Cicha bohaterka w białym kitlu. Dr Urszula Wenda ratowała górników rannych w pacyfikacji "Wujka"

Monika Przybysz
Jest taka scena w filmie "Śmierć jak kromka chleba" Kazimierza Kutza: lekarka, w białym kitlu i futrzanej kamizelce, biegnie w kierunku kopalni. Jest odważna, charyzmatyczna. W pewnej chwili odwraca się i z całych sił krzyczy: "Mordercy!". Do milicjantów i żołnierzy.
Bardzo mało jest zdjęć przedstawiających rannych z "Wujka". Ludzie bali się wywoływać takie zdjęcia, aby nie zostać zatrzymanym przez służbę bezpieczeństwa. Zbiory Społecznego Komitetu Pamięci Górników KWK "Wujek" poległych 16 grudnia 1981r. / opracowania ŚCWiS
Ta scena to jedno z najkrwawszych i najbardziej dramatycznych wydarzeń w najnowszej historii Polski: pacyfikacja kopalni "Wujek” w Katowicach. Pierwowzorem postaci, granej przez znaną aktorkę Teresę Budzisz-Krzyżanowską, była dr Urszula Wenda.

Przypomnijmy, że właśnie 16 grudnia mija 37. rocznica pacyfikacji kopalni "Wujek", w wyniku której zginęło 9 górników, a 23 zostało rannych. Gdyby nie wielkie serce i poświęcenie lekarzy i personelu medycznego, ofiar pacyfikacji zapewne byłoby więcej, bo chociażby ranni nie otrzymaliby właściwej pomocy. Milicja, wojsko oraz ZOMO dokonało pacyfikacji Kopalni Węgla Kamiennego "Wujek", ponieważ górnicy zebrani na terenie kopalni protestowali przeciwko działaniom ówczesnej władzy i wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce.

Rozgłosu i medialnego szumu unikała jak ognia, choć jej życie to idealny materiał na scenariusz filmowy. Zawsze skromna, rzeczowa, szalenie pracowita. Od zawsze wierna medycynie i oddana pacjentom, szczególnie tym w górniczej przychodni i pogotowiu w Katowicach.

Tam są nasi chłopcy...
W rzeczywistości było nieco inaczej niż w scenie z filmu Kazimierza Kutza. Dr Urszula Wenda, w relacjach zebranych przez historyków Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności w Katowicach "Wujek '81" opowiadała, że 16 grudnia 1981 roku około godziny 10:00 słychać było strzały.


Już dzień wcześniej, w okolicach kopalni, zaroiło się od wojska. W katowickim Parku Kościuszki stały czołgi. Bez wahania zabrała karetkę i ruszyli w kierunku "Wujka”. Kierownikowi pogotowia powiedziała: – Tam są nasi chłopcy, a od nas nie ma u nich żadnego lekarza.

Odwaga silniejsza niż strach
Dotarli przed budynek dyrekcji kopalni. Jechali bez sygnałów, by nie wyróżniać się spośród karetek i móc przedostać się przez kordon ZOMO.

Na miejscu dr Wenda chciała wezwać kolejne karetki do rannych górników. Okazało się, że załoga jednego z ambulansów została pobita. Dr Wenda bez wahania wygarnęła jednemu z wojskowych: – Co mi pan zrobi? Najwyżej mnie zamkniecie. Ojca rozstrzelali mi Niemcy, to wy możecie mnie zamknąć.
Okrucieństwo bez granic
Szybko zaczęło jej jednak brakować środków opatrunkowych i przeciwbólowych. Dr Wenda przez krótkofalówkę wzywała pomocy, by dostarczono niezbędne medykamenty. Choć działaniami w kopalnianym punkcie opatrunkowym nikt przecież nie kierował, wszystko było skoordynowane.

Podawano kroplówki, udzielano pierwszej pomocy rannym. Dr Wenda skupiła się na tym, aby jak najszybciej przekazywać poszkodowanych do szpitali. Okrucieństwo zomowców było nie do opisania.

Ranni wywlekani byli z karetek i pałowani, personel medyczny bity. Dr Wenda wspominała przejazd z rannym górnikiem, był to jeden z ostatnich, który musiał szybko trafić do szpitala.

Karetka została zatrzymana, a oni chcieli go wyciągnąć. Dr Wenda stwierdziła, że pacjent ma zawał serca. Wezwali własnego lekarza, któremu dr Wenda powtórzyła tę informację. Kazał jechać dalej. Wściekły zomowiec wyładował na nim swoją agresję. Gdy udzielono pomocy medycznej wszystkim rannym – zaczęto wynosić zabitych...

Dziewięciu z "Wujka"
To wszystko działo się 16 grudnia 1981 roku, kiedy o 10:53 wojsko i milicja przystąpiły do pacyfikacji kopalni "Wujek”. Czołgi taranowały ogrodzenie, na teren zakładu wchodziły kolejne oddziały.

Górnicy odpowiadali śrubami i kamieniami, stworzyli prowizoryczne barykady. Na kopalnią krążył helikopter, z którego zrzucano ładunki z gazem. Gdy następujące po sobie ataki zomowców okazywały się nieskuteczne, a górnicy nadal zaciekle się bronili – do akcji wszedł pluton specjalny ZOMO z bronią maszynową.

Strzelali do górników tak, aby zabić: w głowę, klatkę piersiową, tułów. Zginęło dziewięciu górników, dwudziestu trzech zostało rannych. Jednym z nich był Stanisław Płatek.

– Kiedy chmura gazu opadła, zauważyłem leżącego człowieka. Wyskoczyłem zza winkla do niego, nawet nie wiem, kto to był. Najpierw dostałem petardą, a pochylając się nad nim poczułem tylko lekkie szarpnięcie. Momentalnie odskoczyłem za róg, zza którego wyszedłem. Stanąłem za murem i zobaczyłem ściekającą mi z rękawa krew – relacjonował.

Dziś Stanisław Płatek spotyka się z m.in. z młodzieżą w Śląskim Centrum Wolności i Solidarności w Katowicach, by opowiadać o kulisach pacyfikacji kopalni "Wujek".

Zrobiłam to, choć się bałam...
Dr Wenda na początku 1982 roku została wezwana do prokuratury. Musiała opowiedzieć szczegółowo o tym, co stało się na kopalni, komu udzielała pomocy, czy ktoś wydawał jej jakieś polecenia.

Wiedziała, że za swoją odwagę może zapłacić wysoką cenę. Mogła na przykład stracić pracę i dostać "wilczy bilet”. Na szczęście tak się nie stało, a to jedno przesłuchanie okazało się ostatnim.

– Był moment, gdy naprawdę, po raz pierwszy się wystraszyłam. Stanęłam oko w oko z dowódcą ZOMO, z którym chciałam ustalić wjazd karetek na teren kopalni, by tych poszkodowanych było łatwiej wywozić. Byliśmy na otwartym terenie, a nie widzieliśmy skąd padły strzały, te zabójcze – wspominała po latach dr Wenda.

Zapytana o to, jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć dla siebie z tamtych tragicznych wydarzeń, odpowiadała bez wahania: – Każdorazowo rozmawiać.

Korzystałam z Publikacji "Wujek' 81. Relacje" autorstwa Roberta Ciupy i Sebastiana Reńcy, która jest dostępna na stronie internetowej Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności w Katowicach.