"Kto trzyma w domu 15 kotów?". Monter TV opowiada nam o swoich ciężkich przeżyciach z klientami

Kamil Rakosza
Nie spotykamy ich na co dzień, zdarza się to góra kilka razy w życiu, zazwyczaj wtedy, kiedy trzeba podłączyć internet albo telewizję, gdy zaczyna się nowy sezon Ligi Mistrzów. Z perspektywy montera wygląda to zupełnie jest inaczej – widzi się z klientami codziennie, czasem uczestnicząc w naprawdę chorych akcjach. Jeden z nich opowiedział nam o swoich przygodach. Poniżej pierwszoosobowy zapis jego doświadczeń.
Mirek z serialu "Mamuśki" na Polsacie również pracował jako monter. Screen z serialu "Mamuśki" Polsat
Z zasady dobrze wspominam wizyty u klientów. Wbrew temu, co mogłoby się wam wydawać, większość odwiedzonych przeze mnie ludzi nie było sfrustrowanymi Januszami. Często proponowano mi jakąś kawę lub herbatę, po Świętach na stołach czasem lądowało nawet jakieś ciasto. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś zabronił mi skorzystania z toalety.

Szczególnie lubię montaże lub naprawy u starszych osób. Zawsze chętnie opowiadają o swoich przeżyciach, dzielą się radami i życiowym doświadczeniem. Jestem dość młody i czuję się u nich jak u swoich dziadków. Pamiętam jednak jedną mniej przyjemną historię z udziałem staruszków, która przydarzyła się w czasie mojej pracy.


Kici, kici
To był mały domek na wsi, trochę zaniedbany, ale w żadnym wypadku rudera albo siedlisko patolki. Gospodarz otworzył mi drzwi, przez które na dwór wybiegł bury kocur. – Pan się nie przejmuje, wróci – powiedział ze stoickim spokojem. Pięć minut później zrozumiałem, że ucieczka jednego kota w sumie mogła pozostać niezauważona, ponieważ wewnątrz chatki było jeszcze 14 kompanów mruczka, który minął mnie w progu.
Spoko, można lubić koty, nic do nich nie mam. Wytłumaczcie mi tylko, jakim cudem można wytrzymać 365 dni w roku przez całą dobę w czterech ścianach cuchnących kocią uryną. I tak miałem szczęście, że większa część pracy była do zrobienia na zewnątrz, kiedy jednak musiałem wejść do środka, żeby coś zmierzyć, myślałem, że zwymiotuję.

Właściciele domu gościli w środku jakąś panią. W trójkę wyglądali jak ostateczny dowód na to, że koty to dzieło szatana, mające na celu przejęcie władzy nad ludzkimi umysłami. Gryzący w gardło amoniakowy odór w ogóle im nie przeszkadzał. Siedzieli przy stoliczku, popijając herbatę w czasie rozmowy o... kotach.

Wstrętni parweniusze
Największymi gburami są najczęściej ludzie, którzy za dzieciaka nie mieli wielkich pieniędzy, a potem w bardzo szybkim tempie dorobili się na wkład własny do kredytu na dom. Wiadomo, że nie można generalizować i to jednostkowe przypadki, jednak takich jednostek spotkałem naprawdę sporo. Mimo że sami nie reprezentują sobą wiele, innych traktują jak gówno.

Myślę, że niezależnie od tego, czy jest się monterem, elektrykiem, hydraulikiem lub jakimkolwiek innym fachowcem, można liczyć na takie samo traktowanie z ich strony. Co z tego, że mam inżyniera z elektrotechniki, dla nich jestem po prostu "robolem". Takim najlepiej od razu odmawiać usługi.
Kiedyś musiałem przewiercić 5 mm dziurkę w panelu przy krokwi dachowej, żeby wyprowadzić na dach kabel anteny. Pech chciał, że za pierwszym razem wyszło źle i musiałem zrobić drugi otwór.

Oczywiście do wszystkiego się przyznałem, jednak właściciele domu nawet nie chcieli słuchać mojego tłumaczenia. Żadnego "błędy się zdarzają". Zwyzywali mnie od najgorszych i długo musiałem się z nimi kłócić, by w końcu zapłacili mi za usługę.

Ze mną się nie napijesz?
Pamiętam czasy własnych baletów na wynajmowanej stancji. W czasie studiów nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi wrócić na przedłużony melanż w roli montera internetu.

W tym przypadku chodziło o przeniesienie usługi na nowy adres klienta. To było jedno z moich ostatnich zleceń tego dnia, zegarek pokazywał godz. 16 albo 17. Mieszkanie znajdowało się na parterze i już na klatce poczułem charakterystyczny zapach palonej trawy. Zadzwoniłem dzwonkiem i zza drzwi dobiegły mnie głosy "spoko, to pewnie monter od neta, schowaj to".
Po dłuższej chwili otworzył mi młody chłopak i wszedłem za nim do środka. Po chwili już grzebałem przy gnieździe, a oni zasypywali mnie różnymi, durnymi pytaniami w stylu "ile pracujesz?"; "długo już dzisiaj?"; "trudne to?". W końcu zostawili mnie w spokoju i poszli zapalić papierosy na balkon.

Kiedy wrócili z fajki, spytali czy nie mam ochoty na piwo. Odmówiłem, bo przyjechałem samochodem, poza tym tego dnia miałem jeszcze dwa zlecenia do zrobienia. Pogadaliśmy jednak jeszcze chwilę, opowiedziałem im trochę o swoim imprezowym życiu na studiach i miałem się zwinąć. Wtedy dostałem od nich propozycję, żebym wrócił, jak już skończę robotę.

Nie odmówiłem, kilka godzin później płynąłem z nimi jak za najlepszych czasów. Wielkie dzięki chłopaki!