Nowa płyta 42-letniego "debiutanta" jest sztosem. Przesłuchaliśmy album "Wojtek Sokół"
Myślę, że ludzie, którzy słuchali Sokoła od początku jego maratonu, ciągnącego przez ZIP Skład, WWO i wspólne nagrywki z Marysią Starostą, docenią ten późny debiut warszawskiego rapera. To historie opowiedziane przez bardzo dojrzałego narratora, któremu jednak ani trochę nie spieszy się do zostania zgredem.
Sokół to pewna marka – symbol tego, jak "żyć trzeba umić". Mimo swojej ciężkiej przeszłości (a może dzięki niej) – "wyszedłem z ogromnej lipy, spałem na klatkach/ Weź se to k***a przypomnij" – przez lata twórczości wykuł muzyczną koronę, w której wciąż brakowało tego najważniejszego klejnotu – solówki.
Po premierze "Wojtka Sokoła" wiadomo już, że regalia nie padły ofiarą taniej fuszerki i wszystko (no prawie) jest na właściwym miejscu.
Szczerze mówiąc, trochę bawi mnie to, że o gościu, który od ponad 20 lat jest mocnym filarem polskiej sceny, pisze się "debiutant". Z drugiej strony na "Wojtku" pojawiają się też elementy, których za nic nie powiązałbym ze starym Sokołem.
Najbardziej nie spodziewałem się tego, że na krążku znajdzie się pełnowartościowy love song w postaci "Z tobą". "Będziemy nieprzewidywalni, drugiego takiego juz nie znajdziesz" – nawija Sokół, zapowiadając że to właśnie on potrafi być tym, który umie pokonać zabijającą związki rutynę.
Relacje damsko-męskie pojawiają się również w przełamującej elektroniczne brzmienie płyty "Pomyłce", do której muzykę zrobił Bartek Kruczyński, znany z duetu Ptaki. To numer opowiadający o zdradzie, z nieprzypadkowym wykorzystaniem refrenu (i historii) Andrzeja Zauchy.
W tekście do "Pomyłki" raper posługuje się również ciekawą klamrą, która zaczyna się od prowokacyjnego "opowiedz mu szczegóły, niech zastrzeli mnie jak Zauchę" i po kilku wersach kończy na "muzyka cicho gra zza ucha, sam zostałem".
"Zachciało się rapu"
Na płycie nie brakuje wątków autobiograficznych, co łatwo można było przewidzieć. "Jestem hybrydą artysty i marginesu, ulic i arystokracji" – mówi o sobie raper w otwierającej płytę piosence "Hybryda". "Nic nie musiałem dostawać, wszystko zabrało mi życie" – nawija w tym samym kawałku.
Doświadczenie warszawskiej ulicy znajdziemy również w "Lepiej jak jest lepiej" ("Dziki wschód, dzikie czasy/W bramach za adidasy strzał w mazak, idziesz w skarach resztę trasy") czy w "Nie da na da", w którym jednak goszczący w numerze Marcin Pyszora trochę za mocno poleciał z ekspresją.
"I znowu wyszło tak, że chyba smutno piszę/Cyce, cyce, cyce, zwróć uwagę na muzykę/I nagle nie pasuję tu, bo nie chcę błyszczeć/Gubisz brokat, przypnij tornister/Nie będę grał jak wszyscy, to żenada/To był rap, nie j***na maskarada/Mam 40 lat, jestem mężczyzną/Nowy hip hop to pluszowy człowiek z blizną" – ocenia ściemnioną gangsterską przewózkę nowej szkoły.
Bez wazeliny
"Wojtek Sokół" to bardzo dobra płyta z szamańskim, narkotycznym "I tak i nie" z gościnnym udziałem Hewry, wspomnianą "Hybrydą" czy "Pomyłką" jako najjaśniejszymi punktami. Naprawdę warto było czekać te wszystkie lata, żeby usłyszeć takie numery. Są jednak momenty, które nieco zaniżają poziom "Wojtka Sokoła".
Niestety "kapiszonem" jest wspólny numer Sokoła, Taco Hemingwaya i duetu Pro8l3m – "Napad na bankiet". Cały koncept ze snobistycznym balem sneakerheadów i zagubionym Wojtkiem, który w końcu niespodziewanie wjeżdża na pełnej na balet, przypomina mocno warszawską wariację na temat "Gdzie jest M?" Rasmentalism.
W każdym razie to wciąż bardzo bardzo dobra płyta, którą po prostu trzeba sprawdzić. W swoim późnym debiucie Sokół przywitał nas w swojej miejscami brudnej, doskonale zreferowanej (serio, lirycznie Wojtek jest w szczytowej formie), zawsze prawdziwej rzeczywistości.