"Kiedy sprzątała, ksiądz łapał ją za pupę". Zakonnice przerywają milczenie o molestowaniu przez księży
Wykorzystywanie seksualne zakonnic to dramaty, które dotyczą także polskiego Kościoła. O tragediach, które rozgrywały się za murami kościołów, przez lata nikt nie mógł się dowiedzieć. Przede wszystkim milczały ofiary. Ze strachu, ze wstydu i z wielu innych powodów siostry nie mówiły o tym, co je spotkało. Dziś szept ofiar staje się coraz głośniejszy. Po tym, jak publicznie o nadużyciach powiedział papież Franciszek, odwagi nabrali też inni.
Inne głosy to jednak zazwyczaj anonimowe relacje. Relacje kobiet, które z wiarą i poczuciem, że droga, na którą się zdecydowały, jest ich powołaniem, wstępowały do zakonów. Rzeczywistość w wielu przypadkach okazała się jednak brutalna. O tym, co je spotkało, odważyły się opowiedzieć Marcie Abramowicz, reporterce, badaczce, działaczce społecznej i psycholożce. Autorka książki "Zakonnice odchodzą po cichu" w rozmowie z naTemat opowiada, z czym muszą się zmagać siostry.
Siostry, które zgodziły się z panią rozmawiać, musiały pani zaufać. Dzieliły się przecież bardzo trudnymi historiami. Tymi o molestowaniu również.
Marta Abramowicz: Jedna z bohaterek książki, siostra Iwona, mówi tak: "Szorowałam korytarz, a ksiądz kapelan podchodził od tyłu, łapał mnie za pupę i mówił: Pokręć się, moja sarenko. I mnie tam poklepywał".
Spowiedź odbywała się w pokoiku. "Sam na sam z ojcem. On przy stole, ja na łóżku. Pokoje małe, ciasno. Dziwne to dla mnie było. I cały czas pytał: Czy ty siebie dotykasz? Czy ty sobie czegoś nie robisz? Niby luźna rozmowa, a niby spowiedź. Nie wiedziałam, co jest w tajemnicy, a co nie, bo on potem mówił wszystko przełożonej. Która jest dziewicą, a która nie. Ja myślałam, że tak ma być. Ufałam im." To jedyna historia w książce, która dotyka molestowania, ale potem z listów od byłych sióstr dowiedziałam się więcej.
Siostra Iwona nawet nie nazywała tego molestowaniem. Nie chodzi o to, że nie było problemu, tylko się wstydziła?
Ona akurat nie, ale też na szczęście nie doszło do niczego więcej niż poklepywanie. Po publikacji książki o życiu zakonnic skontaktowały się ze mną byłe siostry. Pisały, że otrzymywały takie propozycje ze strony księży. Jedna z zakonnic opowiadała mi, że pewien ksiądz, gdy odwiedzał zakon, wybierał sobie siostrę - młodą i ładną - która miała przynosić mu posiłki do jego pokoju, ponieważ nie chciał jeść w refektarzu.
A ponieważ był to wysoko postawiony ksiądz, profesor, który był jeszcze znajomym papieża, to przełożona mówiła: to dla ciebie zaszczyt, że cię wybrał. Idź, zanieś mu kolację. To trudna sytuacja, bo taka siostra nie znajdowała ochrony u przełożonej. Również w tym przypadku siostrze udało się ochronić.
Inne osoby, które opowiadały mi o doświadczeniach przemocy seksualnej, czują po dziś dzień ogromny wstyd. Do tego stopnia, że nie są w stanie nie tylko pójść z tym do sądu, ale nawet do terapeuty. Musiałyby opowiadać o tym, czego doświadczyły, a chcą o tym zapomnieć. Jednak im bardziej próbują zapomnieć, tym bardziej wszystko wraca nocami, w snach.
Marta Abramowicz jako jedna z pierwszych opisała nadużycia w żeńskich zakonach•Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Tak, bo w Kościele uważa się, że zakonnice są od tego, żeby służyć. Książa nie traktują ich jak człowieka równego sobie. Siostra Olech, która udzieliła wywiadu "Więzi", przyznając, że zna takie przypadki, mówiła także, że siostry powinny mówić "nie", że powinny od razu reagować na niestosowne propozycje. Trzeba jednak pamiętać, że siostry idą do zakonu jako bardzo młode osoby i od pierwszego dnia są formowane do bycia idealną zakonnicą. Uczynną, posłuszną i zawsze uśmiechniętą.
Bohaterki mojej książki opowiadały mi, że w klasztorze nakazywano im wykonywanie każdego polecenia przełożonej bez szemrania, nawet jeśli coś wydawało im się bez sensu lub jeśli było sprzeczne z ich sumieniem. Po takim treningu bardzo ciężko jest poczuć w sobie siłę do przeciwstawienia się komuś, kto ma autorytet, czyli na przykład księdzu.
Zresztą w przypadku księdza nie chodzi tylko o autorytet. To jest ojciec duchowy, któremu siostra zakonna powierza wszystkie swoje problemy, bóle i rozterki. Osoba, której ufa. Ktoś, kto powinien jej zapewnić bezpieczeństwo. Jeśli taki ksiądz dopuszcza się molestowania seksualnego, to trauma jest jeszcze większa. To jest bardzo bolesne, bo związane z czymś, co zupełnie nie powinno mieć miejsca.
Formacja wymaga posłuszeństwa, ale są gdzieś jego granice?
Oczywiście i w sytuacji zagrożenia siostra zakonna powinna jak najszybciej powiadomić przełożoną lub inne władze zwierzchnie. W sytuacjach, które tu przytoczyłam wymagałoby to jednak dużej determinacji. Należy też pamiętać, że molestowanie seksualne może być procesem – trwającym czasami tygodniami lub miesiącami – kiedy sprawca przekracza powoli granice ofiary. A potem mówi się, że przecież sama się zgodziła i sama chciała, bo nie protestowała.
Przerażające jest to, o czym pani mówi, że nawet jeśli siostry odważą się mówić, szukają ratunku u matki przełożonej, to ona nie zawsze reaguję.
Może zachodzić taki mechanizm, że ona też była obiektem przemocy i w związku z tym powiela ten schemat. W tych konkretnych historiach, które znam, w jednym przypadku przełożona była sama ofiarą przemocy seksualnej. W pozostałych nie reagowały, wręcz były głuche na jakiekolwiek znaki, że może dojść do czegoś złego, ale nie wiem jakie były tego przyczyny.
Młode kobiety decydując się na założenie habitu są przekonane, że wchodzą do świata dobra, a w wielu przypadkach później ten świat nagle się rozsypuje. Nie jest tak jak być powinno.
Siostry tłumaczyły zło, które im się przytrafiło, w taki sposób: "taki nasz los kobiet", "musimy mu się poddać". To też pokazuje jak wielka jest bezsilność. Często w takich przypadkach pojawia się tak zwana wyuczona bezradność. Taka osoba myśli, że nie ma znikąd pomocy, znikąd ratunku, co nie znaczy, że ona się na to zgadza!
Czy to co dzieje się za murami zakonów, kościołów, nie mam na myśli już tylko molestowania, ale też wykorzystywanie, które opisywała pani w swojej książce, skutkuje depresją zakonnic?
Bycie ofiarą przemocy skutkuje nie tylko depresją. To jest trauma, która nierzadko wymaga wielu lat terapii. Tak było też w przypadku dziewczyny więzionej przez księdza, w sprawie której zapadł niedawno pierwszy w Polsce wyrok, w którym zakon miał wypłacić ofierze odszkodowanie. Wina księdza z tego zgromadzenia jest niekwestionowana, ale zakon odwołał się od wyroku, bo nie poczuwa się do winy.
Przemoc seksualna to jest tajemnica skrywana najczęściej przez lata. Jeśli zakonnica zdecyduje się odejść z zakonu i ułożyć sobie życie, to takie doświadczenia utrudniają jej wchodzenie w jakiekolwiek relacje. Opisuję w książce historię Justyny, która była molestowana przez swojego rodzonego brata. W zakonie, kiedy brat ją odwiedził, wspomnienia wróciły. Jak zareagowała przełożona? Powiedziała: to twoja wina, jeśli coś takiego ci się stało, musiałaś być tego przyczyną. A kiedy Justyna prosi o spotkanie z siostrą-psycholog, słyszy: musisz to przemodlić, psycholog ci niepotrzebny. To wszystko działo się w jednym ze znanych zgromadzeń.
Można się zastanawiać dlaczego przełożona, która przecież też jest kobietą, jest tak okrutna wobec Justyny. Podobnie jak zastanawiamy się, dlaczego w Afryce starsze kobiety pilnują obrzezania rytualnego, które jest dokonywane na dziewczynkach... One także są ofiarami przemocy opartej na męskiej dominacji, zostały w takiej kulturze wychowane i dlatego wspierają system. Potrzeba więc dekonstrukcji całego systemu i zdemontowania go. Właśnie dlatego taka akcja #metoo jest bardzo ważna.
Książka „Zakonnice odchodzą po cichu” miała swoją premierę w 2016 r. Z księgarń zniknęła błyskawicznie.•Fot. materiały promocyjne
Do tego co już powiedziałam należy też dodać tradycyjne katolickie wychowanie. Przekonanie, że ksiądz jest święty, że jest nietykalny, bezgrzeszny. O tym też piszę w swojej drugiej książce "Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica". Przez to, że mamy w głowach taki właśnie obraz księdza, to go rozgrzeszamy, a obwiniamy tę kobietę, która ma z nim dziecko. Mówimy, że to ona zwiodła go na pokuszenie.
Traktujemy księży jako kogoś lepszego od zwykłego człowieka. A Wiktoria, jedna z bohaterek książki, ostrzega "dziewczyny pamiętajcie, że pod sutanną ksiądz też nosi bokserki".
Można jeszcze cały czas udawać, że problemu wykorzystywania seksualnego zakonnic nie ma? Że to są wciąż pojedyncze przypadki?
Międzynarodowa Unia Zakonnic zaapelowała do wszystkich sióstr zakonnych, aby zgłaszały takie przypadki. Musimy pamiętać, że wszystkie zakony podlegają bezpośrednio pod Watykan. W związku z czym każda zmiana, każda wizytacja danego zakonu wychodzi od Kongregacji ds. życia konsekrowanego w Watykanie. Ona rozpatruje wszystkie przypadki nadużyć w zakonach.
Międzynarodowa Unia czy jakiekolwiek inne ciało kolegialne, które zbierze fakty, historie i dowody, będzie miało większy nacisk na męską hierarchię kościelną, aby tę sprawę rozwiązać. Tak jak w przypadku pedofilii, tak i w tych przypadkach nie mam poczucia, że Kościół chce sprawy molestowania seksualnego ukrócić i ukarać winnych, powiedzieć przepraszam.
Trzeba też pamiętać, że ofiary, zwłaszcza starsze, to nie są osoby, które są w stanie o tym publicznie mówić czy pójść do sądu. To wymaga ogromnej odwagi i determinacji. Film "Niewinne" też o tym opowiada, że gwałt, który powinien być wstydem dla gwałciciela i gwałciciel powinien być osądzony, jest wielkim wstydem dla zakonnicy. Ona musi to ukryć, to jej honor został splamiony.
To, co wydaje mi się też problemem, a o czym pani wielokrotnie wspominała, to to, że z chęcią przystajemy tylko na taki wizerunek zakonnic, które się uśmiechają, grają na gitarze i śpiewają. Odstępstwa jakoś nam nie pasują.
O tym właśnie mówią bohaterki mojej książki "Zakonnice odchodzą po cichu". To wizerunek stworzony na pokaz. Za bramę zawsze z uśmiechem i nic złego nie można powiedzieć na swoją zakonną rodzinę. W książce pisze też o wielu nadużyciach, których doznały siostry w swoich zgromadzeniach. Po publikacji posypały się na mnie gromy, że to wszystko kłamstwa, że to jakieś pojedyncze przypadki, że na pewno jest zupełnie inaczej.
Z drugiej strony zaczęły przychodzić listy. Dostałam ponad 200 maili od byłych zakonnic. Obliczyłam, że napisały do mnie siostry z pięćdziesięciu zgromadzeń, czyli połowy zgromadzeń czynnych w Polsce. Pisały też rodziny i znajomi, że wreszcie rozumieją, dlaczego ich ciotka, kuzynka czy sąsiadka przez tyle lat nie chciała nic powiedzieć, o tym, co ja spotkało w klasztorze.
Koniec końców sam Watykan wydał dokument "Młode wino, nowe bukłaki", bardzo ostry dokument, w którym możemy przeczytać o nadużyciach, które mają miejsce w zakonach. Jeśli więc nawet Watykan przyznał, że jest to problem, to musi być on naprawdę duży.
Znam wiele wspaniałych zakonnic, ale o ile więcej te wspaniałe zakonnice mogłyby zrobić gdyby ta struktura, w której tkwią, była im bardziej przyjazna, pomocna i wspierająca, a nie obciążająca je. Te wielkie rzeczy, które robią, muszą często robić wbrew swojemu zakonowi, a to osłabia ich siły.
Pani trochę stała się jakby głosem zakonnic?
Książka rzeczywiście była początkiem szerszej dyskusji. Zakonnice same zaczęły mówić jak traktują je księża. Siostra Borkowska, jedna z bardzo znanych sióstr benedyktynek, wydała przecież książkę "Oślica Balaama", której tekst jak sama przyznaje, przez kilkanaście lat leżał w komputerze. Zdecydowała się go jednak upublicznić.
Książeczka nosi podtytuł" "Apel do duchownych panów", bo siostra nawet nie używa słowa "ksiądz". Albo duchowny pan, albo celebrans. To jest wreszcie głos siostry zakonnej, która mówi co sądzi o arogancji i impertynencji księży.
Wreszcie zaczęła się dyskusja wokół tego co istotne, a o czym mówiono do tej pory tak chyłkiem, czyli stosunku księży do zakonnic. Chodzi o to, że traktują je jako służące, jako podległe osoby czy wręcz jak wycieraczki, żeby użyć słowa siostry Celestyny Giertych, która była przełożoną generalną felicjanek. Dzięki głośnemu mówieniu o takich sprawach, niektóre z nich udaje się wreszcie załatwić, jak kwestie uregulowania umów o pracę dla sióstr zakonnych.
Była też Pani atakowana przez różne środowiska po publikacji książek.
Jeśli chodzi o książkę "Zakonnice odchodzą po cichu", to były głosy prawicowych dziennikarzy, że nie jej należy czytać, ponieważ są w niej same kłamstwa. W przypadku premiery "Dzieci księży", która zbiegła się z "Klerem", już w ogóle postanowili to przemilczeć.
Inaczej było w przypadku Kościoła otwartego. "Więź", "Znak" czy "Kontakt" napisały bardzo pozytywne recenzje.
Myśli Pani, że coś się zmieni?
Wierzę, że tak. Książki rozpoczęły dyskusję. Spotykam się z czytelnikami w wielu miastach i miasteczkach i widzę, że ta dyskusja jest nam bardzo potrzebna. Po książce o zakonnicach na takich spotkaniach podchodziło do mnie wiele kobiet, które mówiły: Wszystkie jesteśmy zakonnicami. Jesteśmy tak samo traktowane w naszych rodzinach sytuacje w rodzinach, w pracy, w domu.
Dlatego "Dzieci księży", prócz dzieci, są także o kobietach. O tym jak Kościół ukształtował naszą kulturę i doprowadził do tego, ze jesteśmy w gorszej sytuacji niż mężczyźni, chociaż Kościół głosi piękne hasła o równości.