Już grudzień, niedługo Boże Narodzenie, więc to idealny czas na podsumowanie serialowego roku 2018. A działo się w nim. Oj, działo! Było abstrakcyjnie, mrocznie i dynamicznie, nie zabrakło też zabawy i mrugania okiem do widza. A przez co najmniej kilka seriali zerwaliśmy noce...
Mimo że nowego sezonu "Gry o tron" w tym roku nie było, to serialowo to był rok całkiem niezły. Może nie najlepszy – nie było premier, które zmieniłyby oblicze telewizji, czyli tytułów na miarę chociażby kultowych już "Breaking Bad", "Narcosa" czy "House of Cards".
Ale i tak pojawiły się seriale świetne i atrakcyjne dla widza – wciągające, mądre, smutne, rozdzierające emocjonalnie, szalone... Wyróżniające się jakoś w tym wielkiem serialowym świecie.
Rok 2018 był też świetnym roku kontynuacji. W ostatnich miesiącach obejrzeliśmy bardzo dobre nowe sezony "Daredevila" (który został skasowany, ale skończył swój trzysezonowy żywot na najwyższej nucie), "Legionu", "Atlanty", "BoJack Horsemana", "Domu z papieru", "Peaky Blinders" czy "Better Call Saul", który niedługo dobije ilością sezonów do swojego serialu matki, wspomnianego już "Breaking Bad".
Nie można też zapomnieć o "Dobrym miejscu" Netflixa, który szturmem zdobył uznanie widzów i który zasługuje na specjalną wzmiankę. O którym tak mówi w rozmowie z naTemat.pl Michał Ochnik , twórca bloga Mistycyzm popkulturowy:
– To owalny klocek na planszy pełnej kwadratowych otworów. W swoim trzecim sezonie nadal jest to jeden z niewielu seriali komediowych, który potrafi być naprawdę zabawny, nie będąc przy tym wulgarnym ani prymitywnym oraz jeden z niewielu tekstów kultury, który potrafi opowiadać o filozofii i etyce, nie będąc przy tym śmiertelnie nudnym".
Czyli było dobrze.
Ale w tegorocznym podsumowaniu chcę skupić się tylko na najlepszych premierach. Produkcjach, które dopiero co poznaliśmy, które mają tylko jeden sezon i których ewentualnych kontynuacji wielu z nas nie może się doczekać.
Oto serialowa śmietanka.
"Bodyguard" (Netflix)
Nie mogło być inaczej. To o tym serialu, który stał się najpopularniejszą produkcją BBC od lat – co skłoniło Netflixa do jej natychmiastowego kupienia – w tym roku mówiło się najwięcej i najgłośniej. Dramatyczny ostatni odcinek obejrzało 10,4 miliona Brytyjczyków, co oznacza, że brytyjski rekord należący wcześniej do "Downton Abbey" został pobity.
"Bodyguard" to historia Davida Budda (nominowany do tegorocznych Złotych Richard Madden, czyli Robb Stark z "Gry o tron"), weterana wojennego, który cierpi na stres pourazowy, co niszczy mu życie rodzinne. Nie pomaga zresztą również za bardzo w pracy zawodowej – David jest bowiem sierżantem i pracuje w sekcji RaSP w londyńskiej policji, która zajmuje się ochroną polityków czy biznesmenów.
Pewnego dnia bohaterowi zostaje przydzielona od ochrony ambitna minister spraw wewnętrznych Julia Montague (znana z "Line of Duty" – "Boduguard" pochodzi bowiem z tej samej stajni – Keeley Hawes), z której polityką Budd się nie zgadza. Do tego w Londynie ktoś przeprowadza ataki terrorystyczne, a bohater coraz bardziej traci kontrolę nad swoim życiem.
Powiedzieć, że jest dramatycznie to za mało. Dramatyzm i napięcie z tego serialu aż się wylewają, a każdy odcinek ogląda się na skraju fotela. I mimo że finał może już wydawać się zbyt wydumany i nierealny, to nie zmienia to faktu, że to genialny kawałek telewizji.
Z czym zgadzają się również twórczynie popularnego bloga Kulturalnie po godzinach, Magda i Agnieszka: – To wciągający serial, który utrzymuje równy poziom przez cały sezon. Ma świetne tempo – począwszy od intrygującej 16 minutowej sekwencji scen otwierającej pierwszy odcinek, a skończywszy na mrożącym krew w żyłach finale, zaskakujące zwroty akcji oraz bohaterów, których trudno rozgryźć. Doceniamy znakomity casting i bardzo aktualny temat.
Nie tylko oglądać. Bardzo warto.
"Ostre przedmioty" (HBO)
Dawno nie widziałam w telewizji czegoś tak psychologicznie złożonego, estetycznie doskonałego i intrygującego, jak oparty na powieści Gillian Flynn miniserial "Ostre przedmioty" (twórców świetnych "Wielkich kłamstewek"). I czegoś co aż tak bardzo, mówiąc kolokwialnie, drąży i serce, i mózg.
Zaczyna się nieskomplikowanie: Camille Preaker, dziennikarka z wielkiego miasta, wraca do rodzinnego sennego miasteczka, aby opisać sprawę morderstwa dwóch nastolatek. Bohaterka (jak zawsze aktorsko perfekcyjna Amy Adams) musi zmierzyć się z zimną matką, plotkami i traumą z dzieciństwa.
Ale – wbrew temu, co często widzimy na ekranie – powrót do korzeni wcale jej koniec końców nie oczyści i nie zamknie złych rozdziałów jej życia. Camille będzie momentami wręcz bliska obłędu, na granicy życia i śmierci. Sen przeplata się tu z jawą, przeszłość z teraźniejszością, piękno z brzydotą. A w tle jest kryminalna intryga, która z czasem zyskuje na dynamice i niezwykle zaskakuje (radzę nie wyłączać ostatniego odcinka podczas napisów).
Nie oznacza to jednak, że po tym ostatnim odcinku widz przejdzie do porządku dziennego.
– To między innymi dzięki pozorom serialu kryminalnego czy też thrillera, „Ostre przedmioty” tak subtelnie, a jednocześnie sugestywnie przędą pajęcze nici ukazujące różne odmiany uzależnień. Zagadka morderstw zostaje wyjaśniona, jednak to z zakamarków umysłu Camille nie da się uwolnić na długi czas po obejrzeniu serialu. "Go ahead, Camille. Prove you’re not dead" – mówi do głównej bohaterki John, brat jednej z zamordowanych dziewczynek. I na tej cienkiej granicy między życiem a śmiercią roztacza się cały serial – mówi kulturoznawczyni i artystka wizualna Magdalena Sobolska.
"Ślepnąc od świateł" (HBO)
"HBO dostarczył widzom towar prima sort, który uzależnia niemal od razu. "Ślepnąc od świateł" nie tylko zachwyca aktorsko, ale i muzycznie (na ścieżce jest np. Pro8l3m!) oraz wizualnie. Obserwowany wycinek świata często miesza się z koszmarami i wizjami reprezentującymi to, co się dzieje w głowie głównego bohatera. Już samo intro serialu powala świetną animacją zatopionej Warszawy" – pisał nasx dziennikarz Bartosz Godziński w recenzji "Ślepnąc od świateł".
Tak, serial Krzysztofa Skoniecznego uzależnia, mimo że dostrzegamy jego braki. Chociażby można zarzucić odtwórcy głównej roli, debiutantowi Kamilowi Nożyńskiemu, drewnianą grę i drętwe dialogi wypowiadane jednym tonem. Ale tak właśnie miało być – Kuba miał być antypatyczny, zdystansowany, patrzący na wszystkich z pogardą, obojętny i pozbawiony emocji. Taki Ryan Gosling w "Drive". Od obu nie można oderwać wzroku mimo ich pozornej drętwoty.
Nożyński gra Kubę, czyli dilera w Warszawie, który zmęczony życiem chce wyjechać do Argentyny. Jednak kilka dni przez jego podróżą wszystko zaczyna się w jego zaplanowanym od początku do końca życiu rozpadać. Mamy tu odurzający wręcz przekrój nocnej Warszawy – zblazowaną warszawkę i społeczny margines, dużo przemocy, wulgaryzmy w każdym zdaniu, sporo nieoczywistości, powoli rozkręcającą się intrygę (jak już się rozkręci, to szybko nie zwolni) oraz genialne role Jana Frycza, Roberta Więckiewicza i Eryka Lubosa.
Można prychać i kręcić nosem, ale "Ślepnąć od świateł" jest serialem, którym możemy się chwalić za granicą (w przeciwieństwie do "1983").
"Maniac" (Netflix)
Na ten serial się w tym roku czekało, bo rzadko w jednej produkcji widzimy obok siebie nazwiska Cary'ego Fukunagi (który wyreżyseruje nowego Bonda) oraz Emmy Stone (to jedna z lepszych kreacji w jej karierze i Jonah Hilla. Niektórzy byli zawiedzeni, bo było... dziwnie. Cóż, bardzo dziwnie. Ale to właśnie plus tej zupełnie szalonej i nietuzinkowej produkcji.
Mamy dwóch bohaterów (świetnie zarysowane, złożone postaci, prosimy takich więcej) – Annie i Owena, którzy razem biorą udział w medycznych eksperymentach. Jednak kiedy badania się zaczynają, oboje dostrzegają, że dzieje się coś dziwnego i poza ich kontrolą. Bo w wizjach, których doświadczają pod narkozą, co chwila pojawiają się razem. A to jako małżeństwo, a jako rozwodnicy, a to jako agentka i urzędnik. A tego nie umieją nawet wytłumaczyć naukowcy, nie tak miało być.
Widz ogląda więc tak naprawdę kilka seriali w jednym, co jest dokładnie taką zabawą, na jaką brzmi. Wyobraźnia jest tu jedynym ograniczeniem. A ta jest... nieograniczona. Do tego dochodzi świetne aktorstwo, doskonały humor, piękne kadry i świetna muzyka. I przesłanie – które może wydawać się tandetne, ale wcale takie nie jest – przyjaźni, bliskości i zrozumienia.
– Byłem zauroczony od pierwszego kontaktu, a od trzeciego odcinka to już beznadziejnie zakochany w tym cholernie pomysłowym serialu. “Maniac” jest szalony, ale zarazem sensowny. Różnorodny gatunkowo i stylistycznie, ale przy tym spójny oraz poukładany. Historia nie przynudza nawet przez moment, odcinki zlatują błyskawicznie i jest ciągła pokusa zobaczenia przynajmniej kilku pierwszych minut z kolejnego, co zwykle kończy się obejrzeniem całości – mówi naTemat Krzysztof Bogumilski, autor bloga Kinofilia.
Nic, tylko pogrążyć się w tym dziwacznym świecie.
"Patrick Melrose" (HBO)
Na koniec serial, który łatwo było w tym roku pominąć, a na żadne pominięcie nie zasługuje. Nie tylko dlatego, że jest oparty na doskonałej powieści Edwarda St Aubyna, a tytułową rolę gra w nim doskonały jak zawsze Benedict Cumberbatch. Ale przede wszystkim dlatego, że to świetna, złożona i mroczna opowieść, która nie pozwala odetchnąć.
"Patrick Melrose" to historia rozpuszczonego arystokraty, który żyje tak jak przystało na bogatego hedonistę: ćpa, pali, co chwila zmienia kochanki. Niczym konkretnym się ten charyzmatyczny bawidamek nie zajmuje, tak wygląda jego życie. Ale nagle odżywają w nim wspomnienia z dzieciństwa, które zaczynają zatruwać mu ten beztroski żywot. Wspomnienia, o których chciałby zapomnieć.
Mimo że może się wydawać, że to kolejna historia z cyklu "złamany życiem człowiek odnajduje siebie", to... wcale tak nie jest. "Patrick Melrose" broni się bowiem czarnym humorem, iście brytyjską ironią, charyzmą głównego bohatera, zmysłowością oraz dynamiką. Ogląda się to trudno, ale niesamowicie dobrze.