"Powinniśmy zrozumieć inceli". Psycholog o podbijającym Wykop "projekcie Klaudiusz"

Kamil Rakosza
Akcja Wykopu – "Projekt Klaudiusz" wywołała ogromną burzę w internecie. Wiele osób hejtowało inceli za ich mizoginię i seksualną nieporadność. Przemysław Staroń, psycholog i kulturoznawca SWPS, w rozmowie z naTemat.pl wskazuje, jak powinniśmy oceniać osoby żyjące w mimowolnym celibacie.
Czy incele faktycznie mogą czuć się oszukani przez kobiety? Screen z Wykopu
Czy gdyby incele dostali od kobiet brutalną prawdę zamiast niespełnionych obietnic o tym, że jeśli tylko będą się dobrze zachowywali znajdą kogoś, nie byłoby w nich takiej dawki frustracji?

Przemysław Staroń: Z jednej strony tak, a z drugiej nie. Tak, ponieważ najgorsza prawda jest lepsza niż najpiękniejsze kłamstwo. Kiedy sytuacja jest postawiona jasno, czarno na białym, dana osoba dokładnie wie, co powinna zmienić w swoim zachowaniu. W przeciwnej sytuacji po prostu żyje nadzieją.

Myślę zatem, że zarzut hipokryzji w przypadku "Klaudiusza" ma pewien fundament – powiedziałyście, że liczy się dla was dobre serce, tymczasem lecicie na gościa, który wygląda jak z okładki "Men’s Health".


Z drugiej strony ciężko jednak zgodzić się z zarzutem, że wszystko przez kobiety. To zwykła generalizująca stereotypizacja. Stereotypy odsłaniają po prostu pewien aspekt, a nie całość danego zjawiska. Pewnie znajdą się takie kobiety, które faktycznie ślepo pójdą za chadem, nie zmienia to jednak faktu, że reszta nie wskoczyłaby takiemu komuś do łóżka. Jednak incele w większości kobiet widzą postać "stacy" – hipergamiczki, która nie szuka związku dusz z mało atrakcyjnym chłopakiem, tylko umięśnionego, przystojnego chada. Kogoś z dobrym zestawem genów.

W dalszym ciągu uważam to za totalną stereotypizację. Przede wszystkim z powodu poznawczo-naukowego – po prostu nie da się okleić jedną etykietką tak wielu przedstawicieli tej samej grupy i pozostać wiarygodnym i rzetelnym w swoim osądzie. Z psychologicznego punktu widzenia mam wrażenie, że mamy po prostu do czynienia z osobą, która jest strasznie sfrustrowana, przez co traci możliwość racjonalnego osądu.

To takie przerzucanie swojego nieszczęścia na innych – "to na pewno nie ja", "świat odpowiada za wszystkie moje problemy"?

Tak. Kiedyś zrobiłem ze swoimi uczniami pewne ćwiczenie. Na okrągłej, obrotowej tacy przykleiłem 12 różnych ludzików Lego, w takich odstępach jak godziny na tarczy zegara. Zakręciłem tym kołem. – Kogo dziś obwinimy za swoje niepowodzenia? Wypadło na nauczyciela – powiedziałem. Kręciłem dalej, kolejny był rodzic, młodsze rodzeństwo, itd.

Tą prostą metaforą chciałem pokazać swoim uczniom, że przez całe życie mogą tak "kręcić" i szukać winy w innych ludziach. Takie zachowanie jest jednak bardzo nieskuteczne, ponieważ nie zmieni ono sytuacji, w której znajduje się frustrat. Jest takie zdanie Jerzego Pilcha, z którym w pełni się zgadzam: "to upokorzeni upokarzają, ranieni ranią, zdradzeni zdradzają".

Ktoś mógł oszukać lub zdradzić incela, który wymyślił "Klaudiusza", nie może on jednak projektować tej krzywdy na innych przedstawicieli danej grupy.
Klaudiusz.Screen z Wykopu
Jednak to ze strony kobiet, nikogo innego, słyszeli te wszystkie piękne i, jak się okazało, fałszywe zdania.

Ze strony nauki najpierw staramy się opisać dane zjawisko, potem je wyjaśnić i zrozumieć. Dlatego uważam, że zanim zacznie się jakąkolwiek rozmowę o czyjejś winie, trzeba zejść do poziomu pewnych mechanizmów psychologicznych. Poznać odpowiedź na pytanie: jakie czynniki wpływają na mężczyznę, który nie może stworzyć związku lub natrafia na ciągłe niepowodzenia w każdej kolejnej relacji?

Osobiście myślę, że warto tutaj posłużyć się kanonem jedynej zgodności Milla – poszukajmy wspólnego mianownika we wszystkich sytuacjach. Mamy Arka, któremu się nie udało z Gośką, Martą i Izą. Jedyna zgodność występuje w osobie Arka. W takiej sytuacji po prostu warto byłoby zająć się sobą, np. skorzystać z psychoterapii.

Jednocześnie nie mówię, że kobiety nie mają wpływu na takie sytuacje. Może być tak, że Arek jest super gościem, a mimo to każda z jego partnerek wykorzysta go albo zdradzi. Chcę jednak znowu podkreślić, że czym innym jest obwinianie całej populacji, a czym innym skupienie się na konkretnym przypadku.

O ile Arek nie wpadł w jakąś matnię przykrych czynników losowych, to w nim samym leży źródło jego problemów?

Czasem ludzie nieświadomie realizują wewnętrzny skrypt pt. „skrzywdź mnie”. Często dzieje się to wtedy, kiedy ktoś dorasta w domu, w którym brakowało konstruktywnego okazywania miłości. Może być tak, że jedyny model okazywania miłości, jaki zna taka osoba, to ten, gdzie kochanie idzie w parze z krzywdą.

I nawet w sposób nieuświadomiony ktoś taki będzie dążył do stworzenia destrukcyjnego związku, bo zwyczajnie tylko taki model miłości jest mu znany. Dlatego skłaniam się ku temu, że wszelkie poszukiwania źródeł winy czy, lepiej to ujmując, odpowiedzialności, każdy powinien zaczynać od siebie. Jednak podkreślam nieustannie, że oczywiście może być tak, że poszczególne osoby padły ofiarą niefortunnych zdarzeń losowych. A co Pan sądzi o samym pomyśle eksperymentu z "Klaudiuszem"?

Zawsze mam pewne wątpliwości co do eksperymentów, w których wprowadza się uczestników w błąd. Jeśli już zechcemy zrealizować kontrowersyjne badanie, to przede wszystkim musimy jak najmocniej dbać o etykę.

Moim zdaniem to po prostu zemsta czy też sposób odreagowania swojej frustracji na kobietach.

Oczywiście. Sam "Klaudiusz" nie nosi żadnych znamion eksperymentu naukowego. Nie ma grupy kontrolnej, mamy tu zrobione badanie pod konkretną tezę, ktoś po prostu wpadł na taki pomysł, zrealizował i wrzucając w net, miał na pewno świadomość, jaki buzz to wywoła.

Pamiętam to, co pisała Szymborska – "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Zastanawiam się, jak incel zareagowałby na stacy, która, w bardzo przekonujący sposób, wystawiłaby go taką samą metodą.

Nie jest wykluczone, że już kiedyś został w taki sposób potraktowany, co tylko zwiększyło jego nienawiść względem kobiet.

Dlatego zamiast tworzenia takich eksperymentów i nakręcania spirali frustracji i nienawiści, powinien skierować swoje kroki na psychoterapię. Przestać myśleć o sobie: "Chryste, ale jestem beznadziejny" tylko "hm, a może jednak jest we mnie coś, co muszę w sobie przepracować". Jak powinniśmy oceniać inceli?

Jeżeli mamy zjawisko, które osiągnęło pewną znaczącą skalę, powinniśmy próbować je najpierw opisać, wyjaśnić, zrozumieć. Na pewno z góry nie potępiać, tak jak dzieje się to chociażby w komentarzach pod tekstem o "Klaudiuszu", raczej potraktować to jako przyczynek do mądrej refleksji i puszczenia w świat światła wiedzy.

Na poziomie mediów trzeba rozmawiać z ekspertami, dać głos ludziom mającym doświadczenie w pracy ze sfrustrowanymi mężczyznami, a nie w myśl zasady "nie znam się, to się wypowiem" dawać upust oburzeniu.

A grupa inceli, w której jednostka może podzielić się swoimi lękami czy przekonaniami, ma na nią bardziej zbawienny czy jednak destrukcyjny wpływ?

Na poziomie subiektywnym takie poklepywanie po plecach będzie odczuwalne przez daną jednostkę jako forma wsparcia. Taka osoba faktycznie może poczuć się lepiej. Nie uważam jednak, żeby było to konstruktywne dla tego człowieka. Jest różnica między czynem moralnie dobrym a moralnie słusznym.

Czyn moralnie dobry ma szczere intencje, jednak nie ma moralnie dobrego skutku. To trochę tak, jak klasyczne "poratowanie" żebrzącego dwuzłotówką. Doraźnie oczywiście pomożemy takiej osobie, ale w perspektywie długoterminowej nie jest to dla niego pomocne.

Podobnie jest z tym poklepywaniem po plecach, faktycznie może ono chwilowo pomóc temu facetowi, w ostatecznym rachunku pogłębia jednak jego nienawiść. A to będzie czyniło go jeszcze bardziej nieszczęśliwym. I jeszcze bardziej agresywnym. I jeśli nie przerwie się tej spirali będzie to trwało w zasadzie bez końca. Czy naprawdę jest sens tracić życie na nienawiść?