Nowa płyta 42-letniego "debiutanta" jest sztosem. Przesłuchaliśmy album "Wojtek Sokół"

Kamil Rakosza
Myślę, że ludzie, którzy słuchali Sokoła od początku jego maratonu, ciągnącego przez ZIP Skład, WWO i wspólne nagrywki z Marysią Starostą, docenią ten późny debiut warszawskiego rapera. To historie opowiedziane przez bardzo dojrzałego narratora, któremu jednak ani trochę nie spieszy się do zostania zgredem.
"Wojtek Sokół" to doskonały materiał od 42-letniego "debiutanta". Fot. Facebook / Sokół
"Jestem za stary na wyjścia z nimi, kminisz?/Za młody duchem na wyjścia z dorosłymi" – wers z numeru "Pluszowy" dobrze oddaje klimat płyty artysty, który bezsprzecznie już "swoje przeżył", jednak bardzo daleko mu jeszcze do momentu, w którym wrzuca na nogi ciepłe laczki i odpływa w wysiedzianym wgłębieniu fotela.

Sokół to pewna marka – symbol tego, jak "żyć trzeba umić". Mimo swojej ciężkiej przeszłości (a może dzięki niej) – "wyszedłem z ogromnej lipy, spałem na klatkach/ Weź se to k***a przypomnij" – przez lata twórczości wykuł muzyczną koronę, w której wciąż brakowało tego najważniejszego klejnotu – solówki.


Po premierze "Wojtka Sokoła" wiadomo już, że regalia nie padły ofiarą taniej fuszerki i wszystko (no prawie) jest na właściwym miejscu. Późny debiutant
Szczerze mówiąc, trochę bawi mnie to, że o gościu, który od ponad 20 lat jest mocnym filarem polskiej sceny, pisze się "debiutant". Z drugiej strony na "Wojtku" pojawiają się też elementy, których za nic nie powiązałbym ze starym Sokołem.

Najbardziej nie spodziewałem się tego, że na krążku znajdzie się pełnowartościowy love song w postaci "Z tobą". "Będziemy nieprzewidywalni, drugiego takiego juz nie znajdziesz" – nawija Sokół, zapowiadając że to właśnie on potrafi być tym, który umie pokonać zabijającą związki rutynę.

Relacje damsko-męskie pojawiają się również w przełamującej elektroniczne brzmienie płyty "Pomyłce", do której muzykę zrobił Bartek Kruczyński, znany z duetu Ptaki. To numer opowiadający o zdradzie, z nieprzypadkowym wykorzystaniem refrenu (i historii) Andrzeja Zauchy.

W tekście do "Pomyłki" raper posługuje się również ciekawą klamrą, która zaczyna się od prowokacyjnego "opowiedz mu szczegóły, niech zastrzeli mnie jak Zauchę" i po kilku wersach kończy na "muzyka cicho gra zza ucha, sam zostałem".

"Zachciało się rapu"
Na płycie nie brakuje wątków autobiograficznych, co łatwo można było przewidzieć. "Jestem hybrydą artysty i marginesu, ulic i arystokracji" – mówi o sobie raper w otwierającej płytę piosence "Hybryda". "Nic nie musiałem dostawać, wszystko zabrało mi życie" – nawija w tym samym kawałku.

Doświadczenie warszawskiej ulicy znajdziemy również w "Lepiej jak jest lepiej" ("Dziki wschód, dzikie czasy/W bramach za adidasy strzał w mazak, idziesz w skarach resztę trasy") czy w "Nie da na da", w którym jednak goszczący w numerze Marcin Pyszora trochę za mocno poleciał z ekspresją. Ostatnie 20 lat życia Sokoła prowadzi do "Pluszowego". Z jednej strony to kawałek, w którym Wojtek komentuje współczesną scenę hip hopową w Polsce:

"I znowu wyszło tak, że chyba smutno piszę/Cyce, cyce, cyce, zwróć uwagę na muzykę/I nagle nie pasuję tu, bo nie chcę błyszczeć/Gubisz brokat, przypnij tornister/Nie będę grał jak wszyscy, to żenada/To był rap, nie j***na maskarada/Mam 40 lat, jestem mężczyzną/Nowy hip hop to pluszowy człowiek z blizną" – ocenia ściemnioną gangsterską przewózkę nowej szkoły.
Dla mnie jednak to przede wszystkim numer o mniej przyjemnych aspektach życia w show-bizie, oddanych w wersie "Anonimowo tu szans już nie mam raczej, zachciało się raperem być, to cenę płacę".

Bez wazeliny
"Wojtek Sokół" to bardzo dobra płyta z szamańskim, narkotycznym "I tak i nie" z gościnnym udziałem Hewry, wspomnianą "Hybrydą" czy "Pomyłką" jako najjaśniejszymi punktami. Naprawdę warto było czekać te wszystkie lata, żeby usłyszeć takie numery. Są jednak momenty, które nieco zaniżają poziom "Wojtka Sokoła".

Niestety "kapiszonem" jest wspólny numer Sokoła, Taco Hemingwaya i duetu Pro8l3m – "Napad na bankiet". Cały koncept ze snobistycznym balem sneakerheadów i zagubionym Wojtkiem, który w końcu niespodziewanie wjeżdża na pełnej na balet, przypomina mocno warszawską wariację na temat "Gdzie jest M?" Rasmentalism.
Zastanawiający jest również przekaz kawałka "Sprytny Eskimos". "Jak zaczynał, to miał jedną kulkę śniegu/Surfował na krze i kleił wszystko na biegu/Dziś w igloo jacuzzi ma w przeręblu, a za szkłem fotografię przy niedźwiedziu/Oryginalną, nie z Krupówek dla lebiegów – zaczyna Sokół, a ja nie wiem czy to jakaś hardkorowa metaforyka czy historia bardziej kumatego Anaruka, chłopca z Grenlandii.

W każdym razie to wciąż bardzo bardzo dobra płyta, którą po prostu trzeba sprawdzić. W swoim późnym debiucie Sokół przywitał nas w swojej miejscami brudnej, doskonale zreferowanej (serio, lirycznie Wojtek jest w szczytowej formie), zawsze prawdziwej rzeczywistości.