"Nie lubię wesel, bo są rozsadnikami disco polo". Lanberry o tworzeniu popu nieobciachowego [wywiad ]

Michał Jośko
Małgorzatę "Lanberry" Uściłowską znasz z ubiegłorocznych eliminacji do Konkursu Piosenki Eurowizji, radia czy YouTube'a? Nieważne. Liczy się tylko to, że artystka, która niedawno wydała swój drugi album "miXtura", ma do powiedzenia naprawdę ciekawe rzeczy.
Koncertowa ekstaza Fot. Paweł Daszkiewicz/ Polsound
Porozmawiamy o naszych rodzimych kompleksach?

Cóż, mamy chorobliwą wręcz skłonność do porównań z artystami zachodnimi. Wiesz, określenia typu "polska Rihanna". Jeśli chodzi o mnie, zdarza mi się czytać, że jestem "polską Ellie Goulding" albo "polską MØ". Z jednej strony to bardzo miłe, bo przecież te artystki są moimi inspiracjami, no ale wszelakie porównania szkodzą w tworzeniu własnej tożsamości artystycznej.

Dzięki niej staram się odczarowywać termin "pop", który w naszym kraju – powiedzmy to otwarcie – jest traktowany źle. Mamy bardzo mocno podzieloną scenę: z jednej strony jest alternatywa, która z wyniośle patrzy na wszystko, co jest komercyjne, natomiast z drugiej: totalna tandeta. Strasznie mnie to wkurza, bo przecież fajnie byłoby spotkać się gdzieś po środku.


Dodajmy, że do tego wszystkiego dochodzi wielkie zakłamanie. Spójrz tylko na headlinery największych festiwali muzycznych nad Wisłą. Artyści z zachodu są mile widziani nawet wówczas, gdy reprezentują czystą komercję. Ale polscy wykonawcy – reprezentujący dokładnie tę samą mainstreamową "bajkę" – już nie. Powiedzmy: dlaczego na imprezie, podczas której wszyscy jarają się tym, że wystąpi Dua Lipa albo Bruno Mars, nie może być miejsca dla polskiego wykonawcy popowego?
Czujesz rozgoryczenie?

Nie, nigdy w życiu! Wciąż wierzę w polskiego słuchacza, który przecież często sięga po muzykę pop, zarówno polską, jak i zagraniczną. A ja robię swoje, cisnę do przodu i chcę się rozwijać; czy to w dziedzinie komponowania melodii, pisania tekstów, czy aranżacji koncertowych. Staram się docierać do ludzi, przekazywać im swoje prawdziwe emocje. Jeżeli moja wrażliwość i moje przemyślenia stają się kogoś ważne, cieszę się ogromnie. Jeżeli nie – muszę to po prostu uszanować.

A czy równie wielkim szacunkiem darzysz disco polo? Masz wśród znajomych osoby, które deklarują, że są fanami tej muzyki?

Przecież nikt nigdy nie powie otwarcie "lubię/ słucham disco polo". Zawsze to kwestia kontekstu: ot, jakaś impreza plenerowa i nagle widzi się ludzi, którzy przestają się przejmować, co o nich pomyślą inni, tracą opory i zaczynają śpiewać teksty, tańczyć przy tej skocznej muzyce. Staram się nie bywać w miejscach, w których gra disco polo. Między innymi dlatego nie lubię wesel, bo te wydarzenia są największymi "rozsadnikami" takich właśnie brzmień.
Pasjonatka wszelakiej elektronikiFot. Universal Music
Może po prostu na takich imprezach konsumujesz zbyt mało alkoholu – wiadomo, że u wielu Polaków to właśnie on jest iskrą, która rozpala skrywaną miłość to tej muzyki?

Alkoholu nie piję w ogóle, więc może to wyjaśnia wszystko (śmiech)? Ale poważniej: naprawdę nie chcę demonizować ani ludzi, którzy disco polo słuchają, ani wykonują. Spoko, przecież nie mogę odmawiać im prawa do rozrywki, którą sobie ukochali, to ich wybory. Tym drugim można jedynie pozazdrościć w kwestiach zawodowych. Ja potrzebuję zespołu, realizatora dźwięku, tudzież mnóstwa innych elementów, które składają się na całość występu. To kosztowne i czasochłonne.

Natomiast wykonawcy disco polo do zagrania koncertu wystarczy jedynie pendrive. Podpina go do systemu nagłośnieniowego i już może lecieć z pełnego playbacku. Później po prostu wsiada do samochodu i za chwilę może występować w zupełnie innym miejscu. Nie musi przewozić wielkiej ekipy i mnóstwa sprzętu, który przed koncertem trzeba rozłożyć, a po nim spakować. Łatwo, szybko i tanio. Dzięki temu może zagrać parę razy dziennie.

Takie coś psuje rynek, ale nie podpalam się, patrzę na to z dystansem. Najbardziej boli mnie, że ten gatunek psuje odbiór muzyki przez statystycznego Polaka, nie edukuje go w żaden sposób.

W ubiegłym roku podchodziłaś do konkursu Eurowizji. Uważasz, że piosenki prezentowane na tej imprezie jakkolwiek edukują?

Oglądam ten konkurs od dzieciństwa i widzę, jak się zmienia. Wydaje mi się, że etap tzw. pióra w pupie, czyli lansowania tam totalnego obciachu, kończy się. Poziom produkcji jest coraz lepszy i naprawdę nie czuję tam żenady. Nasuwa mi się tutaj Måns Zelmerlöw – Szwed, który był tzw. one hit wonderem, ale jego eurowizyjna piosenka "Heroes" to przecież genialna sprawa. Zachwyciłam się nią, słysząc po raz pierwszy i nucę aż po dziś dzień, została ze mną.

Jednak miałaś to szczęście, że od dzieciństwa nasiąkałaś równie znacznie lepszymi wzorcami muzycznymi…

Rodzice słuchali świetnych rzeczy z lat 60. i 70., starsza siostra rozkochała mnie w latach 80. i 90.; wiesz – złote lata MTV, gdy ta stacja promowała muzykę, a nie żenujące programy z gatunku reality show. Nigdy nie lubiłam ograniczać się do jednego gatunku: jako 10-letni dzieciak byłam fanką i zespołu Hej, i Backstreet Boys. Słuchałam zarówno Madonny, jak i Alanis Morissette.

Do tego doszło jeszcze to, że od dzieciństwa grałam na skrzypcach. No ale tutaj jestem doskonałym przykładem osoby zrażonej do edukacji klasycznej – mój nauczyciel ze szkoły muzycznej był przedstawicielem starej szkoły, tzw. "smyczkiem po łapkach". Porywczym i temperamentnym, a zarazem niedopuszczającym do wykazania się kreatywnością. Interesowało go WYŁĄCZNIE to, abym grała poprawnie, stosując się do jedynej słusznej interpretacji. Jakiekolwiek wykazanie się fantazją, wyobraźnią muzyczną? W życiu! Rzeczy absolutnie zakazane.

Tak więc w wieku jakichś 13 lat zniechęciłam się definitywnie. Włożyłam skrzypce do futerału i już ich nie wyjęłam. Nie żałuję tego, ale mam nadzieję, że szkolnictwo muzyczne w Polsce będzie jednak inne. Idealistycznie wierzę, że za jakiś czas wspominany renesans muzyki disco polo się skończy, a rozpocznie się wielka misja kształtowania świadomości i dobrego gustu u młodych ludzi.

Ta misja już się zaczęła – spójrz chociażby na projekt Czesława Mozila.

Tak, jego Grajkowie Przyszłości to piękna inicjatywa. Uwielbiam pojęcie "praca u podstaw", na rozmaitych płaszczyznach, oczywiście także w odniesieniu do szerzenia wrażliwości muzycznej u dzieciaków. Od lat współpracuję z producentami ze Szwecji i przegadałam z nimi mnóstwo czasu, starając się rozgryźć to, dlaczego w tym kraju od całych dekad powstają tak genialne przeboje.

Wnioski? Można mówić o warunkach pogodowych, które motywują do przesiadywania w domu albo studiu nagraniowym i tworzeniu muzyki. Ale głównym filarem jest bardzo wysoki poziom edukacji muzycznej w Skandynawii.
Osoba, która uratuje naszą muzykę pop?Fot. Universal Music
Wielką karierę ułatwia również tamtejszy poziomu nauczania angielskiego. Wiesz doskonale, ilu naszych artystów marzy o podboju zachódu, zarazem kalecząc język Szekspira…

Tak. Ale zauważmy też uczciwie, że na przestrzeni ostatniej dekady widać pozytywne zmiany, coraz więcej polskich wykonawców włada angielskim naprawdę dobrze. Lecz nawet jeśli w tej dziedzinie są świetni, często pojawia się zupełnie inny problem. Oto nierzadki scenariusz: młody talent pojawia się w telewizji, z miejsca zachwycając cały kraj przepięknym wykonaniem jakiegoś przeboju.

Świetnie, tylko co dalej – wyda płytę z przeróbkami hitów, później kolejną i będzie to jego sposób na karierę aż do emerytury? Zbyt wielu artystów zapomina, że na początku najważniejszy jest pomysł na siebie, natomiast po jakimś czasie umiejętność redefiniowania swej osoby. Dlatego właśnie kocham Madonnę, zaczyna się czwarta dekada jej kariery i spójrz: w tym czasie nigdy nie zatrzymała się w rozwoju, nie bała się zmian, poszukiwania czegoś nowego. Zaskakiwała i jeszcze nie raz zaskoczy.
A czym jeszcze zaskoczysz nas ty? Jakąś nieoczekiwaną zmianą w zakresie brzmienia, czy raczej skupisz się na osiągnięciu popularności celebrycko–ściankowej, bo tej – choć masz na koncie m. in. udział w The Voice of Poland – na razie nie zdobyłaś?

Nie jestem fanką podobnych klimatów i nigdy nie walczyłam o to, aby zyskać taką właśnie popularność. Chociaż kto wie, gdybym nauczyła się bywać na ściankach (w końcu to element mojej pracy), to dzięki temu rozwinęłabym karierę? Jeśli tak postanowię, to mam przed sobą sporo lekcji do odrobienia, bo na razie nie ogarniam takich rzeczy.

Zdecydowanie bardziej wolę skupiać się na tym, co robię, czyli tworzeniu muzyki środka. Wiesz – popu, który jest zarazem chwytliwy i niebanalny. To właśnie dlatego działam i z producentami z Anglii, i Szwecji. Ci pierwsi są mistrzami w kreowaniu nowych koncepcji, to właśnie oni tworzą trendy, które za dekadę będą modne w Stanach. Natomiast drudzy jak nikt inny potrafią wyczarowywać melodie z jednej strony proste, z drugiej ogromnie finezyjne, wyważone i smacznie wyprodukowane.

Czyli wracamy do początku naszej rozmowy, czyli odniesień do innych narodowości?

Nie, lepiej byłoby odnieść się do wątku rozwoju edukacji muzycznej w naszym kraju – strasznie podobałby mi się scenariusz, w którym pewnego dnia Polska sama staje się jakimś wyznacznikiem jakości. Bez naiwnych prób przebicia dokonań Anglików czy Szwedów, lecz stając się kolejnym punktem odniesienia, gdy na świecie będzie mówiło się o dobrej muzyce.