Reporter TV podpalił się, by rozpocząć nową rewolucję. Kraj ogarnia fala protestów
Abderrazak Zorgui nie żyje. Miał 32 lata. Zmarł w szpitalu w wyniku samospalenia, którego dokonał w poniedziałek. Nie doczekał chwili, by zobaczyć, jakie skutki jego czyn wywołał w Tunezji. Czwarty dzień z rzędu Tunezję ogarnęła fala protestów. Tak jak osiem lat temu, gdy podpalił się inny Tunezyjczyk. A potem ruszyła Arabska Wiosna. Ale czy to samobójstwo może mieć równie sprawczą moc?
Jak pokazują badania, przed rewolucją w Tunezji dochodziło do kilkunastu samospaleń rocznie. Po Arabskiej Wiośnie - średnio nawet do 30, 40. Bo mimo rewolucji sytuacja w kraju wcale się nie poprawiała.
Dziś, po ośmiu latach, w Tunezji znów wrze. Od poniedziałku w kilku miastach dochodzi do zamieszek. Płoną opony, w ruch idą kamienie, policja używa gazu łzawiącego. W czwartek informowano o aresztowaniu 18 osób.
To za sprawą dziennikarza lokalnej Telvza TV, który dokonał samospalenia i zdesperowany sytuacją, wezwał naród do nowej rewolucji.
Jego czyn był protestem przeciwko biedzie, bezrobociu, korupcji i wszystkim niespełnionym obietnicom Arabskiej Wiosny, czego coraz więcej Tunezyjczyków ma dość.
Zalewie kilka dni wcześniej przez Tunis maszerowały tysiące nauczycieli z całego kraju. Domagali się podwyżek i skandowali: - Nie dla upokorzenia nauczycieli!
W mediach społecznościowych widać też, jak w siłę rosną "Czerwone Kamizelki", które zainspirowały się protestami Francuzów. To ruch, który dopiero się tworzy, ale już ma tysiące followersów, a za sobą pierwsze protesty w całym kraju w rocznicę samospalenia Bouaziziego. Ma reprezentować biednych Tunezyjczyków, domaga się podwyższenia pensji minimalnej, reform edukacji, zdrowia i miejsc pracy, których dziś potwornie brakuje, a także niższych kosztów życia.
"Po 2011 roku było kilka demokratycznych zmian, ale sytuacja ekonomiczna kraju zdaje się zmierzać w zupełnie odwrotnym kierunku. Klasa średnia popada w biedę, młodzi ludzie nie mają pracy" - ocenia portal Al-Moinitor, the Pulse of the Middle East. Ci młodzi od dawna opowiadają w mediach, że po 10 latach od ukończenia studiów nie mogą znaleźć pracy w swoim zawodzie.
Dziennikarz dokonał samospalenia w al-Kasrajn w zachodniej Tunezji, z dala od turystycznych ośrodków nad Morzem Śródziemnym na wschodzie kraju. W mieście, o którym zagraniczne media piszą, że jest jednym z najbiedniejszym i najbardziej depresyjnych w Tunezji.
Właśnie tu ludzie najpierw wyszli na ulice, zaczęli palić opony, doszło do zamieszek. Potem protesty objęły inne miasta. Kilka osób policja zatrzymała niedaleko Tunisu.
Na zdjęciach z Tunezji widzimy, że się gotuje. Jednak komentujący na arabskich portalach różnie oceniają decyzję dziennikarza. Jedni nazywają ją "aktem głupoty", inni nie znajdują zrozumienia dla odebrania sobie życia. "Trzeba stawić czoła trudnościom, a nie poddawać się", "Nie jest żadnym bohaterem", "Powinien był przyjechać do Syrii, Gazy, Zimbabwe, tam zobaczyłby prawdziwe trudy życia" – czytamy w opiniach. • usiness News
Niektórzy piszą o zbyt wielkim idealizmie tego czynu i że dziś sytuacja jest tak inna, że nikt już nie powtórzy atmosfery Arabskiej Wiosny. Inni wspominają o depresji, która pcha ludzi do samobójstw. "Ekonomiczne trudności są wszędzie. Czy wszyscy powinniśmy się podpalać?" – ktoś pyta pod wpisem katarskiej stacji Al Jazeera na Facebooku. Ale pochwał dla bohaterstwa też nie brakuje.
Dziś trudno przewidzieć, co będzie dalej. Jednak osiem lat po rewolucji Tunezyjczycy z pewnością mogli oczekiwać więcej. Wszechobecna korupcja i bezrobocie wśród młodych w niektórych regionach sięgające 35 procent nasilają frustrację, której dziś końca na razie nie widać. Nawet mimo powrotu turystów, którzy wracają do Tunezji po latach stagnacji.