotem przyjmie zwolnionych. Ale stawia warunek: muszą przyznać się do błędu i przestać strajkować. Chwilę później w ręce pilotów trafiają przedsądowe pisma – informuje "Gazeta Wyborcza". Mają oni zapłacić nawet pół miliona złotych za straty, które spowodowali nie odbywając rejsów.

Na miejscu pojawiła się także policja i politycy Platformy Obywatelskiej. Milczarski miał się upierać, że to nie on wezwał funkcjonariuszy. Później prezes LOT zaapelował o "zakończenie tego szaleństwa" i zniknął w windzie – relacjonowała w "GW" Adrianna Rozwadowska.

Najdroższa stewardessa i ogromne straty

Pracownicy PLL LOT o Monice Żelazik, zwolnionej w czerwcu szefowej Związku Zawodowego Personelu Pokładowego, mówią "najdroższa stewardessa". To ona kilka miesięcy wcześniej próbowała zorganizować strajk. A teraz w jej obronie protestują inni pracownicy LOT-u.
Pracownicy PLL LOT protestują od czwartku.Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
Odwołane zostały loty, m.in. do Nowego Jorku, Tokio, Seulu, Londynu czy Toronto. A narodowy przewoźnik, by załatać dziury kadrowe, wynajmuje samoloty innych linii. – Mówi się, że musieli wynająć dziewięć średniodystansowych samolotów wraz z załogą – opowiada nam stewardessa Aneta.

To przyniosło ogromne straty narodowemu przewoźnikowi. – Według naszych informacji koszty tych leasingowanych samolotów przekroczyły już 30 mln zł. Szacujemy, że te straty łącznie wyniosły już co najmniej 50 mln zł. Spółka sama przyznała, że tylko odwołanie lotu do Toronto kosztował 950 tys. zł – wylicza Szumilewicz.

Nasi rozmówcy formułują długą listę zarzutów wobec swojego pracodawcy. Mówią nam o: braku szacunku, mobbingu, opóźnionych lotach, gorszych warunkach i kiepskiej atmosferze pracy, przemęczeniu i umowach śmieciowych. Domagają się też deklaracji o gotowości do negocjacji w kwestii przywrócenia stawek wynagrodzeń sprzed ośmiu lat i umów o pracę dla samozatrudnionych.

Stewardessa w legginsach i chaos

Jedna ze stewardess o 11:30 została dyscyplinarnie zwolniona. O 18:00 zadzwonili do niej z pytaniem, kiedy stawi się w pracy, bo ma przecież lecieć do Londynu. – Odpowiedziała, że jeśli pracodawca ją przywróci do pracy, to może ją podejmie – relacjonuje nam jej koleżanka.

W PLL LOT mają problem ze skompletowaniem załóg. – Kombinują, jak mogą. Ludzi z urlopów ściągają. Podobno samozatrudnieni byli wabieni premiami za przyjście do pracy w dni wolne – słyszę.

– Zachęcają do lotów osoby, które są w starszym stanie psychicznym, co jest niebezpieczne dla pasażerów. Zgodnie z procedurami ani pilot, ani stewardessa w takiej sytuacji nie mają prawa lecieć – dodaje Szumilewicz.

Ale są i inne kwiatki: – Dwóch inspektorów poleciało w ubraniach prywatnych. Zostali do tego zmuszeni poleceniem służbowym, co też nie jest zgodne z naszymi przepisami.

Steward z 25 stażem dorzuca: – Jedna z koleżanek poleciała w legginsach i różowych bucikach. Drugą też wysłano w prywatnym ubraniu.

Maciej: 25 lat w LOT
Maciej przystąpił do strajku w poniedziałek – po powrocie z Toronto. – Dziś rano otrzymałem telefon, który był zatytułowany "zwolnienie". Myślałem, że to SMS, chciałem go odebrać i przeczytać, ale numer nie był mi znany, więc zablokowałem to na swoim telefonie – opowiada.

Maciej kiedyś do pracy przychodził z radością i uśmiechem na twarzy. – Nigdy w LOT nie było tak, żeby to wszystko przypominało obóz koncentracyjny – mówi dziś.

Teraz steward wstydzi się za swojego pracodawcę. Narzeka na zmęczenie i atmosferę pracy. – Sam raz powiedziałem pasażerom, że wylądowaliśmy w Gdańsku, a to był Wrocław. Zmęczenie jest tak ogromne, że my nie dajemy rady, wstydzimy się pracować w takiej linii, opóźnienia nas wykańczają – przyznaje Maciej.

Ale na tym nie kończy: – Piloci nie mają nawet czasu wyjść do toalety. Dziewczyny po prostu płaczą, mdleją na pokładzie, krew im z nosa leci. Pisały raporty, że to jest ponad ich siły. Nie uwzględniono tego. One chcą przystąpić do strajku, ale się boją. Jeśli zostalibyśmy przywróceni do pracy, a ten pan pozostałby na stanowisku, to jestem pewien, że zwolniłby wszystkich, którzy mu zawadzają. I w tym starszych pracowników – uważa. On wie najlepiej, jak ważni w tej firmie są doświadczeni piloci. Sam przecież lądował z kapitanem Wroną.

– Bardzo chcemy porozumienia z naszym zarządem, chcemy przystąpić do pracy. Ale oni za Chiny ludowe nie chcą z nami rozmawiać – uważa.

Aneta: ponad 20 lat w LOT

Aneta to imię zmienione. Stewardessa z przeszło 20 letnim stażem w PLL LOT kilkukrotnie prosi, żeby nie podawać żadnych jej danych. Boi się, że prezes się zorientuje, że rozmawiała z dziennikarzami. I mimo że już ją zwolnił, to wyciągnie wobec niej jakieś konsekwencje.

Stewardessa w poniedziałek mailem otrzymała zwolnienie. – Forma rozwiązania ze mną umowy o pracę po przeszło 20 latach jest straszna – przyznaje ze smutkiem. I próbuje mi opowiedzieć, co się w takiej sytuacji czuje. Mówi, że jest niepotrzebna i przeszkadza w rozwoju firmy.

– Protestuję przeciwko utraconej wolności i braku szacunku. A to się stało, kiedy prezes wszedł z nami na drogę wojny. Chcielibyśmy normalnie pracować – powtarza kilka razy.

Proszę Anetę, żeby przypomniała sobie, jak było wcześniej. – Od dawna mówiło się, że LOT jest na skraju bankructwa i chyba nigdy nie było tak dobrze, że można było powiedzieć, że ta firma przynosi zyski. Ale za to panująca w niej atmosfera zawsze była rodzinna. Ludzie na pokładzie się wspierali. To się przekładało też na relacje z pasażerami – wspomina.

Ni stąd, ni zowąd Aneta przypomina sobie, jak kiedyś oglądała rozdanie nagród Krajowej Rady Biznesu. Wygrało wtedy dwóch prezesów.

– Dziękując za nagrodę przed wszystkim mówili o ludziach, którzy dla nich pracują. Bardzo się wzruszyłam, bo u nas tego nie było. A przecież w naszym zawodzie skupia się wiele cech i kompetencji, nie jesteśmy tylko od podawania kawy. Niestety prezes zapomniał o tym, że wartością firmy usługowej są jej pracownicy – kończy.

AKTUALIZACJA:




Imiona bohaterów – na ich prośbę – zostały zmienione.