Mosbacher nie jest jedyna. Dyplomaci z USA pozwalają sobie na więcej – i są na to dowody

Katarzyna Zuchowicz
Listem do premiera Georgette Mosbacher wzburzyła polski rząd, całą prawicę i rzesze Polaków, którzy nie zgadzają się, by "jakiś" ambasador" wtrącał się w sprawy Polski. Na dyplomatce, która ośmieliła się podważyć wolność słowa w Polsce, nie zostawiają suchej nitki. Ale w Europie, i nie tylko, już nie raz tak bywało. Ambasadorzy USA krytykowali, oceniali, i z różnych powodów podpadali niejednej władzy.
Georgette Mosbacher już wcześniej podpadła polskim władzom, m.in. biorąc udział w urodzinach Lecha Wałęsy. Fot. Facebook/US Embassy
Polska z Mosbacher nie jest jedyna. Albo inaczej – ambasador USA w Warszawie nie jest jedyną amerykańską dyplomatką, która budzi kontrowersje, zarzuca się jej mieszanie się w wewnętrzne sprawy innych państw i która wywołuje irytację u rządzących.

Choć jej list faktycznie jest wyjątkowy. – Uważam go za skandaliczny. Jeśli chcemy kogoś pouczać i do tego robimy błąd w nazwisku, to według mnie ten błąd jest jeszcze większym sygnałem niż treść listu. Bo świadczy o pewnej wyższości, lekceważeniu – reaguje w rozmowie z naTemat prof. Bohdan Szklarski, amerykanista.


Ale, jego zdaniem, krytyka na Polskę spadłaby nawet wtedy, gdyby nie chodziło o TVN z amerykańskimi interesami w tle, a o inną stację: – Amerykanie też by to zrobili. W obronie wartości i wolnych mediów – dodaje prof. Szklarski.

"To niespotykane w międzynarodowej dyplomacji"
Jednak nie tylko Polska przeżywa "przejścia" z ambasadorem USA. Z różnych powodów – krytyki z ich strony lub zarzutów o mieszanie się w wewnętrze sprawy – głośno było przynajmniej o kilku krajach. Wśród nich są nawet nasi zachodni sąsiedzi.

Richard Grenell objął stanowisko ambasadora USA w Berlinie na początku maja tego roku i od razu zamieścił kontrowersyjnego tweeta, w którym stwierdził, że niemieckie firmy natychmiast powinny przestać współpracować z Iranem, czym wywołał zamęt.

Potem udzielił głośnego wywiadu prawicowemu portalowi Breitbeit, w którym dowodził, że chce wspierać konserwatystów w całej Europie, a nawet zaprosić na lunch w ambasadzie antyimigracyjnego kanclerza Austrii Sebastiana Kurza. Ten wywiad był jak grom z jasnego nieba. W Niemczech natychmiast rozległy się krzyki, że ambasador USA miesza się w wewnętrzne sprawy kraju i jako dyplomata przekroczył czerwoną linię, a nawet, że trzeba go wydalić. – To, co wyczynia ten człowiek jest niespotykane w międzynarodowej dyplomacji – grzmiał Martin Schulz, były przewodniczący PE.

Grenell nawet miesiąc nie był ambasadorem, a już o burzy, jaką wywołał w Niemczech, pisały największe gazety w Europie i USA. "Serią przypadków złamania dyplomatycznej etykiety wywołał irytację w Berlinie" – oceniał brytyjski "Guardian".


Wydaje się, że ambasadorzy USA bardziej niż inni mocniej potrafią tupnąć nogą, powiedzieć dosadniej, co myślą, nie bawiąc się w kurtuazyjną dyplomację. – Bo nikt inni nie odgrywa takiej roli, nikt inny do niej nie predestynuje. Inne kraje traktują innych na równi. A Amerykanie mówią o tym, ale tego nie robią. Czy to będzie Trump, czy Obama, nie będzie miało to większego znaczenia. Pewne rzeczy potrafią powiedzieć w sposób mniej dyplomatyczny – mówi prof. Bohdan Szklarski.

Na przykład za Obamy ambasador USA w Indiach mocno krytykował działania tamtejszego rządu wymierzone w organizacje charytatywne.

Jeszcze niedawno krytykę za wolność mediów przeżywali Węgrzy. Dokładnie rok temu chargé d’affaires amerykańskiej ambasady w Budapeszcie, wówczas tymczasowy ambasador, wygłosił w stolicy Węgier wykład o tym, że wolny, demokratyczny kraj nie może istnieć bez wolności mediów.

Wykład w siedzibie Węgierskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy nie był aluzją do poczynań Victora Orbana. On przedstawiał fakty. Wyobraźmy sobie, co po podobnym wydarzeniu mogłoby się dziać w Polsce.

"Węgry jako suwerenny kraj protestują"




W Bangladeszu krytyka spadła na władze za rozprawienie się z protestami studentów, od ambasady żądano usunięcia oświadczenia z Facebooka. W Rumunii ambasador USA niedawno wyraził swój niepokój z powodu poprawek do rumuńskiego Kodeksu Karnego. W Mołdawii – skrytykował zakaz działania na terenie kraju rosyjskich sieci telewizyjnych. – On narusza wolność słowa – twierdził ambasador. Wprost mówił też o rozczarowaniu, że mimo finansowego wsparcia z USA wielu Mołdawian wciąż jest bardziej zorientowanych na Rosję.

To było na początku roku. Jesienią, na koniec swojej kadencji, James Pettit skrytykował ogólną sytuację w Mołdawii, w prywatnej telewizji mówił m.in. o korupcji.

– Takie działania mogą być odebrane jako mieszanie się w sprawy kraju. Oczywiście żaden kraj nie chce takich rzeczy słyszeć. Ale jeśli kraj na każdym kroku publicznie deklaruje wspólnotę wartości z Amerykanami, i nikt go do tego nie przymusza, a potem te wartości te są naruszane, to Amerykanie o tym mówią. Widzą się jako strażnik wartości demokratycznych. To ich usprawiedliwia w ich własnych oczach. A my, swoimi działaniami, niejako wystawiamy się na to, by być strofowanym – ocenia prof. Szklarski.

"Taki podwójny agent"
Nasz rozmówca zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz, która dotyczy ambasadorów USA w niejednym kraju. Rozmawiał z wieloma, w wielu rozmowach pojawiał się ten wątek. – Ambasadorowie USA często skarżą się, że Polska traktuje ich jak swojego ambasadora w USA, a nie amerykańskiego w Polsce. A jeśli już to ma on działać na dwie strony. Taki podwójny agent. I nie chodzi tylko o Polskę. Każda ambasada USA ma z tym problem. To jest nagminne, to nie jest tylko polska przypadłość – mówi.

Opisuje, że ambasador traktowany jest jak dojście, kanał dostępu, do kraju, z którym nie ma dobrze rozbudowanych kontaktów: – Mówią, że są sytuacje, kiedy tak nie może być, bo przecież oni reprezentują rząd USA.

Tym bardziej krytykę z ich strony trudniej potem przeboleć.