Żony górali, które przeszły przez piekło. W Zakopanem wciąż słyszą: "Jak się baby nie bije, to wątroba gnije"

Daria Różańska-Danisz
Zakopane od lat cieszy się niechlubną sławą jedynego miasta w Polsce, gdzie radni nie przyjęli ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Jedna z ofiar przytacza słynne na Podhalu powiedzenie: "Jak się kobiety nie bije, to jej wątroba gnije". Prawa jest taka, że górale biją i to jest normą – stwierdza.
Zdjęcie poglądowe. Fot. Rafał Mielnik / Agencja Gazeta
"Mąż skatował żonę, a obok spały ich dzieci"; "Agresor się doigrał. Wiele lat znęcał się nad rodziną. Trafił za kratki"; "46-latek trafił za kratki za znęcanie się nad rodziną"– krzyczą nagłówki gazet. Wszystkie przykłady z Podhala, w tym z Zakopanego.

Zakopane jako jedyne miasto w Polsce od lat nie chce wdrożyć ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Na radnych z tego miasta naciskał już wojewoda, nalegał Rzecznik Praw Obywatelskich, nalegali ministrowie.

Ale nic z tego: górale swoje wiedzą. I – według nich – ustawa jest niezgodna z konstytucją i tylko szkodzi rodzinie. Tak zdecydowali już dziewięć razy. Jak informował "Tygodnik Podhalański", zdarzało się, że w czasie głosowania za ich plecami pojawiali się księża i działacze PiS. Radni za każdym razem byli na "nie". Ostatnio przeciwko ustawie opowiedziało się 12 radnych, ośmiu chciało ją wprowadzić.

Ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie nakazuje m.in. powołanie zespołów interdyscyplinarnych, składających się z psychologów, pedagogów, dzielnicowych, które miałyby nieść pomoc ofiarom przemocy domowej.

Przeciwko był m.in. Józef Figiel, radny miasta (Zjednoczona Prawica). – My nie możemy ryzykować w stosunku do rodziny i na podstawie złej ustawy powoływać gminny program przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Definicja rodziny ma być ściśle określona, nierozmyta. Wtedy możemy usiąść do rozmów. Rodzina to jest rodzina. Rodzina wiąże się z rodzicielstwem – mówi nam. I zarzeka się, że im też zależy na walce z przemocą.


Za wprowadzeniem ustawy głosował Zbigniew Szczerba (KW Zakopane 2030): – Ta uchwała została przyjęta w okolicznych miejscowościach, tak więc nie chodzi tu o zaciętość górali, ale to kwestia polityków. Kiedyś się uparli i tak w tym trwają. Oni mają politycznie wpojone, że to zła uchwała. Racjonalnych powodów nie podają. Twierdzą, że ustawa jest niedobra, a dzieci będą zabierane. I tyle.

Ofiara przemocy fizycznej: – To jest obawa o własną d***. Wydaje mi się, że tu chodzi o to, by było jeszcze większe przyzwolenie na przemoc. Mówię to z punktu widzenia kobiety, która tkwi w małżeństwie przemocowym, sama też mam męża alkoholika. I sama dopiero po kilku latach odważyłam się sięgnąć po pomoc.

Aprobata Kościoła i Szydło

Zakopiańscy radni znaleźli poparcie w Kościele. W czerwcu 2017 roku prałat Stanisław Olszówka brał udział w specjalnym posiedzeniu rady miasta. To odbyło się w związku z uroczystościami 20-lecia odwiedzin Jana Pawła II pod Tatrami.

Duchowny mówił m.in. o tym, że ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie i konwencja antyprzemocowa otwierają drogę, by "podstępnie do polskich rodzin wprowadzać gender". A – według niego – to już krok od promowania "szkodliwego homoseksualizmu i transseksualizmu".

– Jan Paweł II związki homoseksualne uznawał za wypaczenie – uznał ksiądz Olszówka. I pozwolił sobie na stwierdzenie, że papież Polak byłby dumny z zakopiańskich radnych, którzy ustawę odrzucili. – Chwała naszym radnym, że mimo nacisku nie przyjęli tej ustawy – mówił z niekrytą dumą.
Beata Szydło podczas spotkania z mieszkańcami Podhala. Maj 2018 r.Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
Rok później zakopiańscy radni głosują w sprawie ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Większość jest przeciwko. I znów spadają na nich pochwały. Tym razem ze strony Beaty Szydło, która w maju 2018 roku zawitała do Zakopanego.

– Muszę państwu przed wszystkim pogratulować, boście są odważni. No, jedyny samorząd w całej Polsce, który się sprzeciwił, ale górale, no wiadomo, jest naród odważny – zachwalała.

"Przemoc była olbrzymia"
Coraz częściej odważne są także góralki, które opowiadają o tym, co dzieje się za drzwiami ich domostw. Jedna z ofiar przytacza słynne na Podhalu powiedzenie: – Jak się kobiety nie bije, to jej wątroba gnije. Tak się u nas mówi. Prawa jest taka, że górale biją i to jest normą – mówi nam Magda.

Przemoc w jej małżeństwie obecna była właściwie od początku. – W naszym domu przemoc była olbrzymia. Mąż przychodził pijany, mnie to denerwowało. Muszę się przyznać, że i ja byłam przemocowcem. Osoba prześladowana zawsze jest katem, bo ona musi tę agresję gdzieś oddać. To się nakręca – uważa.

Wreszcie nie wytrzymała. – Znów wrócił pijany, powiedziałam, że ma go tu nie być. Kiedy zaczął się na mnie rzucać, to zadzwoniłam na policję. Kolejnego dnia pojechałam złożyć zeznania, żeby nie zostało to sklasyfikowane jako błaha awantura rodzinna. Chciałam, żeby wyciągnęli z tego konsekwencje .

Zabrała dzieci i odeszła od męża. Przez rok mieszkali osobno. – Ktoś mi w końcu powiedział, że mój mąż jest chory. "Jaki chory, przecież firmę prowadzi, rozkręca biznes" – odpowiedziałam wtedy. Na zewnątrz był bardzo lubiany, bo zawsze postawił, napił się. To nie jest tak, że tylko facet jest chory w takim związku. Najważniejsze, żeby przerwać tę spiralę i dzieciom pomóc – mówi dziś. Zeszli się, rozpoczęli terapię. Wyszli na prostą. Magda pracuje też nad sobą.

– Kobieta, która doznaje przemocy, również jest furiatką, osobą współuzależnioną. To są już głębsze prawdy psychologiczne, jak np. to, że ofiara ma profity z tego tytułu, że robi z siebie ofiarę. Ona bardzo często nie chce tego przerwać – dodaje Agnieszka.


Sprać mózg i tyłek

– Przemoc fizyczna to nie jest coś, co się dzieje z dnia na dzień. Żeby kobietę skutecznie bić, to trzeba ją odizolować od społeczeństwa. Trzeba jej sprać mózg, najpierw odciąć źródło dochodu, powalić na nogi jej poczucie wartości, żeby ona wierzyła, że jej się to należy. Z natury człowiek nie jest zły – uważa Magda.

Jej zdaniem wszystko zaczyna się w domu rodzinnym. – Człowiek rodzi się po to, żeby być kochanym. Jeśli on tej miłości nie dostaje od osób, od których jest uzależniony w sposób całkowity... Jak dzieciak dostanie w domu lanie, to musi to gdzieś odreagować. Nie będzie przemocy, jeżeli nie będzie jej w rodzinie. Jeśli dziecko dozna przemocy w szkole, ale w rodzinie ma spokój, to on to przerobi – mówi.

Innego zdania jest jeden z radnych: – Ale nie może tak być, że rodzina jest źródłem przemocy. Ta przemoc jest i w szkole, i w pracy, i w wojsku, i w zakładach karnych. Zapewniam panią, że w Zakopanem tej przemocy nie ma ani więcej, ani mniej.

Wszystko rozbija się o rodzinę, która dla górala jest prawdziwą świętością. Ale zwykle to kobieta jest w cieniu męża. – Żona jest w pewnym sensie własnością męża, uzależnioną od niego – mówi Agnieszka, ofiara przemocy psychicznej.

– Czasami, jak się mówi o przemocy fizycznej, to góralki odpowiadają: "A co to za przemoc, tak mnie tylko popchnął". A całej reszty nie dostrzegają. A dzieci w tym siedzą i później mogą tę przemoc fizyczną stosować – mówi jedna z mieszkanek Podhala.

Z problemem bicia, molestowania, przemocy seksualnej czy finansowej mieszkanki Zakopanego niechętnie udają się do miejscowego Tatrzańskiego Ośrodka Interwencji Kryzysowej i Wsparcia Ofiar Przemocy w Rodzinie.

– Dlaczego nie korzystają z pomocy stacjonarnej? Zawsze odpowiadam, że nie wiem, podobnie jak nie oceniam skali przemocy w powiatach i gminach, z których to klientki do naszego ośrodka trafiają – mówi nam Stanisław Paniszczyk, dyrektor ośrodka w Zakopanem

Na to samo pytanie próbowała odpowiedzieć w rozmowie z dziennikarzami TVN Iwona Anna Wiśniewska, dyrektor Ośrodka dla Osób Dotkniętych Przemocą, który siedzibę ma w Krakowie.

– Podhale jest jedynym takim miejscem, gdzie udaje się, że przemocy nie ma. Ponieważ stereotypowo myślimy, że kto baby nie bije, temu wątroba gnije – mówi Wiśniewska.

Czasami do jej ośrodka w Krakowie trafiają kobiety z Zakopanego. Jedna z nich opowiedziała pewną historię: – Jeden z pracowników socjalnych, do którego poszła, prosząc o pomoc, powiedział, że powinna iść do psychiatry, bo niemożliwe, żeby taki mężczyzna stosował przemoc – mówiła TVN dyrektorka krakowskiego ośrodka.

Nocą uciekłam
– Bałam się męża. Nigdy nie wiedziałam, w jakim nastroju wróci. Nie wiedziałam, czy będzie miał do mnie o coś pretensje, czy wszystko będzie okej – opowiada Agnieszka, która kilkanaście lat temu nocą uciekła z córką od męża. Mieszkali wspólnie w Zakopanem. Wykształceni, światli ludzie. Kto by ich podejrzewał o przemoc psychiczną.

Pewnego razu mąż wrócił z pracy w Krakowie. Agnieszka zaczęła akurat chorować, nie miała siły niczego ugotować. – Powiedziałam mu, że źle się czuję, że mam gorączkę. Wspomniałam, że w lodówce są konserwy. Wyciągnął jedną i rzucił nią przed siebie. No bo co ja sobie wyobrażam, że jak on przyjeżdża z pracy, a jedzenie niegotowe? Przecież kiedy pan wraca do domu, to może tylko wypoczywać – nie potrafi ukryć ironii.

I dodaje: – W Zakopanem panuje takie przeświadczenie, że kobieta, która nie pracuje w domu fizycznie, jest mało warta. Mój mąż nigdy na mnie ręki nie podniósł, natomiast miał do mnie taki stosunek, że jestem od tego, żeby zająć się wszystkim w domu. Byłam ofiarą przemocy psychicznej i finansowej.

Udręczenie psychiczne przekładało się na jej kondycje fizyczną. Chodziła od lekarza do lekarza i nikt nie wiedział, co jej jest. Zdecydowała, że odejdzie od męża. Uciekła nocą.

– Inaczej bym tego nie przeżyła. Mój organizm fizycznie zaczął odmawiać mi posłuszeństwa. Dokuczały mi choroby nerwicowe. Po ucieczce z Zakopanego mniej więcej po trzech miesiącach przeszły wszelkie dolegliwości, które leczyłam latami. To było wszystko ze stresu, na tle nerwowym – wspomina.

Przebaczenie w kościele na górce
Mąż Agnieszki miał sześciu braci, każdy założył rodzinę. – Ich małżeństwa to była jakaś porażka. Jedna z żon została pobita. Wcześniej przez bardzo długi czas chorowała na nowotwór. Jak wychodziła ze szpitala na przepustki do domu, to mąż jej robił wyrzuty, że ona w tym szpitalu się wyleguje – mówi i przyznaje, że po latach wciąż kosztuje ją to wiele emocji.

Dlatego ta po amputacji piersi, z chustką na głowie, chwytała za grabie. Nie miała sił – ciągnęła je za sobą. Ale chciała choć trochę zamieść. – W Zakopanem jest taka kultura macho, że mężczyzna to ten, kto w domu jest najważniejszy i rządzi, a kobieta jest do roboty – podsumowuje Agnieszka.

A jak z finansami? – Jeśli kobieta nie pracuje zawodowo, to owszem mąż przyniesie do domu jakieś pieniądze, ale one mogą być wydawane wyłącznie na to, na co on się zgadza. A po drugie i tak za chwilę zostanie wyrzygane, że tyle pieniędzy zostało wydanych na życie – opowiada.
Agnieszka

Nie sprawdzała się terapia medyczna, bo mało kto w Zakopanem wierzy w lekarza, natomiast przysięga na górce. Tam jest kościół na górce i jeżeli któryś się zdecydował, czy baba go zmusiła i poszedł panu Bogu w kościele na górce przysiągł, to przez ten czas nie pił. Ale później znowu szedł w cug.

Agnieszka doskonale wie, co było przyczyną problemów jej męża i jego braci. – Oni taką postawę wynieśli z domu rodzinnego. Ich matka była góralką, ojciec – warszawiakiem. Ona wstawała o 2:00 w nocy, szła sprzątać bloki, później o 5-6 robiła dzieciom jedzenie i ruszała do kolejnej pracy. Oni mieli taki wzorzec kobiety... Im się później wydawało, że ich żony mają lepiej, bo nie są o 2-3 gonione do roboty. W ich pojęciu, to my miałyśmy cudowne życie – uważa.

– Ale ja wiedziałam, że albo ucieknę, albo zginę w tym związku. Dla wielu górali małżeństwo jest ważne ponad wszystko, to świętość. Co ludzie powiedzą... Ja – po ucieczce od męża – byłam dla wielu mężczyzn w Zakopanem straszakiem. Pokazałam, że kobieta może odejść od górala i zabrać mu połowę majątku. To im się nie mieściło w głowie.

Imion bohaterek tekstu zostały zmienione.