"Złoczyńca Jankowski spadnie z cokołu". Ofiara prałata: "Jestem wstrząśnięty brakiem reakcji włodarzy Gdańska"

Daria Różańska
– Teraz po latach odczuwam skutki tego dwuminutowego przyciskania, ściskania przez Jankowskiego, któremu sterczał penis. On próbował mnie pocałować. Wszyscy moi znajomi wiedzą, że nie można mnie przytulać. To znaczy mężczyzna nie może do mnie podejść i mnie ściskać, bo od razu staję się agresywny – szczerze przyznaje Michał Wojciechowicz, jedna z ofiar księdza Henryka Jankowskiego.
Michał Wojciechowicz ze stowarzyszenia Lepszy Gdansk podczas konferencji prasowej w sprawie powołania komisji do spraw pedofilii w Kościele. Fot. Bartosz Banka / Agencja Gazeta
Bożena Aksamit na łamach "Dużego Formatu" opisała, co działo się za drzwiami plebanii kościoła świętej Brygidy. I powróciły oskarżenia z 2004 roku. Wtedy też powtarzano, że Henryk Jankowski miał molestować dzieci, ale ostatecznie w grudniu tego samego roku śledztwa umorzono.

Po reportażu Aksamit do redakcji i fundacji "Nie lękajcie się" zaczęły zgłaszać się kolejne ofiary duchownego. Głos zabrał również Michał Wojciechowicz, pisarz, działacz opozycji. Na Facebooku opisał, co robił mu prałat Jankowski. Zapowiedział też powstanie Komisji Prawdy i Zadośćuczynienia.


"Nazywam się Michał Wojciechowicz. Mówią o mnie 'Pistolet'. Obiecuję, że złoczyńca Jankowski spadnie z cokołu" – napisał pan niedawno na Facebooku. Nerwy puszczają?

Michał Wojciechowicz: – Nie wiem, czy puszczają mi nerwy... Bardziej jestem wstrząśnięty brakiem reakcji włodarzy Gdańska i głosami potępiającymi ofiary księdza Jankowskiego, w tym mnie. Zastanawiam się nad bezczelnością ludzi, którzy nas krytykują. Przecież to my zdecydowaliśmy się publicznie mówić o tym, co nas spotkało.



Pewnie nie było to takie proste?

To jest tak: człowiek został raz skrzywdzony, kiedy o tym opowiada wszystkie emocje wracają, a później jeszcze trzeba mierzyć się z tym, że ludzie mu nie wierzą.

Rozumiem, że może to robić zawistny Kowalski, których w naszym kraju jest niemało, ale gdy to samo robią autorytety, jak na przykład poseł Borowczak, to ręce mi opadają.

Od publikacji głośnego reportażu "Gazety Wyborczej" minął już prawie miesiąc, a prałat Jankowski nadal jest honorowym obywatelem Gdańska, a jego pomnik dumnie stoi w centrum tego miasta. Bożena Aksamit powiedziała mi tak: "Prezydent Adamowicz robi dokładnie to samo, co arcybiskup Głódź, czyli idzie na przeczekanie". Zgodzi się pan?

Dokładnie tak samo to widzę. Ale wiem, że prezydentowi Adamowiczowi gra na przeczekanie się nie uda. Już teraz zapowiadam, że na 12 stycznia na godzinę 18:00 zarejestrowałem kolejną demonstrację pod pomnikiem Jankowskiego. Będzie ona miała wywrzeć presję na włodarzach miasta, którzy podczas sesji 31 stycznia mają zdecydować, co zrobić z pomnikiem Jankowskiego.

Będziemy się spotykać co miesiąc aż do czasu utworzenia Komisji Prawdy i Zadośćuczynienia.

Prezydent Adamowicz, ministrant Jankowskiego, który jako pierwszy wpłacił na budowę jego pomnika trzy tysiące złotych, zapowiedział, że zależy mu na usunięciu monumentu i apelował do arcybiskupa Głódzia o powołanie komisji. Ale jednocześnie na koniec stycznia przesunięto sesję Rady Miasta, która miała zdecydować o pomniku prałata.

No więc właśnie... Proszę zwrócić uwagę, jak głosowali radni "Wszystko dla Gdańska".

Podobno niektórzy w gdańskim ratuszu poddają w wątpliwość wiarygodność tekstu Bożeny Aksamit. Jak pan odbiera działania Adamowicza i jego urzędników?

Jestem wstrząśnięty biernością prezydenta Adamowicza. Jedna wypowiedź na temat Jankowskiego to nic w stosunku do skali problemu. Następna rzecz: kto ustala kiedy odbędzie się posiedzenie Rady Miasta? Oni powinni to robić w trybie pilnym, a nie przesuwać na koniec następnego miesiąca.
31 sierpnia 2012, w rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych w Gdańsku, został odsłonięty pomnik prałata Henryka Jankowskiego, kapelana "Solidarności". Po publikacji tekstu Bożeny Aksamit, gdańszczanie domagają się usunięcia monumentu.Fot. Bartosz Bańka / Agencja Gazeta
Gdańsk niestety będzie centrum hańby, a Adamowicz i włodarze tego miasta powinni zdać sobie sprawę z tego, że ludzie z całej Polski będą przyjeżdżali w to miejsce, by protestować. I Gdańsk okaże się miejscem protestów przeciwko pedofilii. Moje pytanie jest proste: czy włodarze Gdańska tego właśnie chcą?

Zmienię wątek: Archidiecezja Gdańska opublikowała mało konkrente oświadczenie w sprawie Jankowskiego. Tłumaczono w nim brak reakcji ze strony Kościoła faktem, że przez 10 lat żadna z ofiar księdza Jankowskiego nie zgłosiła się do nich. Pan też tego nie zrobił.

Jest taka scena w "Klerze", kiedy jedna z ofiar księdza, staje przed komisją, która składa się z duchownych. Musi przysięgać na Biblię i tłumaczyć się. Człowiek doznał krzywd ze strony ludzi w mundurach i teraz przed ludźmi w tych samych mundurach musi stanąć i się kajać. I raz jeszcze opowiadać, co się wydarzyło. A oni nie mają za grosz empatii. To bardzo trudne dla ofiar.

Co pana spotkało za drzwiami kościoła świętej Brygidy? Pojawiał się pan tam po internowaniu mamy.

Mama była internowana 13 grudnia i wtedy bywałem w kościele świętej Brygidy, która była miejscem spotkań opozycjonistów. Ale po tej jednej sytuacji przestałem przychodzić do księdza. Mamie o niczym nie powiedziałem. Trzeba pamiętać, że ja wtedy żyłem bardziej tym, co mnie spotkało w więzieniu, do którego trafiłem jako najmłodszy więzień polityczny.



Wtedy ta historia związana z prałatem przestała się aż tak liczyć. Chociaż teraz po latach odczuwam skutki tego dwuminutowego przyciskania, ściskania przez Jankowskiego, któremu sterczał penis. On próbował mnie pocałować. Wszyscy moi znajomi wiedzą, że nie można mnie przytulać. To znaczy mężczyzna nie może do mnie podejść i mnie ściskać, bo od razu staję się agresywny

Ma pan jakieś dowody na to, co się wtedy stało?

Stanę przed wariografem pod warunkiem, że to samo zrobią hierarchowie, którzy uważają, że nic nie wiedzieli na temat działań Jankowskiego. Jak Głódź przyjdzie i podda się badaniu wariografem, to ja mogę zrobić to samo.

Nie sądzę, by arcybiskup to zrobił. Zwłaszcza, że kilka dni temu powiedział, że „godność kapłańska zarówno żyjących, jak i zmarłych” jest przez środowiska wrogie Kościołowi „stawiana pod pręgierzem oskarżeń, zarzutów, pomówień, często na wyrost, na oślep, dla medialnego także efektu”.

Po takiej wypowiedzi w normalnym kraju duchowny powinien zostać odsunięty. Ale oczywiście nie w Kościele katolickim, nie w Polsce. To wypowiedź absolutnie hańbiąca samego arcybiskupa, jak i Kościół. Nie padło tam ani jedno słowo współczucia dla ofiar. A przecież oni doskonale wiedzieli, że Jankowski jest aktywny seksualnie i wszyscy się na to godzili.

Pan dopiero po reportażu Bożeny Aksamit zdecydował się po raz pierwszy publicznie opowiedzieć o tym, co pana spotkało ze strony prałata. Dlaczego tak długo pan zwlekał?

W 2004 roku, kiedy na światło dzienne wyszła sprawa prałata, to pomyślałem, że jeśli doszłoby do procesu, to nie będę siedział cicho. Ale ta sprawa została umorzona w grudniu tego samego roku. Miałem wtedy dwoje dzieci: cztero- i -dziewięcioletnie. Obydwoje byli wtedy w katolickich szkołach.

Kiedy w 2012 roku stawiano pomnik Jankowskiego, widziałem ten owczy pęd i byłem załamany. Już wtedy było wiadomo, że Jankowski był zarejestrowany jako TW "Delegat". Wiedziałem, że żadne moje oświadczenie nic nie da, nie przebije się.


Dalej jest pan praktykującym katolikiem?

Dzieci po skończeniu katolickich szkół zapytały mnie: "Tato, po co ty chodzisz do tego Kościoła ? Przecież ty nie wierzysz". Straciłem wiarę, ale wydawało mi się, że Kościół uspokaja, wprowadza jakiś porządek. Chodziłem do Kościoła tytułem takiego społecznego obowiązku, ale już tego nie robię. Poza tym, jak człowiek sobie uświadomi, że ma się wyspowiadać u tych kolesi, którzy dopiero co wrócili od dziewczyny, czy innego chłopaka...

Czy przez te wszystkie lata opowiedział pan o tej historii, która pana spotkała?

Powiedziałem dwóm osobom. Po wyjściu z więzienia usłyszałem od jednego mężczyzny, że Jankowski „złapał go za fiuta”. Odpowiedziałem mu: "Stary, mnie to samo spotkało". A potem w 2002 roku przy ognisku wspomniałem o tym znajomym. Wie pani, człowiek tak w sobie to tłamsił, wstrzymywał. Aż nagle ta iskra wpadła do beczki prochu, zapaliło się i wybuchło.

Ulżyło panu?

Mam wrażenie, że jednak ofiary potrzebują się wygadać. Teraz czuję ulgę. Dowiedziały się o tym moje dzieci, żona, matka. I mam od nich gigantyczne wsparcie. Jest lepiej, niż było.