"W hip-hopie nie ma tego, co pamiętam z młodości". W.E.N.A. o beefach, korporacjach i willi w Palermo [wywiad]

Michał Jośko
Michał "W.E.N.A." Łaszkiewicz, warszawiak z rocznika 1984. Możesz znać go zarówno z raperskiej działalności solowej, jak i współpracy z całym mnóstwem polskich wykonawców (byli to m. in. DonGURALesko, Włodi, VNM, HiFi Banda i Rasmentalism). Właśnie pojawia się jego nowy album "Montana Max". To chyba świetna okazja, żeby porozmawiać, prawda?
To jeszcze nie czas na emeryturę i spędzanie czasu wyłącznie na kanapie Fot. Instagram.com/wudoe
Daleko ci do dawnej popularności na scenie rapowej, sam mówisz że największy hype na ciebie już minął. Jak bardzo starasz się to zmienić?

Pamiętam czasy, w których moje pojawienie się gdziekolwiek wywoływało olbrzymią ekscytację, byłem na "turbo topie". Czy było to jakoś szczególnie istotne? Niekoniecznie. Robię dokładnie to samo, co wtedy: tworzę swoją muzykę. Bez napinania się na to, że muszę być rapowym numerem jeden.

Dziś czuję mniejszą presję, w ciągu tych lat na scenie zdobyłem swoją grupę odbiorców, która stoi za mną murem. Dlatego nie muszę robić niczego wbrew sobie, na siłę, tylko po to, żeby dotrzeć do zupełnie nowych ludzi, oczekujących ode mnie rzeczy, których nie czuję.


Albo jesteś artystą, albo instytucją komercyjną, która swoją działalność podporządkowuje schlebianiu gustom jak największej liczby słuchaczy, zarabiając w ten sposób możliwie dużo pieniędzy. Ja taką instytucją nie jestem i nie będę, bo po prostu tego nie chcę i nie potrafię.

Nigdy też nie chciałeś budować popularności poprzez dissy i beefy. A wiadomo, że publiczne konflikty z innymi raperami to świetny przepis na sukces.

Widzisz, wychowałem się w środowisku pełnym agresji. Od dziecka byłem świadkiem nieustannej przemocy i sądzę, że to wszystko ukształtowało osobę niepodatną na prowokacje. Człowieka, którego naprawdę trudno wyprowadzić z równowagi.

W swoim rapie wolę skupiać się na tym, co chcę przekazać światu, zamiast marnować czas i energię na ciśnięcie innym. A że są artyści budujący na tym kariery; ludzie, których marketing opiera się na beefach? Ich sprawa.

Pewnie za chwilę nawiążesz do tego, że niedawno pojechał mi Tede. Cóż, zasadniczo rozumiem, dlaczego robi takie rzeczy. To stary koń, który stara się utrzymać w branży. Jego prawo, chociaż nie uważam, żeby takie zachowanie przystawało i do jego wieku, i pozycji na scenie.

Nie zostawię tej sprawy ot tak, na pewno zareaguję. Bo chociaż nie chcę promować agresji i nie jestem człowiekiem mściwym, to nie należę też do ludzi, którzy dają sobie w kaszę dmuchać. Ale wszystko w swoim czasie, na spokojnie. Niczego w życiu nie robię pod wpływem emocji.

Działalność na scenie zaczynałeś pod koniec ubiegłego tysiąclecia. Czy wraz z upływem czasu zaczynasz coraz bardziej sentymentalnie wspominać lata 90., pionierskie dla polskiego hip-hopu?

Pewnie tak. To był zupełnie inny świat. Gdy wchodziłem do niego jako trzynasto-, czternastolatek, łączył ludzi. Zrzeszał nas wokół pewnych idei, form sztuki oraz kreatywności. Wbrew pozorom hip-hop z tamtych czasów –choć zawsze miał na zewnątrz złą opinię – kojarzy mi się z czymś, co odciągało młodych ludzi od złych wyborów, przestępstw, wpadania w narkomanię.

Dla mnie był formą ucieczki od problemów, negatywnych emocji. Z biegiem lat utracił wiele z tamtych cech. Wszystko zostało spłycone; dla młodszych ludzi to jedynie muzyka, melanż i fajne ciuchy. Bez żadnych głębszych przemyśleń. Sam interesuje się modą i nie odczuwam, że jest w tym coś złego. Chodzi mi o muzykę, która przestała przekazywać pewne wartości.

Ale nie chcę narzekać, że dziś wszystko jest powierzchowne i złe. Przecież wszystko ewoluuje, świat się zmienia i przyjmuję to do wiadomości. Po prostu w hip-hopie nie ma tego, co pamiętam z młodości.

Ot, wtedy był kontrkulturą, stojącą w opozycji do mainstreamu, dziś stał się głównym nurtem owego mainstreamu. Od muzyki, po modę. Dziś, widząc kogoś w luźnych ciuchach, nie wiesz, z kim masz do czynienia.

A przecież kiedyś były one wyraźną oznaką tego, że dana osoba wie, o co chodzi. Pamiętam taką sytuację: jako siedemnastolatek pojechałem autokarem do Anglii. Na promie w Calais podchodzi do mnie koleś – taki łysy, w okularach, noszący podobnie jak ja szerokie spodnie – i od razu pyta "masz fifkę"? Wystarczył mu rzut oka na to, jak się ubieram i od razu wiedział, że ma do czynienia ze swojakiem.

Jesteś zapalonym sneakerheadem. Oceniasz ludzi po butach, które noszą?

Oczywiście, że patrzę ludziom na obuwie, ale nie przesadzajmy, że na tej podstawie ich oceniam. Każdy ma swoje zajawki, nie wszyscy muszą jarać się kolekcjonowaniem sneakerów.

W ogóle to następny wątek, który przywołuje wspomnienia sprzed lat. Gdy byłem dzieciakiem, nie było mnie stać na wymarzone Jordany. Biegałem więc w najtańszych trampkach z osiedlowego blaszaka albo butach budżetowej marki Sprandi. Doskonale pamiętam dzień, gdy w siódmej klasie podstawówki, po naprawdę długim błaganiu matki, stałem się posiadaczem pierwszych Vansów.

Dziś moja kolekcja sneakerów liczy niemal 100 par, z których jakieś 75 procent stanowią albo kultowe buty "z epoki", czyli lat mojej młodości, albo ich reedycje. W dużej mierze to właśnie efekt tęsknoty za czasami, gdy człowiek jarał się tym, jak Michael Jordan grał w Chicago Bulls i marzył o tym, żeby nosić takie same buty, co on.


Masz 35 lat. Jak przeżyłeś moment, w którym zacząłeś zauważać, że coraz więcej rówieśników zakłada rodziny i rozmnaża się, a następnie "tatusieje" i staje się zbyt poważna, sztywna?

Z życiu jest kilka takich ważnych punktów: najpierw osiemnastki w trzeciej klasie liceum. Później, chwilę po studiach, zaliczasz serię ślubów swoich rówieśników. Następnie, przed trzydziestką, następuje fala pępkowych. No a po trzydziestce... cała masa rozwodów.

Pochodzę z rozbitej rodziny, w której nie zawsze wszystko było OK. Dlatego zawsze chciałem uniknąć sytuacji, w której zostaję ojcem pod wpływem presji społecznej, "bo w pewnym wieku tak wypada".

Do tego zawsze dochodziła kwestia świadomości, że decydując się na dziecko, będę musiał dla niego w jakimś stopniu poświęcić muzykę. Dlatego postanowiłem, że wszystko potoczy się w naturalny sposób, nie na siłę.

Inna sprawa, że być może chodzi tu również o naśladowanie wzorców rodzinnych, bo gdy się urodziłem, mama miała czerdzieści lat, ojciec był od niej o dekadę starszy.

Stan na dziś? Jestem z właściwą kobietą, a to najważniejsze. Czuję, że mogę nie tylko zostać tatą, lecz – co najistotniejsze – dobrym tatą. Powiedzmy tak: możliwe, że rozmnożę się jeszcze przed czterdziestką, żeby zdążyć fajnie wychować dziecko.

Zabijesz w sobie Piotrusia Pana, którego nosi w sobie każdy artysta?

Cóż, osoby kreatywne po prostu muszą mieć w sobie więcej z dziecka, niż np. urzędnicy. Oczywiście nie mogę być obiektywny w ocenie samego siebie, ale wydaje mi się, że tego Piotrusia Pana nie ma we mnie zbyt wiele. Jestem raczej dojrzałym facetem i gdybym uprawiał "normalny" zawód, to być może już od lat realizowałbym się jako mąż i ojciec.

*** Dużo podróżujesz i przeprowadzałeś się z miasta do miasta – rodzimą Warszawę najpierw zdradziłeś na rzecz Wrocławia i Krakowa, aby po latach wrócić do stolicy. To forma szukania swojego miejsca na ziemi?

Na pewno po części chodziło właśnie o to, może była to jakaś forma poszukiwania samego siebie... Ale oprócz tego chodzi o przyczyny znacznie bardziej prozaiczne: ot, zwykła ciekawość świata i myślenie typu "OK, skoro nie mam stałej pracy, nie jestem w żaden sposób przywiązany do jednego miejsca, czemu z tego nie korzystać"?

Tak więc przemieszczałem się, realizowałem swoje pasje. Nie chodzi wyłącznie o rap. Przez jakiś czas moją wielką – dosłownie – zajawką był ogromny i długi samochód ze Stanów Zjednoczonych, przy którym "dłubałem" całymi dniami. Wiesz, takie przedłużanie sobie męskości i lekarstwo na kryzys wieku średniego (śmiech).

Czyżbyś zbliżał się do wieku, w którym zaczyna się myśleć o wygodnej emeryturze? Wylegiwaniu się na kanapie w swojej willi, np. w słonecznym Palermo?

Nie zarobiłem i nie zarobię na rapie grubych milionów, więc taki scenariusz mi nie grozi. Zresztą to miasto jest brudne (śmiech). A mówiąc poważniej, nie widzę siebie poza Polską, choć nie jest to idealne miejsce do życia, nawet jeśli wziąć pod uwagę względy geograficzne.

Jak przeczytałem kiedyś w pewnej książce: dawno temu kilku pojebów zdecydowało się zamieszkać w miejscu, w którym przez trzy miesiące w roku jest zbyt gorąco, a w kolejnych dziewięciu piździ, jest szaro i buro.

Ale tak czy owak to właśnie tutaj chcę mieć swoją przystań, chociaż zarazem dużo podróżować. Na razie nie jestem na tyle stary, żeby fantazjować o bezczynności. Chociaż coraz częściej łapię się na tym, że wolę usiąść na kanapie i obejrzeć serial, niż pójść na miasto. Imprezy sprawiają mi coraz mniej frajdy, zwłaszcza, że raczej nie pijam alkoholu.


A co nastąpi, gdy zaczniesz odczuwać mniejszą frajdę z tworzenia rapu?

Nie sądzę, żebym kiedykolwiek rzucił to całkowicie, po prostu nawijaniem do mikrofonu będę zajmował się "po godzinach". Wiesz, mam świadomość, że kariera raperska nie będzie trwała wiecznie. Od jakichś siedmiu lat żyję wyłącznie z muzyki, ale to jedynie pewien okres w moim życiu.

Doskonale wiem, że czeka mnie jeszcze zwykła praca. Jak wspominałem, na rapie nie zarobiłem milionów, tak więc pewnego dnia – może za dziesięć lat – będę musiał pomyśleć o zabezpieczeniu przyszłości swojej i rodziny.

Masz na to gotowy plan? Przecież w twoim CV znajdują się również "normalne" zajęcia.

Skończyłem socjologię, czyli studia, które dają i wszystko, i nic. Z jednej strony absolwent tego kierunku dostaje fajną wiedzę, która pozwala ogarniać świat. Lecz z drugiej, mówiąc delikatnie, socjologowie nie robią furory na rynku pracy.

Ja po studiach zostałem konsultantem w pewnej korporacji. Masara: olbrzymi open space, dwadzieścia metrów od ciebie siedzi szefowa, która dzwoni na twoje biurko i – cały czas wgapiając się – pyta, dlaczego masz dziś takie słabe wyniki. Do tego garniury, krawaty i codzinne przeklinanie własnego losu. Wytrzymałem tam trzy miesiące.

Ale pracowałem też w serwisie GoldenLine. To również duża firma, ale pięć lat spędzone w niej wspominam świetnie. Nawet pomimo tego, że od czasu do czasu trzeba było przywdziać marynarkę i koszulę. Ale budząc się rano, nie miałem doła, tylko myślałem "zajebiście, idę się spotkać z ziomeczkami".

Mój plan? Na pewno nie pójdę do korpo. Widzę siebie raczej w niewielkiej firmie np. agencji muzycznej albo miejscu zajmującym się modą.

Nie będzie smutnego myślenia o tym, ile mógłbyś jeszcze zdziałać w hip-hopie?

Nie, bo to, o czym marzyłem jako nastolatek, osiągnąłem już lata temu. Jestem wręcz zaskoczony, że udało mi się zajść tak daleko; przyznam, że przed laty nie spodziewałbym się, że wszystko "pyknie" aż tak.

Nigdy nie chodziło mi o masową popularność i staniki wrzucane na scenę przez podjarane laski. Jedyne czego chciałem przed laty, to po prostu zapisać się w historii polskiego rapu, zostawić po sobie kawał dobrej twórczości. A to już mogę odfajkować.

W roku 2015 trafiłem do "Antologii polskiego rapu", czyli wielkiego kompendium poświęconego rodzimym raperom, więc jestem człowiekiem spełnionym.

Materiał powstał w ramach cyklu "Piątki z Nową Muzyką", organizowanego z inicjatywy stowarzyszenia ZPAV w warszawskim Studiu U22.

Nową płytę "Montana Max" znajdziesz w sklepach już 15 marca.