"Szkolenia to porażka". Po zamachu w Gdańsku – brutalna prawda o pracy ochroniarza

Aneta Olender
Trwało to prawie minutę, a powinno maksymalnie kilka sekund. Ochroniarze podczas gdańskiego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy potrzebowali sporo czasu, aby obezwładnić mężczyznę, który zaatakował prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Zdaniem eksperta ds. ochrony ludzie ci zwyczajnie nie wiedzieli jak się zachować.
Wielu ochroniarzy jest nieprzygotowanych do interwencji Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Nie wiedzą jak się zachować
– Kilka sekund i gościa nie powinno być na scenie. Zresztą on w ogóle nie powinien się tam pojawić, nie powinien dojść do prezydenta. Powinien być zdjęty już ze schodków – mówi ekspert ds. ochrony i wieloletni ochroniarz, który woli pozostać anonimowy. Dodaje także, że kolejnym błędem organizacji imprezy w Gdańsku było niewydzielenie specjalnych stref, w tym strefy zero, do której można wejść tylko ze specjalnymi przepustkami.

Nasz rozmówca instruuje także, że w przypadku braku takiej strefy, przed wejściem na scenę powinno stać dwóch ochroniarzy, którzy każdego by sprawdzali. Eksperta dziwi też, że napastnik wszedł na scenę z nożem szturmowym, którego długość to około 25 cm.


– Ten człowiek na scenie robił co chciał... Ludzie są po prostu nieprzeszkoleni. Ochroniarze powinni być także bardzo czujni. Nic nie powinno uśpić tej czujności, nic nie powinno ich rozkojarzyć – dodaje ekspert i podkreśla, że mimo, że na takich imprezach nie można mieć broni palnej, można mieć inne środki przymusu bezpośredniego, np. paralizator.

– Ci młodzi ludzie, którzy wyprowadzali ze sceny nożownika, mieli za mało sprzętu. Pierwsza sprawa, to "poziomuje się" do podłogi i skuwa w kajdanki, a wtedy dopiero się prowadzi. Napastnik w Gdańsku, gdyby chciał uciec, to by uciekł.

Przypomnijmy, że zanim na to, co dzieje się na scenie, zareagowali pracownicy ochrony, zainterweniował pracownik techniczny, który obezwładnił nożownika.
Deregulacja Gowina zmniejszyła wymagania firm, które rekrutują ochroniarzyFot. Jędrzej Nowicki
Ochroniarze bez kwalifikacji
Nieprzygotowani pracownicy, ochroniarze bez kwalifikacji. Taka kadra w wielu firmach ochroniarskich to, jak przyznaje rozmówca naTemat, efekt m.in. ustawy deregulacyjnej autorstwa Jarosława Gowina. Jednym z tzw. uwolnionych zawodów był właśnie pracownik ochrony. Najważniejszą zmianą okazało się zniesienie licencji.

– Kiedyś kurs kończył się egzaminem państwowym, który zdawało się przed wieloosobową komisją. Egzaminy prowadziły komendy wojewódzkie policji. Teraz kursy są robione, aby były zrobione. Egzaminy są wewnętrzne, firma je robi i każdy zdaje. Dziś wyszkolony ochroniarz jest trochę jak żołnierz bez karabinu. Wiele szkoleń to porażka – stwierdza ekspert.

Przed deregulacją każdy kto chciał być ochroniarzem, musiał mieć także wyższe wykształcenie. Dziś ustawa nie wymaga od firm żeby zatrudniali wykwalifikowanych pracowników ochrony fizycznej. Powinni natomiast ukończyć szkolenie z ochrony imprez masowych.

Przykładem niskich wymagań może być rekrutacja, jaką przeprowadza firma, która odpowiadała za zapewnienie bezpieczeństwa podczas imprezy w Gdańsku. "Przeszkolenie w zakresie ochrony imprez masowych (mile widziane), niekaralność, motywacja do pracy, mile widziani studenci" – takie były wymogi.

Tanie bezpieczeństwo
Problemem jest też coś, co wydawałoby się kwestią podstawową, czyli siła fizyczna ochroniarzy. Bezdyskusyjne jest to, że ktoś taki musi umieć obezwładnić agresora. Firmy często zatrudniają jednak emerytów i rencistów, ponieważ tak bardziej się opłaca.

– Kwestią wygrania przetargu nie jest jakość wykonywanej usługi, tylko cena. Dlatego w większości zatrudnia się emerytów, rencistów, czy ludzi z orzeczeniem o niepełnosprawności. Jaka to może być ochrona jeśli człowiek ma drugą czy trzecią grupę inwalidzką? To jest jak ze wszystkim, słabe pieniądze słaba jakość – podkreśla mój rozmówca.

– Przetargi wygrywa się na poziomie 17 zł. Zysk dla firmy jest większy, jeśli się zatrudni jakiegoś inwalidę. Za pieniądze, które dziś się płaci, trudno o dobrego pracownika. Ochroniarz dostaje 13 zł do ręki – ocenia.

Z tego właśnie powodu wiele firm nawet nie staje do przetargów. Właściciele wiedzą, że nie będą mieli jak zapłacić pracownikom i za co się utrzymać. – Pracownik, żeby był naprawdę dobrym pracownikiem, powinien zarabiać w granicach 18 zł, a taki prawdziwy fachowiec bierze 40 czy 50 zł – słyszę.

Zdaniem naszego rozmówcy, jeśli mówimy o profesjonalnym działaniu, to w firmie, która zatrudnia ochroniarzy, powinien funkcjonować wyspecjalizowany pion, który zajmuje się ochroną imprez masowych. Praktyka jest w tym przypadku kluczowa. Tacy ludzie są przygotowani do interwencji i mogą zapobiec tragedii.