Obejrzałem serial Netflixa o Formule 1 i... zostałem jej fanem. To dokument nie tylko dla koneserów

Adam Nowiński
Jeśli wydawało się komuś, że dokumenty o konkretnej dziedzinie sportu są dedykowane tylko jej fanom, to był w błędzie. Idealnym zaprzeczeniem tej teorii jest serial Netflixa "Formula 1: Jazda o życie". To dokument dla każdego laika. Jego widz nie musi znać się na budowie bolidu, żeby znaleźć w nim coś ciekawego dla siebie. A lista tych "cosiów" wyglada całkiem imponująco.
Nowy serial Netflixa o Formule 1 to dokument nie tylko dla znawców tego sportu. Zrzut ekranu z YouTube.com / Netflix
Zacznijmy może od tego, że przed obejrzeniem "Formula 1: Jazda o życie" byłem całkowitym laikiem jeśli chodzi o tę dziedzinę sportu. Kiedyś oglądałem dwa, może trzy wyścigi, w których brał udział Robert Kubica. To było w czasach kiedy Polak reprezentował jeszcze barwy zespołu BMW Sauber.

Nigdy potem nie interesowałem się wyścigami bolidów. Dlatego też z takim znikomym pojęciem na temat Formuły 1 podszedłem do projekcji tego dokumentu i powiem szczerze, że zachwyciłem się i nie chodzi tu tylko tę dziedzinę sportu.

Oprawa
Pierwsze co odbiera momentami mowę to jakość obrazu tego serialu. Netflix udostępnił go swoim abonentom w jakości Ultra HD, a to, szczególnie na większym ekranie, robi piorunujące wrażenie. Obraz jest ostry jak żyleta przez co widz przezywa istną ucztę wizualną. To ogromny plus zwłaszcza wtedy, gdy na ekranie pokazują się ujęcia z lotu ptaka nad poszczególnymi torami lub panoramy miast, w których odbywają się zawody.


Podobne wrażenie robią zdjęcia z samych wyścigów oraz zza ich kulis. Widzimy wtedy w najdrobniejszych szczegółach każdy detal związany z pracą poszczególnych zespołów i ich kierowców. Bądź co bądź nawet kraksy i wypadki bolidów w jakości Ultra HD dają zupełnie inny efekt.
YouTube.com / Netflix
Wyjątkowości produkcji Netflixa dodaje muzyka, która w połączeniu z tym, co widzimy na ekranie daje naprawdę niezapomniany efekt.

Fabuła
Ten aspekt "Jazdy o życie" także udał się Netflixowi, bo mamy tu pewnego rodzaju mix różnych narracji. Osią, wokół której kręci się cała fabuła jest dokumentowanie przebiegu sezonu 2018. Ale autorzy momentami nie trzymają się sztywno tej koncepcji. Zdarza im się skakać trochę w chronologii prezentując inne aspekty tego sportu, co nie znaczy jednak, że wpływa to na niekorzyść całego serialu.

Wręcz przeciwnie – tworzy drugą oś, która porządkuje przedstawiane kwestie. Realizatorzy bardzo zręcznie wykorzystują wydarzenia z toru, które potem dopasowują do tej nowej narracji przez co nie mamy wrażenia nudy. To ono jest zmorą niektórych seriali dokumentalnych, w których powtarzające się sceny i wątki stanowią czasami nawet połowę odcinka.

Tutaj tego nie ma, a jeśli nawet jakiś wątek powtarza się, to jest on prezentowany w innym kontekście i innym ciągu narracji. W taki sposób zaprezentowany został zawodnik zespołu Haas – Romain Grosjean. (UWAGA SPOILERY) Jego wątek występuje na początku serialu, kiedy autorzy przedstawiają sylwetkę innego zawodnika – Daniela Ricciardo jeżdżącego dla Red Bulla.

Grosjean pokazywany jest tam jako kierowca-pechowiec, który nie dojeżdża nawet do pierwszego zakrętu i jest obiektem kpin innych kierowców i drużyn F1. I pomimo pojawia sie ciągle jego nazwisko, to nie widzimy go, tylko jego bolid. Francuz pojawia się dopiero w kilka odcinków później. Wtedy poznajemy jego historię i wytłumaczenie słabej passy.

Mnogość wątków
Jeśli ktoś myślał, że serial o F1 będzie dotyczył tylko wyścigów, ich historii i zawodników, to nie mógł się bardziej mylić. Bo Formuła 1 to nie tylko same ściganie się, ale także trudne decyzje, kryzysy, ludzkie tragedie, biznes i po prostu czysta zabawa. To wszystko znaleźć można właśnie w "Jeździe o życie".

Spojrzenie na F1 rozszerza się szczególnie wtedy, gdy autorzy dokumentu wchodzą za kulisy wielkich wyścigów oraz do domów samych zawodników. To właśnie wtedy poznają rozterki i problemy, z jakimi zmagają się poszczególni kierowcy. I nie chodzi tu tylko o złą formę, ale np. o trudne dzieciństwo, o wychowywanie się w cieniu wielkiej legendy czy stratę bliskiej osoby.

"Jazda o życie" to także zakulisowe zagrywki i potyczki pomiędzy zespołami, ale także wewnątrz zespołów, o których nawet wytrawni znawcy Formuły 1 nie mieli pojęcia. Widać je na przykładzie rywalizacji teamu Red Bull i Renault oraz ich dyrektorów Christiana Hornera i Cyrila Abiteboula, którzy oficjalnie uśmiechają się do kamery, a tak naprawdę jeden drugiego utopiłby w łyżce wody.
YouTube.com / Oddshot Compilations
Chodzi w nim nie tylko o pieniądze, które też odgrywają ważną rolę, ale także o honor i o prestiż. Dokument Netflixa obala np. mit współpracy dwóch zawodników w teamie, który stworzyły filmy bazujące na F1. Tu jest rywalizacja na całego, która czasami prowadzi do bardzo niebezpiecznych sytuacji na torze.

Smaczki
Dokument Netflixa to także uczta dla fanów Formuły 1. Znajdą oni tutaj nie tylko to, co widzieli podczas minionego sezonu, ale także o wiele więcej dzięki obecności kamer za kulisami. Niektóre sytuacje prezentowane w przekazach telewizyjnych, czy w wywiadach, po obejrzeniu "Jazdy o życie" odkryją swoje drugie dno.

Tak wyglądała chociażby sprawa wspomnianego kierowcy teamu Haas – Romaina Grosjeana, którego szef zespołu, Gunther Steiner bronił w każdym wywiadzie telewizyjnym. Cokolwiek by nie stało sie na torze on zawsze miał dla niego usprawiedliwienie. Tymczasem kamery Netflixa zarejestrowały gorzkie momenty dla kierowcy, w których jego koledzy z zespołu naśmiewają się z niego, włącznie ze Steinerem.

Ciekawie została także przedstawiona sytuacja w teamie Force India. Chodzi tu nie tylko o trudną sytuację finansową i upadek zespołu, ale także o wewnętrzną rywalizację obu jego kierowców.

Gdzie Kubica?
Ale żeby nie było tak cukierkowo, to do tego słoja miodu należy dorzucić łyżkę dziegciu. W tym przypadku jest nim brak głównych ekip, czyli Ferrari i Mercedesa. Oba zespoły niby są gdzieś w tle, w sumie roztacza się wokół nich taką mityczną aurę, ale ani jeden ani drugi nie wpuścili do swoich garażów ekipy Netflixa.

Owszem to nie jest wina autorów, ale brak największych graczy w serialu dokumentalnym o Formule 1 jest jak kręcenie dokumentu o Watykanie i niepokazanie w nim papieża.

Kolejnym minusem są za krótkie odcinki, które zdaniem znawców nie pomieściły wielu wątków. Przez co poszczególne zespoły są prezentowane w sposób nieco spłaszczony i okrojony. Z drugiej strony jeśli spojrzymy z perspektywy laika, to taka dawka wiedzy jest wystarczająca, żeby zaciekawić i nie zanudzić. Jeśli kogoś zainteresuje dany zespół zawsze może po obejrzeniu serialu doczytać i uzupełnić wszelkie niedopowiedzenia.

Generalnie dokument Netflixa trzeba zaliczyć do bardzo udanych. Nie tylko dla tego, że prezentuje realizm i kulisy Formuły 1, ale także ze względu na formę i styl prezentacji. Zdecydowanie jest to pozycja, którą użytkownicy tej platformy powinni przyswoić, nawet ci, którzy z tym sportem nie są za pan brat.

P.S. W drugim sezonie serialu zobaczymy odcinek poświęcony Robertowi Kubicy. W pierwszym widzieliśmy go tylko na jednym ujęciu, które trwało może dwie sekundy...