"Ktoś otworzył drzwi auta i krzyknął: chodź pedofilu, jedziemy do dzieci". Ksiądz o kulisach bycia... księdzem

Rafał Gębura
dziennikarz, autor kanału na YouTube "7 metrów pod ziemią"
Liczba mitów, która narosła wokół tego, jak wygląda dzień pracy księdza i ile właściwie zarabia, jest gigantyczna. Piotr Śliżewski, który 3 lata temu przyjął święcenia kapłańskie, opowiada o swojej posłudze. Zdradza, dlaczego wybrał celibat, chociaż chciałby mieć rodzinę oraz co sądzi na temat "Kleru" Wojciecha Smarzowskiego.
Ksiądz Piotr Śliżewski mówi o swojej posłudze. Zrzut ekranu z YouTube.com / 7 metrów pod ziemią
Trzy lata temu zostałeś księdzem. Nie żałujesz tego?

Zdecydowanie nie żałuję. Naprawdę jestem szczęśliwy będąc w tym miejscu, w którym jestem, w parafii, w której się znajduję i wśród ludzi, którzy mnie otaczają.

W życiu często jest tak, że nasze wyobrażenia na temat różnych rzeczy nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością. Jak było w twoim przypadku? Jakie były twoje wyobrażenia, kiedy zostawałeś księdzem i czy rzeczywistość je jakoś zweryfikowała?

Zdecydowanie inaczej sobie to wyobrażałem. Chociaż klerykom, czyli przyszłym księżom, jest o wiele łatwiej, bo jeżdżą na tzw. powołaniówki. To jest taki moment, kiedy jedziemy na całą niedzielę i w danej parafii głosimy swoje świadectwa: jak doszło do tego momentu decyzyjnego, że jednak chcemy być w seminarium.


Można nazwać to takim "stażem"?

Poniekąd tak. Są też tzw. praktyki, podczas których jedziemy na miesiąc do parafii. Dzieje się to na dwa tygodnie po akolitacie, czyli wtedy, kiedy już możemy rozdawać komunię świętą. I wtedy jest okazja, żeby bliżej zobaczyć parafię. Aczkolwiek to są krótkie odstępy czasu, więc nie zawsze jest to 1:1 do tego, jak to wszystko wygląda, ale daje pewne wyobrażenie.

Z kolei kapłaństwo zaskoczyło mnie tym, co spotkałem i ludźmi, z którymi współpracuję. Chociaż wydaje mi się, że to są i dobre, i złe doświadczenia. Suma summarum jest na plus.

Co cię zaskoczyło na plus, a co na minus?

Na plus, że spotkałem ludzi, którzy chcą się otworzyć i w ogóle porozmawiać o swoich najgłębszych, najintymniejszych rzeczach, czy to w konfesjonale, czy w kierownictwie duchowym. Spotykam ich bardzo wielu z racji wszystkich portali internetowych, które prowadzę, czy kanału na YouTube i pisanych książek. Wiadomo, że ludzie gdzieś tam się zgłaszają, ale widać, że przychodzą też na parafię. Ciekawe jest to, że czasami mąż, żona nie wie, a jednak księdzu to powiedzą.

Magia sutanny?

Sutanny i pewnego kredytu zaufania, który jest wypracowany przez Kościół. Pamiętam słowa jednego z przełożonych z seminarium, który powiedział: "szanujcie Kościół, bo on wiele rzeczy wypracował, w które wy teraz wchodzicie".
Zrzut ekranu z YouTube.com / 7 metrów pod ziemią
A na minus?

Moje wewnętrzne kryzysy kapłańskie, kiedy rzeczy okazywały się dla mnie zbyt trudne. To jest specyfika kapłaństwa, że podejmujemy się rzeczy, które teoretycznie przerastają ludzkie możliwości. Raz, że udzielamy sakramentów, które są największą świętością i musimy być bardzo w tym delikatni, spotykamy się z ludźmi, z ich intymnymi rzeczami i czasami zagrają emocje, czasami po prostu gdzieś sobie nie poradzimy. Miałem takie kryzysy.

W seminarium myślałem, że wszystko sobie przepracowałem, że mam nad tym kontrolę, a potem takie... trochę wbijanie się w ziemię, zyskiwanie pokory i zobaczenie, że nie jest to takie proste.

Jakie to były sytuacje?

Było ich bardzo dużo. Np. rozmowy z ludźmi, którzy mieli tak trudne życia, że ja, który miałem 26 lat kiedy zostałem księdzem, po prostu nie miałem wystarczającego doświadczenia, by im poradzić. Oczywiście wtedy obdzwaniałem różnych znajomych księży, mam też dużo znajomych psychologów chrześcijańskich i nie tylko, którzy mi gdzieś tam doradzali.

Dużo też czytam, staram się rozwijać, więc podejmuję to wyzwanie. Czasami okazywało się, że jest to za mało. Na szczęście jestem osobą wierzącą. To nie jest tylko kwestia stroju, ale również wnętrza. I to wtedy potwierdzało, że wiara jest tym fundamentem, na którym wszystko można zbudować.

Miałeś takie myśli typu: "a może ja się do tego nie nadaję?"

Tak, w trakcie pobytu w seminarium. Miałem dwa, może nawet i trzy momenty, kiedy chciałem zrezygnować, bo stwierdziłem, że sobie z tym nie poradzę. A później, w wyniku wiary, powiedziałem: "Panie Boże, gdybyś nie dał mi wystarczających umiejętności, predyspozycji do tego, żeby być księdzem, to byś mnie nie dopuścił do kapłaństwa".

Tym bardziej, że były turbulencje. I nie od razu dostałem diakonat. Zostałem na chwilę wstrzymany i to był też pewien okres, kiedy na nowo zadawałem sobie pytanie: czy to jest dla mnie?

Co masz na myśli mówiąc o tych turbulencjach?

Żeby zostać małżonkiem wystarczy odbyć trzymiesięczne przygotowanie, kilka kursów, pieczątki, podpis, zapraszamy do ołtarza i jest sakrament małżeństwa. A w przypadku kapłaństwa to sześć lat formacji. I każdy wyjazd na wakacje jest już momentem takim decyzyjnym, że powracasz do swojego środowiska, na nowo to masz przemyśleć, zastanowić się.

Są też rady, gdzie księża przełożeni rozmawiają o tobie, czy się nadajesz, czy nie, czy masz wystarczające umiejętności. Więc jedno, że my się formujemy, a drugie, że oni nas obserwują. I właśnie oni zadecydowali, że to nie jest jeszcze ten moment. Oczywiście dopytywałem, skąd się to bierze, no bo to takie naturalne, prawda? Dajecie mi blocka, więc pytam, skąd się to bierze?

Wytłumaczyli. Stwierdzili, że jestem zbyt pewny siebie. To jest moją cechą i chyba dlatego tak dużo rzeczy robię i jestem pewny w tym. Czy była to rzeczywiście zarozumiałość? Przedstawiłem rektorowi kilka propozycji, czy rzeczywiście coś takiego się wydarzyło. On powiedział: "no widocznie nie, ale daj sobie ten czas. Widzę, że masz powołanie, ale poczekaj". Przeżyłem ten czas dobrze. I uważam, że to jest czas naprawdę wyjątkowej łaski.

Pytanie, które wielu Polaków chciałoby tobie zadać, to: ile właściwie zarabiają księża?

Są 44 diecezje w Polsce: 41 naszego obrządku łacińskiego, 2 grekokatolickiego i 1 Ordynariat Polowy. Ogółem jest 31 tys. księży, więc to jest naprawdę bardzo zróżnicowane. To nie jest tak, że otrzymujesz jedną pensję i jest to rozwiązane. Nie, jest to zależne od terenu, czy jest bardziej pobożny, czy mniej pobożny, ile ludzie dają na mszę świętą, ile masz godzin w szkole, czy może masz dodatkowe funkcje jakiegoś kapelaństwa – przeróżne rzeczy mają tu znaczenie.
Zrzut ekranu z YouTube.com / 7 metrów pod ziemią
Bywa różnie, jasne. A jak jest w twoim wypadku? Czy możesz powiedzieć?

Mam 20 godzin w szkole, czyli 14 godzin w normalnej szkole takiej pod Kartę Nauczyciela i 6 godzin w szkole branżowej, więc otrzymuję pensję, która jest dla mnie. Z tacy, co ciekawe, wikariusz nie dostaje ani złotówki. Tak realnie, bo wytłumaczę, jak zagospodarowywane są przestrzenie z tacy.

Pieniądze, które ludzie rzucają na tacę w trakcie mszy świętej, są po pierwsze przekazywane na utrzymanie tego kościoła: osoby sprzątającej, organisty, zakrystiana, ocieplenie, zabezpieczenie budynku. Druga część tacy jest przekazywana na potrzeby diecezjalne, czyli danego rejonu kościelnego. W tym wypadku jest to u mnie diecezja szczecińsko-kamieńska, jedna z najmniej pobożnych. Przez to też pod względem materialnym jest ona jedną z najsłabiej dotowanych.

I utrzymujemy te wszystkie struktury, czyli czasami budujące się kościoły, utrzymanie księży emerytów, domów spokojnej starości, różnych spraw diecezjalnych itd. Konkretne kwoty są przekazywane na kurię.

I to jest ta część tacy?

To jest ta druga część tacy, tak umownie.

A trzecia, ostatnia?

Trzecia idzie na utrzymanie plebanii, czyli miejsca, w którym mieszkamy. Na mojej plebanii jest pięciu księży: proboszcz, ksiądz rezydent, czyli będący kiedyś proboszczem, ksiądz dyrektor radia katolickiego, który też posługuje jak normalny wikary i nas dwóch wikariuszy. Potrzebne są więc pieniądze na utrzymanie tego, żeby np. była kucharka.

Chociaż też nie w każdej plebanii jest kucharka. To nie jest standardem, czasami księża sami gotują. Ja jestem po szkole gastronomicznej, więc wszyscy się śmieją, że jak trafię na pojedynczą parafię, gdzie będę sam, to będę mógł sobie ugotować.

O gotowanie zapytam za chwilę. Powiedz jeszcze: ta trzecia część, to jest ta część, z której także wypłaca się pieniądze księżom?

Nie. Z tego utrzymywany jest ich dom. A jeśli chodzi o nasze finanse, które my otrzymujemy z parafii...

No właśnie, takie pieniądze na życie.

Pochodzą z mszy świętej. Czyli od kogoś, kto składa ofiarę, czyli dobrowolną kwotę, którą chce dać. Chociaż niektórzy mówią, że są gdzieś cenniki. Ja do tej pory nie spotkałem się z nimi w mojej diecezji. Może gdzieś to ma miejsce, nie wiem. U nas czegoś takiego nie ma, więc jest to dobrowolna ofiara. Czy to będzie 10 zł, 50 zł, czasami więcej w zależności od hojności danego wiernego. Z tego jest robiony tzw. cumulus, czyli wszyscy księża zapisują, jakie ofiary zostały złożone, jest to podsumowywane i dzielone na ilość księży, którzy posługują w danej parafii.

Czy możesz powiedzieć w przybliżeniu, ile to wychodzi na głowę?

To w zależności od parafii. Wiadomo są różne kwoty, ale przeważnie 1500 zł, czasami więcej. W zależności też od diecezji i od hojności wiernych.

Są jeszcze sakramenty. Wspomniałeś o cennikach, tu też gdzieniegdzie można spotkać się z cennikami. Za chrzest tyle, za pogrzeb tyle. Jaki ty masz w ogóle do tego stosunek?

Do cenników? Uważam, że jest to zdecydowanie błędne, niepotrzebne, bo pokazuje, że sakrament to produkt. Przychodzisz do sklepu, płacisz kwotę i go otrzymujesz. Wiem, skąd te cenniki mogą wynikać. Księża boją się, że ludzie nie będą mieli w sobie poczucia, żeby zapłacić. I oczywiście to poczucie, jeżeli chodzi o utrzymanie księży, jest coraz mniejsze.

Wiadomo, we wspólnotach, wśród ludzi pobożnych, rozumiejących istotę rzeczy, ta hojność jest duża. Ale u większości jest pewne wycofanie z tematu kwot dawanych Kościołowi. Często nawet jest wymagane, żeby to było na takim, a nie innym poziomie. A potem za bardzo długą pracę, np. przygotowanie ślubu, czyli wszystkie spotkania, kiedy nie jest postawiony cennik – tak jak u mnie w parafii – ktoś potem przyjeżdża piękną limuzyną, pięknie wystrojony kościół, dobrze wygląda i np. daje 100 zł za cały ślub.

Zdarza się tak?

Tak, oczywiście. U nas zdarzają się nawet śluby za darmo. Czasami, kiedy jest problem, żeby ktoś ze względu na pieniądze wziął ten ślub, to my od razu mówimy, że możemy dać za darmo. Przecież to jest tylko dobrowolna ofiara, więc to nie jest argument.

A najhojniejsi? Ile zostawiają?

Z tego, co ja pamiętam, no to 1000 zł zostało zostawione.

To są pieniądze dla księży? Czy musicie je oddawać dalej?

To również idzie na utrzymanie plebanii. To jest tzw. iura stolae, czyli prawo stuły. Te pieniądze są odkładane. Chociaż jak jest np. pogrzeb, to wtedy procent z tej kwoty – 20 proc. – odlicza się na mszę świętą i to jest dodawane do ofiar z mszy świętej, do tego cumulusu.

Wspomniałeś wcześniej o gotowaniu. Bardzo ciekawi mnie, jak wygląda takie codzienne życie na plebanii. Czy ty jako ksiądz musisz martwić się np. tym, by znaleźć czas na obiad, na przygotowanie posiłków? By uprasować sobie sutannę? Czy macie to szczęście, że jest taka serialowa Michałowa, która tym się zajmuje? Jak to jest w rzeczywistości?

Różnie, dlatego opowiem, jak jest u mnie. W ogóle chcę, aby to było odczytane bardzo subiektywnie, bo to jest jeden z 31 tys. głosów na temat kapłaństwa.

Opowiadasz tylko i wyłącznie o swoich doświadczeniach.

Dokładnie i to trzeba podkreślić, bo nie jest tak, że zostałem wysłany tutaj przez kurię, a kuria mi powiedziała: "wypowiedz się tak i tak". Nie, to tak nie działa.

Rozumiem, a wracając do pytania...

U mnie jest tak, że przychodzimy na śniadania, one są w lodówce, wyciągamy je i tam po prostu już są produkty zakupione przez gospodynię. Wyciągam, zjadam, chowam, idę do szkoły, wracam. I o godz. 13 jest obiad. Jeśli nie zdążę, bo mam inny układ lekcji, to wtedy sobie po prostu ten obiad odgrzewam. Później kolację również wyciągam sobie z lodówki. I tak wygląda, jeśli chodzi o gastronomię.

Dosyć wygodne.

Tak, to jest wygodne i ta wygoda wydaje mi się, że jest tutaj bardzo potrzebna. Tak jak rozmawialiśmy o kwestii finansowej. bo gdybyśmy mieli problem z finansami, to to by spowodowało, że byśmy za bardzo o nich myśleli. Więc ta wygoda jest potrzebna i tak samo pod względem gospodarzenia. Przychodzisz na gotowe, ale dzięki temu masz więcej czasu dla ludzi.

I w moim przypadku, znowu mówię o moim subiektywnym przykładzie, bardzo dużo poświęcam czasu na rozmowy z ludźmi. Na te telefony, które są i z zewnątrz, odpowiadam na wszystkie maile, które dostaję. Na te wiadomości portalowe też, więc dużo się dzieje.

Czy księża mają dużo wolnego czasu?

Tak, ale po to, żeby go zagospodarować na rzeczy dobre. Jakie? Znowu, wszystko zależy od księdza.

Więc jak wygląda dzień księdza?

Wstaję około godziny 6. Zawsze zaczynam dzień od brewiarza. Brewiarz to jest taka modlitwa połączenia Pisma Św., psalmów, które zresztą też są w Piśmie Św., i różnych modlitw. Odmawia się pięć godzin w ciągu całego dnia z odstępem czasowym, bo to jest modlitwa uświęcająca czas, czyli żeby to wszystko było przeniknięte i – można powiedzieć potocznie – przewleczone modlitwą.

Potem idę na śniadanie, idę do szkoły, o ile nie odprawiam porannej mszy świętej. U mnie w parafii jest ona o godzinie 6.30. Potem wracam ze szkoły, zjadam obiad, przygotowuję się trochę do kolejnych lekcji, które są przede mną. Opracowuję różne rzeczy, czasem odpowiadam na maile, spotykam się z ludźmi. Jest też kancelaria parafialna – tam przyjmujemy pogrzeby, chrzty, kolejne intencje, wypisujemy zaświadczenia, np. czy ktoś może być chrzestnym, czy nie może...
Zrzut ekranu z YouTube.com / 7 metrów pod ziemią
Później jest blok popołudniowy, czyli jeśli jest okres roku liturgicznego, są jakieś nabożeństwa. U nas są one o 17.30, czy to wypominki, czy różaniec, czy Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa w czerwcu, czy w maju Litania do Najświętszej Marii Panny... Potem o godz. 18 jest msza święta i po mszy świętej są czasami adoracje, czasami spotkania grupowe, duszpasterstwa, czyli spotkania z ludźmi w jakimś konkretnym gronie.

Dużo tych wszystkich elementów. A czy jest czas na kino?

Tak, jest czas i na kino, i na różne rozrywki, wypady. Właśnie mamy jeden dzień wolny – taki z mojej parafii – i po odprawieniu porannej mszy świętej możemy gdzieś wyruszyć. Ja przeważnie jeżdżę do mojego domu rodzinnego. Tam do dzisiaj odwiedzam moich znajomych. I wtedy po drodze można też pojechać do kina.

Jak jesteśmy przy kinie, to zapytam o to, czy oglądasz filmy Wojtka Smarzowskiego? Lubisz je?

Nie lubię. Dlatego że... długo zwlekałem z obejrzeniem tego filmu. I tak naprawdę dopiero wczoraj go obejrzałem.

Rozmawiamy o „Klerze” oczywiście.

Tak, obejrzałem go dopiero wczoraj, bo miałem opór. Dużo młodzieży do mnie przychodziło, pytało, czy oglądałem, żebym się do tego ustosunkował i tak naprawdę trochę zwlekałem, bo... wiedziałem, że to będzie słabe, tendencyjne, bo tak też wszyscy mi mówili, a mi trochę szkoda czasu na rzeczy słabe.

Dopiero zbliżając się do tego wywiadu, coś czułem, że o to zapytasz, dlatego obejrzałem i dałem radę tylko połowę.

Dlaczego?

Wydaje mi się, że to bardzo psychodeliczny film. I tendencyjny. Potwierdziło się to, co słyszałem. Bardzo prosty scenariusz, który zadał główne pytanie: "co może ludzi zdenerwować w księżach?". Wiemy, to pozbierajmy te wszystkie sceny do jednego filmu, dajmy taką papkę emocjonalną i niech się na nich zdenerwują. Tak to odbieram.

A nie miałeś poczucia, że jednak jest coś na rzeczy? Że skądś to się wzięło? Że być może gdzieś tak wygląda obraz Kościoła dzisiaj?

Tak. Wydaje mi się, że na pewno ludzie zrażeni do Kościoła mogą tak na to patrzeć. Moglibyśmy to dać szkoleniowo klerykom i powiedzieć: "obejrzyjcie ten film i wiedzcie, że ludzie, którzy są do Was źle nastawieni, tak na to patrzą".

Często musisz dzisiaj tłumaczyć się z grzechów, czy to Kościoła, czy innych księży, którzy popełniali błędy?

Tak i poniekąd na własne życzenie, dlatego że bardzo szczerze rozmawiam z młodzieżą. Robię im taki klimat, żeby powiedzieli wszystko to, co myślą. Nie w wersji z kluczem odpowiedzi na maturze, czyli powiemy mu i on się odczepi, tylko tak drążę temat, tak wbijam szpilkę, aby rzeczywiście się pootwierali. No i wtedy wychodzi to wszystko, co myślą.

O co cię pytają młodzi podczas spotkań?

"Czy znam jakiegoś pedofila księdza? Czy TO się zdarza? Jaki jest tego procent?". Odpowiadam: jest to promil, mniej niż promil. Nawet sytuacja z niedawna: mój kolega, współbrat, został o to oskarżony. Nie z parafii, tylko po prostu znajomy ksiądz. I potem okazało się, że dziewczynka oszukiwała, bo założyła się z koleżanką, więc jak widać jest wiele naciągnięć i wiele osób tym steruje.

Ale nie wszystkie dziewczynki zakładają się z koleżankami.

...

A kiedy uczniowie pytają cię o to, czy reakcja Kościoła na ten temat jest właściwa, to co odpowiadasz?

Trudno mówić o przełożonych. Wydaje mi się, że... Kościół jest trochę zastraszony. I boi się czasami bardzo mocno zareagować. I wydaje mi się, że to jest błąd. Bo te sprawy powinno się rozwiązywać twardą ręką i konkretnie. Nie chodzi o to, żeby od razu o tym wszystkim opowiadać, bo wszyscy by tak chcieli. "Pokażcie nam wszystkie swoje grzechy". O grzechach łatwo się mówi, kiedy są cudze. Ale kiedy są osobiste... to już jest delikatny temat. I dlatego jest tajemnica spowiedzi.

Gdyby konfesjonały zaczęły mówić, to też mielibyśmy zupełnie inne podejście społeczeństwa do księży. Ale to jest rzecz nie do ruszenia. Wydaje mi się, że powinny być bardziej konsekwentne decyzje, konkretne kary. Chociaż patrząc na środowisko od wewnątrz, i tutaj zdradzę pewien sekret funkcjonowania, że my bardzo siebie opiniujemy.

Raz pojechałem do kurii i potem od razu miałem telefony od braci: "a, jeden ciebie widział", "a co tam się wydarzyło?". Od razu wszyscy się interesują. Więc jak ktoś mówi, że Kościół zamiata pod dywan, to to nie jest prawda. To nie jest tak, że wszyscy poklepują się po ramieniu i "o, super, dokonałeś złego czynu". Wszyscy to zdecydowanie potępiają i jest trochę takie napiętnowanie danego księdza.

Wiesz jak ja cierpię, kiedy słyszę o księdzu pedofilu, u którego stwierdzili, że naprawdę to miało miejsce? Cierpię, naprawdę. Bo to mówi, że ludzie będą mieli konkretne argumenty i potem będą mnie atakować. A miałem taką sytuację jeszcze jako kleryk... Jechała taksówka, zatrzymała się i gościu z tyłu, który siedział, otworzył drzwi i krzyknął: "hej, pedofilu, chodź pojedziemy do dzieci".

To był dla mnie wstrząs. Pomyślałem: "dlaczego mi to robisz? Czy stwierdziłeś to u mnie?". Nie tak łatwo być dziś księdzem. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu było to pewnie łatwiejsze.

Masz takie poczucie?

Wydaje mi się, że kiedyś to było łatwiejsze. I przez to – z racji na pewną powagę kapłaństwa, jego autorytet – więcej osób szło do tego seminarium. To był, jakby ktoś powiedział po świecku, dobry "zawód". Dzisiaj, patrząc na to, jak nas krytykują, jest o wiele mniej powołań, ale dzięki temu więcej osób bardziej wierzących idzie do seminarium.

Jako osoba wierząca nie wierzę tylko w Boga, ale również wierzę w tę ciemną stronę, osobową, w Szatana, który różne rzeczy nakręca. Więc jeśli jesteśmy w środku bitwy, to jak to podczas różnych batalii – nie wiemy, kto tak naprawdę jest wrogiem. I ktoś może mieć tak emocjonalną sytuację, że myśli, że Kościół jest jego wrogiem, a tak naprawdę Kościół nie jest jego wrogiem.

Przecież może znaleźć innego księdza. Zobacz, jedziemy wiele kilometrów, żeby znaleźć profesjonalnego lekarza...

Zdarza się.

Tak, zdarza się. A jak nie podpasuje nam w naszej parafii jeden ksiądz, to od razu zrażamy się do Kościoła. A przecież mamy taką siatkę różnych zakonów, instytutów życia konsekrowanego, diecezjalnych parafii i tam przecież możemy znaleźć różnych księży. Nawet powiedziałbym, że każda osoba, która chciałaby znaleźć dobrego księdza, to w promieniu 50 km powinna go znaleźć. Na przykład w mojej parafii jest naprawdę bardzo, bardzo dobrze.

Jest wysoki poziom kazań, począwszy od proboszcza, który jest byłym profesorem, a skończywszy na mnie – jestem najmłodszy. Nie żebym teraz siebie chwalił, ale patrzę na to, jak ludzie reagują na kazania, w ogóle na otwartość, która też jest pewnym pokłosiem tego, jak gdzieś z nami rozmawiają, jak przyjmują to, co robimy.


Domykamy wątek. Zahaczyliśmy wcześniej o spowiedź. Czy ty lubisz spowiadać? Czy jest to jednak bardzo wymagające i obciążające zajęcie?

Uwielbiam spowiadać, naprawdę. Nie dlatego, że jest to proste, bo jest to bardzo trudne. I trzeba dotykać rzeczy bardzo delikatnych. Czasami też się ich nie bać, bo najlepiej byłoby schować głowę w piasek i powiedzieć "tematu nie było, odniosę się tylko do tych najlżejszych grzechów i będzie wygodnie". Nie zawsze tak można zrobić.

Gdy słyszę te najcięższe rzeczy, to pytam, co zdaniem danej osoby oddala ją od Pana Boga. Mój rozmówca wybiera jakiś aspekt, który rozważamy. I wtedy jest to bardziej uczciwe i komfortowe, że akurat nie poruszam czegoś, co jest dla niej za delikatne.

Zdarza ci się nie dawać rozgrzeszenia?

Tak, ale to bywa bardzo, bardzo rzadko. Prowadzę rozmowę tak, aby zobaczyć chęć poprawy. Jednym z pięciu warunków dobrej spowiedzi jest chęć poprawy, czyli, że podejmiemy coś, że wprowadzimy jakąś nową taktykę, że coś zrobimy ze swoim życiem.

Jeśli ktoś definitywnie mówi, że "nie", albo żyje w środowisku grzechowym i nie chce z niego zrezygnować... Na przykład żyje poza sakramentem małżeństwa, co zresztą bardzo wiele osób buntuje. Jak jechałem tutaj do ciebie pociągiem, odbyłem taką rozmowę, Aż wióry poleciały... I od razu na początku było oczywiście, że Kościół zły, niedobry itd., a potem, jak już trochę podkręciłem, okazało się: "no tak, żyję w związku niesakramentalnym".

Nie masz poczucia, że Kościół jest zupełnie niewspółczesny? Że przez to cała masa młodych ludzi się od niego odwraca, odchodzi?

Jeśli odchodzą z powodu takich rzeczy, to dobrze. A jeśli przyciąga ich taka miałkość, takie pójście na skróty, to wtedy niedobrze. Dlaczego? Dlatego, że jeśli my będziemy chcieli konkurować ze światem, to ludzie w świecie znajdą rzeczy światowe. A w Kościele mają spotkać duchowość, głębię i rzeczywiście prawdziwy obraz Pana Boga.

Nie chciałbyś mieć żony, dzieci?

Chciałbym.

No to co jest?

Kościół święci tych, którzy są bezżenni i tych, którzy decydują się na celibat. Przyjąłem to ryzyko, przyjąłem te wymagania. Bo gdybym nie chciał rodziny, to wydaje mi się, że to by było patologiczne. Bo to by była trochę ucieczka, nie uważasz? Że tak naprawdę nie ciągnie mnie do kobiet, no to sobie wybiorę. Chcę i staram się sublimować to.

Energię, którą wykorzystuje się na rodzinę, chcę ofiarować parafianom. I z wieloma osobami jestem naprawdę bardzo blisko i mam wielu przyjaciół, towarzyszę rodzinom w ich życiu i to mi daje okazję realizowania się jako mężczyzna. Jako ojciec też – mój brat ma dwójkę dzieci, Helenkę i Jasia, jestem ich stryjkiem.

A czy nie lepiej dla wszystkich, także dla Ciebie, żeby celibat nie istniał? Czy to nie byłoby skuteczniejsze? Może byłbyś w stanie lepiej rozumieć mężów, żony, rodziny.

Kolejne dobre powiedzenie, z którym się utożsamiam: nie zawsze dobry kardiolog sam ma chorobę serca. I dlatego my obserwujemy rodziny i wydaje mi się, że dzięki temu, że mamy kontakt z większą ilością rodzin, jest więcej obiektywizmu w naszej pracy. Jak staję na ambonie i sam wywodzę się z rodziny, to nie zapominam, co się wydarzyło w mojej rodzinie. Akurat mam bardzo pobożną rodzinę i dobre przykłady rodzicielstwa. Mój brat z bratową pięknie wychowuje swoje dzieci i dzięki temu wydaje mi się, że dużo mogę na ten temat powiedzieć.

Ale nigdy nie daję ostatecznej odpowiedzi, bo wiadomo, ile czynników wpływa na to, jak się wychowuje dzieci, wiec nie robię z siebie autorytetu. Nie wiem o wielu rzeczach praktycznych, chociaż staram się często być w różnych momentach życia mojego brata i też to pozwala mi zaobserwować różne rzeczy.

Gdybyś miał powiedzieć na koniec w dwóch zdaniach dosłownie, co jest najfajniejszego dla ciebie osobiście w byciu księdzem, to jak brzmiałaby ta odpowiedź?

To, że mogę mieć jeszcze głębszy kontakt z Panem Bogiem właśnie poprzez mój celibat. Że rezygnując z rodziny, te emocje mogę przelewać na Pana Boga i wchodzić z nim w bardzo intymną relację. Dla wielu abstrakcja, dla mnie osobiste doświadczenie wręcz czasami mistyczne. Wiele osób mówi o tym "wierzę, nie wierzę", a ja mam głębokie przekonanie Pana Boga, czasami wręcz pewność jego istnienia.

Jest to zapis wywiadu, który pierwotnie ukazał się na YouTube na kanale Rafała Gębury pt. "7 metrów pod ziemią". Ten i inne materiały znajdziesz też na Facebooku i Instagramie.