Potężna wpadka Ziobry. W Sejmie zrobił coś, za co morderca Adamowicza… może go pozwać

Mateusz Marchwicki
Zbigniew Ziobro przedstawił w środę w Sejmie informację rządu na temat śledztwa dotyczącego zabójstwa prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza oraz funkcjonowania systemu więziennictwa i wymiaru sprawiedliwości w kontekście tej zbrodni. Niestety, minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie nie wypadł najlepiej i zaliczył potężną wpadkę.
Zbigniew Ziobro wytrwale czytał informacje na temat Stefana W. Fot. Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta
Żadnych nowych informacji
Szef Ministerstwa Sprawiedliwości oraz Prokuratury Generalnej przedstawił posłom stan śledztwa w sprawie morderstwa Pawła Adamowicza. Jednak tego, co działo się podczas wystąpienia Zbigniewa Ziobry, nie można nazwać dobrze przygotowaną informacją.

Minister odczytał z przygotowanych kartek, że zachowanie Stefana W. podczas odbywania kary uznawane było za dobre. Osadzony nie podejmował też prób samobójczych, ani nie przejawiał zachowań agresywnych i autoagresywnych. Dowiedzieliśmy się kolejny raz, że Stefan W. nie wychodził na przepustki.


Dalej Zbigniew Ziobro wyczytał ze swych notatek, że "problemy psychiczne Stefana W. pojawiły się od połowy 2015 roku". - W styczniu 2016 roku jego zachowanie uległo zmianie, a stan się pogorszył. Słyszał głosy, wydawało mu się, że jest świadkiem koronnym. Podjęte zostało leczenie psychiatryczne - referował minister. Stefan W. miał pozostać pod opieką lekarza specjalisty, który odbył z nim aż 48 rozmów.

Odczyt z kartek nie uchronił przed wpadką
Jednak im dłużej Ziobro w Sejmie występował, tym silniej było widać, że to czytanie z kartek zdaje się być dla ministra jedynym ratunkiem. Z trudem przebrnął on bowiem przez fragmenty z akt spisane językiem prawniczym, charakterystycznym dla postępowania karnego i więziennictwa.
Wreszcie okazało się, że wymagana prawem anonimizacja nazwiska podejrzanego również nie jest dla Zbigniewa Ziobry jasną kwestią. Podczas odczytywania fragmentu informacji minister nagle użył pełnego nazwiska mordercy. Co prawda, przy kolejnych wspomnieniach osoby, minister już się pilnował, ale już ta jedna wpadka stała się... podstawą do pozwania go przez Stefana W.