To jedyne auto, w którym guzik cię obchodzą jego wady. Ford Mustang jest teraz jeszcze fajniejszy niż wcześniej
To niewdzięczny samochód do testowania. Jestem przecież świadomy jego wad, a mimo to mam je w totalnym poważaniu. Mustanga kocha się miłością młodzieńczą, jak szesnastolatek. Niby dostrzegasz jakieśtam wady tej swojej wybranki... ale chrzanić je. I weź tu bądź obiektywny.
Fot. naTemat
A mimo to Mustang doczekał się liftingu. Jest teraz jeszcze mocniejszy i jeszcze nowocześniejszy. Choć wciąż skręca co najwyżej poprawnie... No ale przecież taki jego urok. O, pierwsza wada, którą mam zupełnie gdzieś.
Fot. naTemat
Ale zaraz, zaraz, jaki lifting? Przyznam się wam szczerze, że sam musiałem porównać zdjęcia nowego i starego Mustanga, żeby cokolwiek zauważyć. Bo Mustang niby się zmienił, ale na ulicy raczej nikt nie krzyknie w waszym kierunku: "O stary, ale mega, masz już model po liftingu!".
Tak więc nowe są światła. I te z przodu, i te z tyłu, ale zmiany nie są jakieś drastyczne. Z tyłu zniknęła osobliwa wstawka w dyfuzorze, która była lakierowana w kolorze lakieru.
Fot. naTemat
Więcej zmieniło się w środku. To znaczy jest bardzo podobnie, ale wszystko zrobiono lepiej. Mustang w środku jest teraz mniej plastikowy, co nie znaczy, że... nie jest plastikowy. Bo jest. Skądś się ta cena bierze. Osobiście nie przeszkadzała mi "plastikowatość" wersji przedliftingowej (kolejna wada) i tym bardziej teraz podoba mi się jeszcze bardziej.
Fot. naTemat
Reszta jest tak jak wcześniej. Fotele z przodu dalej są olbrzymie, komfortowe i niekoniecznie pomocne w zakrętach. Kierowca może się jeszcze zaprzeć na kierownicy, pasażer ma już gorzej. Kanapa z tyłu dalej służy głównie do przewożenia damskiej torebki. Amerykanie co prawda coś przebąkują o czterodrzwiowej wersji, ale miejmy nadzieję, że przestaną grzeszyć myślą.
Fot. naTemat
Pierwsza chwila w Mustangu szóstej generacji jest zawsze taka sama. Wsiadasz, odpalasz silnik (tu przy pomocy guzika), uśmiechasz się szeroko jak Joker po usłyszeniu bulgotu silnika, a potem patrzysz przed siebie i ogarnia cię przerażenie.
Trzeba sobie od razu powiedzieć, że jazda Mustangiem to nie przelewki. To rasowy muscle car. Maska jest długa niczym Półwysep Helski i bardzo wysoka. Tym krążownikiem naprawdę trzeba nauczyć się operować. I to na czuja. W takim Rolls-Royce'ie kierowca/szofer ma chociaż tę figurkę na masce, która wyznacza mu oś auta. A tu nic a nic.
Fot. naTemat
Nawet nie próbuję wam tłumaczyć, jak bosko brzmi ten silnik, bo i tak się nie da. Od nabuzowanego bulgotu na niskich obrotach (a jednak próbuję) aż po przeraźliwe gromy z jasnego nieba w tej wyższej części obrotomierza. I tak w zasadzie trudno mi się zdecydować, czy wolę ten bulgot, czy ten ryk.
Fot. naTemat
Po liftingu pięciolitrowy Mustang dostał na dodatek... zastrzyk mocy! Teraz generuje dodatkowe kilkadziesiąt koni mechanicznych i jest ich razem aż 450. Przekłada się to na sprint do setki w 4,3 sekundy. W aucie, które waży ponad 1800 kilogramów i nie wie co to turbosprężarka. Innymi słowy totalny odlot. A na dodatek później samochód wcale nie łapie zadyszki.
Fot. naTemat
Jazda oczywiście wiąże się z całym ogromem przeżyć. Pędzenie przed siebie na prostej to jedno, ale mimo wszystko Mustang daje też mnóstwo frajdy w zakrętach. O ile umiecie sobie poradzić z nadsterownym autem (które w pierwszej chwili przez ciężki silnik wydaje się podsterowne!), albo... po prostu odpowiednio wyhamujecie. Mustang może i jest ociężały, ale mimo wszystko można w nim więcej niż - nie wiem, na przykład - w Fordzie Kuga.
Fot. naTemat
Te są właściwie zawsze pozytywne, co tylko dowodzi temu, że ekolodzy jeszcze nie wywrócili naszego społeczeństwa do góry nogami. Mustang budzi nieprawdopodobne pożądanie jak na... w sumie nie takie drogie auto (o czym później).
Fot. naTemat
Toczenie się w Mustangu ma jeszcze jedną zaletę. Wyobraźcie sobie, że w tym pięciolitrowym czołgu w trasie udało mi się wykręcić spalanie na poziomie... 9,5 litra. Ja nie żartuję - a kolega pokazał mi, że da się jeszcze mniej.
Fot. naTemat
To skrzynia, która zapewne odpowiada za niskie spalanie tego auta w trasie, bo po drogach krajowych można jechać poniżej 2 tysięcy obrotów na minutę. I to nawet trochę przekraczając dozwoloną prędkość. Ale mi i tak się nie mieści w głowie, że przy tej wadze i przy tej mocy nawet przy tak niskich obrotach można spalić tak mało.
Fot. naTemat
Mustang tak naprawdę może palić i mało, i dużo. Jak potraktujecie go ostro (a mimo wszystko po to kupi go wielu... większość klientów), to przepali absurdalne ilości paliwa. Nawet jedno nagłe przyspieszenie z wciśnięciem pedału gazu w opór sprawia, że zasięg obliczany przez komputer pokładowy spada jak opętany.
Fot. naTemat
Mustang nie gubi się, ale prawdę mówiąc dziesięciobiegowa skrzynia trochę szarpie. A na dodatek przy gwałtownym przyspieszeniu potrafi zbić od razu np... sześć przełożeń. SZEŚĆ. To nie lepiej było zrobić ośmiobiegowy? Ale to kolejna wada, którą nie potrafię się przejąć. Nawet to szarpanie mu pasuje do brutalnego charakteru.
Fot. naTemat
W praktyce nadal to samochód stworzony przede wszystkim dla tych, którzy uwielbiają cieszyć się życiem. Wiem, odkrywcze. Mustang oprócz tego, że jest Mustangiem, ma przecież całą masę elektronicznych bajerów. Komputer pokładowy dalej ma masę aplikacji idealnych do szpanowania przed znajomymi.
Mustang policzy więc nasze przyspieszenie do setki (co w tym egzemplarzu było zbędne, ale ma duży sens w autach z manualem, można się naprawdę sprawdzić), ma odpowiednią aplikację do procedury startu czy wreszcie kochaną przez klientów blokadę przedniej osi. To taka wersja upalania kapcia dla opornych. Nie potrzeba do tego żadnych umiejętności - wszystko robi za nas komputer pokładowy, nam zostaje wcisnąć pedał gazu. I kończy się to tak:
Fot. naTemat
Oficjalnie służy ona do rozgrzewania tylnych opon na torze, a realnie... nie róbcie tego chociaż przed domem sąsiada na drodze publicznej. Za to są mandaty i grzywny. Oraz gniew sąsiada.
I tutaj jest cała tajemnica. Naprawdę trudno marudzić na twarde plastiki, jeśli twój samochód potrafi zostawić za sobą chmurę dymu i słychać go z kilometra. Tak, to niedojrzałe, nieodpowiednie, nierozsądne, niepoważne, nieekologiczne i niepoprawne.
Tylko co z tego.
Fot. naTemat
Tymczasem najtańszy Mustang z silnikiem 2.3 kosztuje ok. 170 tysięcy złotych. Ten "prawdziwy", pięciolitrowy, to wydatek ok. 195 tysięcy złotych. Do końcowej konfiguracji trochę można dorzucić, ale cena nie przekroczy zbytnio dwustu tysięcy. Dlaczego tak "tanio" biorąc pod uwagę osiągi? Cóż, mimo wszystko Mustang to żadne "rocket science". To prosty silnik V8 opakowany w fajne, trochę plastikowe auto.
Fot. naTemat
Ale chyba mało kto wie, że jest relatywnie niedrogi. No to już wiecie.
Fot. naTemat
Ford Mustang 5.0 V8 GT na plus i minus:
+ Robi olbrzymie wrażenie na kierowcy, pasażerach i wszystkich innych
+ Potężny silnik świetnie brzmi
+ Zaskakująco niskie spalanie przy spokojnej jeździe
+ Poprawione wnętrze względem wersji przedliftingowej
+ Wyzwala masę pozytywnych emocji
- Kilka wad jest, ale... naprawdę są nieistotne