"Zawsze my jesteśmy winni". Pracownicy pomocy społecznej szczerze po horrorze z Izdebek

Daria Różańska
– Pracownik pomocy społecznej nie jest Bogiem, też może iść do więzienia za niedopełnienie obowiązków. Odpowiedzialność jest duża. Zwłaszcza, że mamy pod opieką po 120 rodzin, a powinniśmy mieć 50. Trudno czasami nadążyć za zmianami, jakie zachodzą w tych rodzinach. A przecież w papierach musi wszystko grać. Ale do takiej tragedii jak w Izdebkach nie powinno dojść. Można by to zrozumieć, gdyby w domu było jedno dziecko albo jeśli rodzina nie byłaby znana OPS-owi. Na przykład, gdyby dopiero co przeprowadzili się do tej wsi – ocenia Iza, pracowniczka pomocy społecznej z Lublina.
To w tym domu w Izdebkach przez lata trwała gehenna dziesięciorga dzieci. Fot. Grzegorz Bukała / Agencja Gazeta
Dramat w Izdebkach
Izdebki na Podkarpaciu. Na skraju wsi, na wzgórzu, stoi niewielki dom. Już zaniedbany, choć gmina rok temu go wyremontowana. W pobliżu walają się plastikowe worki i zniszczone zabawki. To tu rozegrał się dramat dziesięciorga dzieci.

– Te dzieci wychował pies. Jak pies dostał jedzenie, to dzieci szły i jadły z jego miski. Niektóre z nich w ogóle nie mówią, tylko szczekają, warczą. One przykładowo nie wiedziały, że wafelek, który dostały trzeba odpakować, tylko jadły z papierkiem, żeby nikt im nie zabrał – opowiedziała dziennikarzom "Uwagi!" TVN krewna rodziny. Cała sprawa wyszła na jaw, kiedy zaginął 13-letni Daniel. Najstarszego z rodzeństwa szukały tysiące osób. Chłopca udało się odnaleźć, a przy okazji odkryć patologię, w jakiej od lat żyła 12-osobowa rodzina.


37-letni ojciec powtarzał, że nie musi pracować, bo "ma fabrykę w spodniach". Jego o sześć lat starsza żona jest upośledzona w stopniu lekkim. Teraz przebywa w szpitalu. – Z relacji matki wynikało, że ojciec z tymi dziećmi sypiał. Na niej to nie zrobiło wrażenia. Chodziło jej tylko o to, by nie robił dzieciom wielkiej krzywdy. Dziewczynka z tego, co wiem, miała obdukcję. Inne dzieci sześcio-, trzyletnie również były molestowane, bo to matka stwierdziła, że tatuś tam paluszkami się bawił – takie informacje dziennikarzom TVN przekazał informator stacji.

Dlaczego nikt nie pomógł?
Ojciec dzieci został zatrzymany. One same trafiły do pogotowia opiekuńczego. I zaczęto szukać winnych. "Co robili pracownicy pomocy społecznej? Dlaczego nikt nie pomógł tym dzieciom? – takie pytanie zadaje sobie dziś wielu internautów.

Pracownicy GOPS w Nozdrzcu tłumaczyli dziennikarzom, że "z ich strony wszystko było prowadzone poprawnie". A z rodziną miał pracować nie tylko pracownik pomocy społecznej, ale i asystent rodziny i opiekunki.

Izie, pracowniczce pomocy społecznej z Lublina, aż trudno uwierzyć, że GOPS i inne instytucje nie zauważyły dramatu, jaki przez lata rozgrywał się za drzwiami domu na wzgórzu. – Do takiej tragedii dojść nie powinno. Można by to zrozumieć, gdyby w domu było jedno dziecko albo jeśli rodzina nie byłaby znana OPS-owi. Na przykład, gdyby dopiero co przeprowadzili się do tej wsi – ocenia.

I stawia kolejne pytania: – Skoro jest tam dziesięcioro dzieci, bliska rodzina zgłaszała wiele razy do gminy, że jest problem, to nie wiem, na jakiej zasadzie pracował tam asystent rodziny?

Moja rozmówczyni podkreśla, że Ośrodek Pomocy Społecznej jest zawsze na pierwszej linii frontu. Ale to sąd ostatecznie podejmuje decyzje o tym, gdzie trafiają dzieci i czy w ogóle się je zabiera z domu.

Jak ona by zareagowała, gdyby jako pracownik pomocy społecznej znalazła się w sytuacji nakreślonej przez media? – Po pierwsze zabezpieczylibyśmy dzieci i to dużo wcześniej. A dopiero gdyby były one bezpieczne, to podjęlibyśmy współpracę z rodzicami, żeby nabyli kompetencji wychowawczych. Ale trzeba zaznaczyć, że jeśli sąd, lekarz, policja uznaliby, że rodzice dopuścili się przestępstwa, to o powrocie dzieci do domu nie byłoby mowy – opowiada.

Zyta: "80 rodzin pod opieką"
Kolejna rozmówczyni – Zyta – nie chce oceniać pracy kolegów po fachu. Ale decyduje się pokazać, z czym na co dzień musi się mierzyć.

– Zawsze nas – pracowników pomocy społecznej – dotyka, kiedy internauci czy opinia publiczna wydają osąd, że winnym jakiejś rodzinnej tragedii jesteśmy wyłącznie my, czy asystenci rodziny. W MOPS pracuję od siedmiu lat i już niestety zdążyłam się do tego przyzwyczaić – mówi.

Według niej w społeczeństwie funkcjonuje zaburzony obraz pracownika pomocy społecznej. U niej w ośrodku dyrekcja przygotowała ostatnio film, w którym dzieci opowiadały, jak postrzegają ten zawód. "Pracownik socjalny to taka pani, która zabiera dzieci" – mówiło pierwsze dziecko. Kolejne: "Pracownik socjalny to ktoś, to pomaga odzyskać dzieci". A trzecie: "To taki ktoś, kto przynosi nam elektronikę do domu".

Problemem są też warunki pracy. – Kiedy siedem lat temu zaczynałam tę pracę, to miałam około 120 rodzin pod opieką. Teraz myślę, że jest ich około 80. To ogromne obciążenie i odpowiedzialność. Częstotliwość wizyt u naszych podopiecznych zależy od ich problemów, oczekiwań, sytuacji zdrowotnej. Najczęściej odwiedzamy rodziny z dziećmi, rzadziej osoby starsze, schorowane czy samotne – słyszę od Zyty.

Czy pracownik OPS też może ponieść odpowiedzialność za ewentualne zaniedbania? Odpowiedź Izy: – Pracownik OPS nie jest Bogiem, też może iść do więzienia za niedopełnienie obowiązków. Odpowiedzialność jest duża. Zwłaszcza, że mamy pod opieką po 120 rodzin, a powinniśmy ich mieć 50. Trudno czasami nadążyć za zmianami, jakie zachodzą w tych rodzinach. A przecież w papierach wszystko musi grać.
Iza
pracownik socjalny

W OPS pracuję dopiero od dwóch lat. Nie jest to zawód najlepiej płatny, aktualnie działamy w tej sprawie na skalę krajową. Trwa spór z ministerstwem. W październiku w Warszawie odbyła się pikieta. Wiele OPS-ów i DPS-ów zakłada w końcu związki zawodowe.

Nie dość, że mało zarabiamy, to jesteśmy bardzo źle postrzegani przez społeczeństwo. To często jest spowodowane tym, że w OPS-ach pracują może i osoby pełne empatii, o dobrych sercach, ale z wyższością traktujące ludzi z tzw. marginesu. To powoduje, że nasi klienci swojego pracownika socjalnego z rejonu po prostu nie lubią.

Nawet, jeśli pracownik socjalny się sprawdza, to np. kierownik może nie przepadać za swoją pracą i potrafi nam utrudniać czynności służbowe. Trzeba pamiętać, że pracownik socjalny i asystent rodziny są na szarym końcu tego łańcucha. My sobie możemy mówić, wnioskować, prosić, ale decyzja zawsze należy do dyrektora i kierownika. Niestety.



Imiona bohaterek tekstu – na ich prośbę – zostały zmienione.