Perfekcyjna pani domu może się schować. Po obejrzeniu "Sprzątania z Marie Kondo" będziecie chcieli zmienić swoje życie

Ola Gersz
Marie Kondo nie potrzebuje przeprowadzać testu białej rękawiczki – w domach wcale nie musi lśnić. O co chodzi więc japońskiej guru od sprzątania? O... radość. Kiedy w końcu zrobisz porządek z tą jedną jedną szafką w mieszkaniu, w której składujesz niepotrzebne graty od 10 lat, poczujesz się wolny i szczęśliwy. Tylko najpierw musisz... przywitać się ze swoim domem.
"Sprzątanie z Marie Kondo" to kolejny hitowy program Netflixa Fot. kadr ze "Sprzątania z Marie Kondo" / Netflix
Myślicie, że wiecie co to jest bałagan? Włączcie "Sprzątanie z Mario Kondo". Amerykańskie rodziny, który biorą udział w tym nowym reality show Netflixa, żyją w absolutnym chaosie. I nie chodzi wcale o kurz na półkach czy niepozmywane naczynia. Chodzi o śmieci. A raczej o zaśmiecenie.

Trzy szafy ubrań, z których niektóre mają jeszcze metki, rozsypująca się góra papierów, pół pokoju zastawione pudłami kart z bejsbolistami, z których najstarsze mają 40 lat, stosy książek, piwnica pełna świątecznych dekoracji, szafki w kuchni, z których wypadają wyszczerbione naczynia – tak wyglądają domy bohaterów programu. Rzeczy ich przytłaczają, ba, nie zdziwiłabym się, gdyby te góry niepotrzebnych bzdetów niedługo ich połknęły.


I tu niczym wróżka z japońskiego anime wkracza Marie Kondo. Filigranowa, entuzjastyczna, urocza, wiecznie uśmiechnięta i nie mówiąca po angielsku. Amerykanie oddychają z ulgą – ona im pomoże.

I mają rację. Kondo przechadza się po domu, ocenia w czym problem i mówi co robić. Ludzie, których ocaliła przed pochłonięciem przez górę śmieci, bacznie słuchają i wcielają rady Kondo w życie. Rezultat? Po miesiącu w końcu widzą w swoim mieszkaniu podłogę i nie musisz nurkować w szafie w poszukiwaniu dżinsów.
Widz cieszy się razem z nimi. I ogląda cały sezon w jeden noc. Ja, autorka tego tekstu, mogę to potwierdzić. Nie dość, że obejrzałam ciurkiem kilka odcinków, to po wszystkim – pełna energii – chciałam uporządkować mój dom i zmienić moje życie.

Na czym polega fenomen Marie Kondo?

Bogini sprzątania
Wszystko zaczęło się w 2011 r., kiedy 27-letnia socjolożka z Tokio wydała książkę "Magia sprzątania" (pod takim tytułem pozycja ukazała się 4 lat później w Polsce). Powiedzieć, że debiut Kondo stał się hitem, to nic nie powiedzieć. Poradnik o sprzątaniu stał się bestsellerem w Japonii i szybko został wydany w ponad 30 krajach.

Sama Kondo urosła do rangi guru w organizacji domowej powierzchni. Wydała jeszcze trzy książki, zaczęła występować w programach i na odczytach, stała się gwiazdą. W 2015 r. znalazła się nawet na prestiżowej liście magazynu "Time" "100 najbardziej wpływowych osób na świecie".

Kondo nie jest zresztą po prostu coachem, który radzi jak dobrze sprzątać. Nie jest Małgorzatą Rozenek czy Ulą Pedantulą. Jest wręcz jak kapłanka, której objawiła się bogini lub bóg sprzątania i która posiadła całą wiedzę o robieniu porządków.

Dosłownie. Kondo – która uwielbiała porządkować i organizować przestrzeń od dzieciństwa – pewnego dnia... miała wizję. Opowiedziała o niej w jednym z wywiadów:

"Miałam obsesję na punkcie wyrzucania rzeczy. Pewnego dnia przeżyłam z tego powodu załamanie nerwowe i zemdlałam. Byłam nieprzytomna przez dwie godziny. Kiedy się ocknęłam, usłyszałam tajemniczy głos – tak jakby przemawiało do mnie jakieś bóstwo sprzątania – który powiedział mi, żebym uważniej przyglądała się posiadanym przez mnie rzeczom. Wtedy zdałam sobie sprawę z mojego błędu: skupiałam się tylko na tym, co wyrzucić, podczas gdy powinnam skoncentrować się na rzeczach, które chcę zatrzymać".

Brzmi to absurdalnie, jednak patrząc na Kondo nietrudno w to uwierzyć. Ta kobieta zdaje się wręcz promieniać – nic nie wyprowadza ją z równowagi, jest opanowana i radosna, a samo jej pojawienie się w domu uspokaja znerwicowanych mieszkańców.

Do tego przed wzięciem się do roboty, klęka na podłodze i wita się z domem, do czego zachęca też mieszkańców. "O mój Boże, uwielbiam ją" – mówią oszołomieni nią Amerykanie.

Zresztą Kondo jest naprawdę uduchowiona. Jej metoda porządkowania KonMari jest oparta na shintoizmie, tradycyjnej japońskiej religii. Do tego Japonka przez pięć lat posługiwała w świątyni.

Czas na rozpierduchę
Jednak ci, którzy spodziewają się jakichś rewolucyjnych wskazówek, które pomogą im w mig posprzątać zagracony pokój bez zbytniego wysiłku, mogą być rozczarowani. KonMari jest bowiem zadziwiająco prostą metodą. Jednak pracochłonną i wymagającą stuprocentowego zaangażowania. Mówiąc wprost: chodzi o... radość. W swoim domu powinieneś mieć tylko rzeczy, które ci tę radość sprawiają. "Połóż wszystkie swoje ubrania na jednym wielkim stosie na łóżku i po kolei bierz każdą rzecz do ręki. Jeśli poczujesz radość, zachowaj ją, jeśli nie – wyrzuć lub oddaj. Ale najpierw podziękuj jej za to, że tobie służyła" – mówi autorka do nieco oszołomionych bohaterów "Sprzątania z Marie Kondo".

To może brzmieć sekciarsko, ale przekładając z KonMari na nasze, chodzi po prostu o to, aby zachować wszystko to, co się lubi i czego się używa. Nie ma sensu trzymać w szafie 50 bluzek, jeśli nosisz tylko 20 z nich. Większość ubrań w szafie często po prostu leży i się niszczy. Nie mamy z nich żadnego pożytku – jedyne co mamy to bałagan.

Nie chodzi zresztą tylko o ubrania. To tylko jedna z pięciu kategorii, które po kolei porządkujemy. Są to jeszcze: książki, papiery i dokumenty, przedmioty o wartości sentymentalnej i różności, czyli wszystko pozostałe, co zalega w kuchni, łazience czy garażu.

Mówiąc wprost (i kolokwialnie) – trzeba zrobić rozpierduchę, bo bez niej ani rusz.

Porządek w domu, porządek w rodzinie
Kondo nie przychodzi (towarzyszy jej równie sympatyczna tłumaczka Marie Iida) do amerykańskich domów i nie robi wszystkiego za ich mieszkańców. Mówi, którą grupą rzeczy powinni się najpierw zająć, opowiada, w jaki sposób mają zdecydować, czego się pozbyć, pomaga im w wywaleniu ubrań czy książek na wielki stos i... wychodzi.

Bohaterowie – wśród nich para z małymi dziećmi, emeryci, których potomstwo wyfrunęło już z gniazda, kilkuosobowa rodzina w małym mieszkanku, wdowa, która musi w końcu uporządkować rzeczy swojego zmarłego męża – zaczynają więc podejmować decyzje. "To wyrzucę, to oddam, to zachowam" – mówią. Po kilku dniach (lub kilkunastu, co zależy od skali chaosu w danym domu) Kondo wraca i dzieli się wskazówkami – koszulki, spodnie czy bieliznę najlepiej złożyć w dość małe kostki i ustawić pionowo w szufladzie, dzięki czemu od razu widzimy co mamy, a małe rzeczy warto wkładać do małych pudełek. Potem zarządza, którą kategorią zająć się w następnej kolejności i znowu zostawia rodzinę sam na sam z bałaganem.

Bohaterowie pieczołowicie pracują. Jednak nie tylko porządkują swój dom, ale i swoje relacje w rodzinie. Małżeństwo, które bałagan tak stresował, że zaczęło się częściej kłócić, zaczyna spędzać ze sobą więcej czasu, a dzieci doceniają swoich rodziców.

Nie wspominając o mężach. Ci powiem w "Sprzątaniu z Marie Kondo" szokują – to najczęściej typy mężczyzn, którzy chyba nigdy nie słyszeli o partnerstwie i w życiu nie wzięli szczotki do ręki, a w kuchnią robią jedynie herbatę. Sprzątając razem z żoną i dziećmi, zaczynają się angażować w ten aspekt domowego życia.

"Zrozumiałem, że tego wszystkiego nie powinna robić tylko moja żona" – mówi jeden z nich. Odkrycie roku. To trochę smutne, że potrzebny był im do tego udział w programie Netflixa.

Akceptacja i miłość
Kochamy reality show i kochamy metamorfozy, dlatego "Sprzątanie z Marie Kondo" ogląda się świetnie. Poznajemy sfrustrowanych i zagubionych bohaterów w ich zagraconych mieszkaniach, a żegnamy radosnych i spokojnych ludzi w mieszkaniach pozornie tych samych, ale jednak innych. Znikają niepotrzebne przedmioty, góry śmieci, 30 kartonów staroci z garażu – dom zaczyna być domem. Metoda KonMari nie każdemu przypadnie do gustu. Witanie się z domem i dziękowanie rzeczom dla niektórych będzie absurdalne. Można też dyskutować, czy na pewno powinniśmy decydować o tym, co zachować, a co wyrzucić na podstawie uczucia radości.

Nie zmienia to jednak faktu, że Maarie Kondo udowadnia w swoim programie na Netflixie, że mając wokół siebie chaos, będzie się miało chaos w życiu. Kiedy porządkujesz otaczającą cię przestrzeń, porządkujesz jednocześnie swoje myśli i głowę. A to naprawdę wyzwolenie.

To co przemawia na plus w działania Marie Kondo to też jej tolerancja i akceptacja. Japonka nikogo nie krytykuje, nie ocenia. Nie krzyczy, jak Magda Gessler, nie wpędza w kompleksy, jak Małgorzata Rozenek. Po prostu patrzy, słucha i radzi. Nie mówi co zostawić, co wyrzucić, wszystko zależy od domowników, bo to oni mają czuć się w swoim domu najlepiej.

Dlatego mam już plan na kolejny wieczór. Wejdę pod koc i obejrzę kolejne odcinki "Sprzątania z Marie Kondo". A potem wyjmę worki na śmieci i wyrzucę to, co nie sprawia mi radości.