Moja mama odleciała i została psychofanką tureckich seriali. "Kurski wie, co robi. To tandeta, ale taka ładna"
To krótka historia o tym, jak moja mama, która w życiu najbardziej nie lubi kiczu, stała się psychofanką tureckiego kina. Ale wyłącznie tego z nizin. Jej wieczory wypełniają tasiemce o trudnej miłości – to chyba najbardziej pojemne określenie. Jest tylko jeden zgrzyt: moja rodzicielka z całego serca nienawidzi prezesa TVP, ale jedno mu oddaje: "Ten Kurski to niestety wie, co ludzie lubią. Bo ludzie lubią się oderwać od tej parszywej polskiej rzeczywistości".
Najpierw były "Łzy Cennet". Oglądała tylko mama – zawzięta przeciwniczka tandetnych tasiemców, wielbicielka dobrych książek i filmów psychologicznych. Nie powiem: zaskoczyła mnie wyborem tureckiego serialu. Ale pomyślałem, że to jednorazowe "odstępstwo od normy", a później wszystko wróci do "normy". I w jakiś wolny weekend obejrzymy dobry dokument na Netfliksie albo wyskoczymy do niszowego kina... Myślałem. Teraz nie mam odwagi nawet proponować, czegoś co "na dzień doby" nie wywołuje potoku łez i dreszczy przechodzących przez całe ciało.
Niestety przygoda mojej mamy z tureckimi telenowelami na "Łzach Cennet", które Jacek Kurski puszczał na antenie TVP2, wcale się nie skończyła. Można powiedzieć, że właściwie od "Łez ..." wszystko się zaczęło.
Nie mieszkam z rodzicami, więc nie wiem, co pochłania ich wolny od pracy czas. Ale do myślenia dało mi jedno: dlaczego, kiedy dzwonię do nich chwilę po 17:00, to właściwie nigdy nie chcą ze mną rozmawiać? Wciskają mi tanie wymówki: obiad, zakupy, jesteśmy na spacerze, twoja siostra nas odwiedziła i natychmiast – w połowie zdania – przerywają połączenie. Zastanawiające, prawda?
"Więzień"
Środa. Sytuacja się powtarza. "Zdzwonimy się później, teraz nie mogę rozmawiać" – rzuca tylko mama. Ale nie daję za wygraną i dopytuję: "A czym jesteś tak zajęta?" i już słyszę ojca w tle: "Tylko mu nie móóóóów". I już wiem, że coś się kroi. Nie wiem tylko, czy mama zdradzi mi ten sekret. W słuchawce chwila ciszy. Dłuuugiej ciszy.
Aż wreszcie mama ze spokojem i wyczuwalnym w głosie zażenowaniem mówi: "Oglądamy serial". I natychmiast odzywa się ojciec: "Tylko mu nie mów tytułu. Nie mów, co oglądamy. Będzie się z nas nabijać". Już wiem, że sytuacja jest poważna. Jeśli i tata, który właściwie telewizor włącza tylko dla jednej – informacyjnej – telenoweli dał się pochłonąć jakiemuś tureckiemu potworowi.... Ale nic nie mówię. Czekam.
Mama nie bierze sobie słów ojca do serca i powoli wypowiada największą tajemnicę ostatnich miesięcy: "Już od pewnego czasu oglądamy 'Więźnia miłości'". Nie mogę się opanować i wybucham śmiechem.
"Mamo, ale to jakiś turecki bullshit, jakaś tandeta, dno. W co wy się daliście wciągnąć?" – pytam, choć nie liczę na żadną odpowiedź, bo "Więzień" już leci w tle. Ale jednak: "Wiem, to tandeta, ale taka ładna" – tłumaczy mama. I szybo pyta: "A wiesz, że Omer i Ayse naprawdę są parą?". Ręce mi opadają. Nie wiem i nie chcę wiedzieć.
Opowiadam znajomym o sytuacji, której nie jestem w stanie zrozumieć. O dzieciństwie, kiedy rodzice nie kazali nosić kiczowatych ciuchów, bransoletek, a czytać tylko dobre – mądre, wartościowe – książki. I teraz sami w sekrecie oglądają "Więźnia miłości". To już źle brzmi.
W międzyczasie siostra wysyła mi zdjęcia całej rodziny: mamy, taty, babci, ciotki, wujka i dwóch psów, którzy siedzą wpatrzeni w ogromny telewizor. "Patrz, teraz oglądają już wszyscy :D" – pisze jeszcze niezainfekowana siostra. Mój jedyny sprzymierzeniec.
Więcej, chcemy więcej
Niedziela. Mama sama z siebie dzwoni do mnie rano. Mam strasznego kaca i rozmowa z nią to ostatnia rzecz, o jakiej teraz marzę. Ale mama przechodzi od razu do konkretów: "Słuchaj, podobno w internecie są nowe odcinki 'Więźnia', ale nie możemy ich znaleźć. To znaczy są w wersji rosyjskiej, ale nie rozumiemy wszystkiego. Może tak byś poszukał?".
Okej, już wiem, że sytuacja jest krytyczna. Tłumaczę mamie, że na pewno teraz nie będę szukać w sieci jej tasiemca. I w tej sekundzie mam już mamę z głowy, bo nic innego jej nie interesuje. Z ciekawości i z miłości do matki zaczynamy szukać w sieci "Więźnia miłości", który jak się okazuje w oryginale brzmi "Adini Sen Koy", co z tureckiego przetłumaczone powinno być tak: "Mówisz? Masz". "Kurski-romantyk popłynął" – myślę sobie.
Niesiony ciekawością wpisuję w wyszukiwarkę krótkie hasło: "tureckie seriale" i szybko trafiam na facebookowe profile serialowych freaków. Ale tylko tych, którzy zainteresowani są kinem tureckim.
"Kurski zablokował 'Więźnia'"
"Kruk", "Kolicja", "Zakazany owoc", "Przysięga", "Wspaniała Dwójka", "Obrońca", "Nie-umarli", "Bez Tchu", "Miłość na wynajem", "Czasami życie jest słodkie", "Trzymaj się, serce moje!", "Historia pewnej miłości", "Świetlik", " Podaj dłoń miłości", "Czekając na Słońce" – to tylko kilka tytułów. Dostaję oczopląsu. Ale bingo! Mam to. Zaraz znajduję linki do wszystkich odcinków "Więźnia" wraz z polskim tłumaczeniem i z instrukcją, jak włączyć polskie napisy na YT.
Mama zachwycona. Autentycznie przeszczęśliwa! Przez całą niedzielę całą rodziną oglądają "Więźnia". Dzwonią tylko, kiedy okazuje się, że potrzebują kolejnych linków. Ale nazajutrz ta sielanka się kończy. Już z rana na jednej z facebookowych grup widzę wielkie poruszenie: nie ma dostępu do tłumaczenia pierwszego sezonu "Adini Sen Koy". Plik został skasowany z powodu roszczeni do praw, a poza tym zablokowano im konto na YT.
Administratorzy, a także tłumacze (jak mniemam również studenci turkologii) krzyczą wręcz, że przez tych, "co mają za nic regulamin" po raz drugi straciliśmy konto YouTube, z którego udostępniane były odcinki. Padają mocne słowa o użytkownikach, którzy "nie mają sumienia, a za to w dupie mają regulamin". Nie mam odwagi poinformować o tym mamy.
Poniedziałek 17:00, telefon od matki. Ta zachowuje się jak narkoman, któremu zabrali ostatni gram ulubionego narkotyku. "Kurski zablokował mi 'Więźnia!'" – rzuca zamiast "dzień dobry". Przez kilka dni jest w rozpaczy. "Mamo, ale przecież i tak włączysz TVP2 za kilka tygodni i wrócisz do 'Więźnia', więc tylko dobrze zrobisz prezesowi TVP" – prowokuję ją trochę.
"Tak, tak zrobię. I powiem ci, że ten Kurski to niestety wie, co ludzie lubią. Ludzie lubią się oderwać od tej parszywej polskiej rzeczywistości" – mówi ze złością. I na siebie, i na Kurskiego.