Lider idealny? Po atakach premierka Jacinda Ardern stała się w Nowej Zelandii idolką

Ola Gersz
Premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern zareagowała na zamachy w Christchurch bezbłędnie – głoszą światowe media. Pokazała współczucie, zaangażowanie i troskę. Bycia liderem powinni uczyć się od niej inny politycy. Chociażby Donald Trump.
Jacinda Ardern jest chwalona za swoją reakcję na tragiczne zamachy terrorystyczne w Christchurch Fot. Screen z YouTube / Guardian News
Tragiczne wydarzenia w Christchurch wstrząsnęły Nową Zelandią. Ataki w dwóch meczetach, w których zamachowiec zastrzelił 50 osób, to największy zamach w historii tego 4,5 milionowego kraju.

– To jedne z naszych najmroczniejszych dni – powiedziała premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern na konferencji prasowej. Zgadza się z nią większość Nowozelandczyków, która nie ma też wątpliwości w innej kwestii: to dzięki szefowej ich rządu te mroczne dni dało się przetrwać.

Bo Jacinda Ardern, 38-latka, która jest premierką Nowej Zelandii od października 2017 roku, zdała egzamin z reakcji na tragedię śpiewająco. A nowozelandzkie i światowe media są jednomyślne – to typ lidera, którego potrzebują dziś ludzie. Reakcja na medal
Od momentu, kiedy dowiedziała się o masakrze w Christchurch, Ardern była ostoją spokoju. Było to jednak opanowanie pełne empatii i gotowości do działania – polityczka nie zwlekała z reakcją, ale daleka była od gwałtowności i złości.


W piątek Ardern pojawiła się na konferencji prasowej – opanowanym, ale niepozbawionym emocji głosem powiedziała wprost: "to atak terrorystyczny". – To zdarzenie jest niesłychanym i bezprecedensowym aktem przemocy – dodała.

Już w sobotę rano Ardern poinformowała, że prawo do posiadania broni będzie w kraju zaostrzone, a państwo pokryje koszty pochówku wszystkich 50 ofiar. Następnie zostawiła swoja 9-miesięczną córkę w domu i poleciała do Christchurch. Tam, w czarnym hidżabie na głowie. spotkała się z przedstawicielami muzułmańskiej społeczności, w tym z rodzinami ofiar.

I to właśnie w Christchurch całkowicie zdobyła serca Nowozelandczyków. Milcząca, z zafrasowaną miną złożyła kwiaty pod jednym z meczetów, słuchała ludzi, przytulała ich i pocieszała. Jedną z kobiet, która trzymała niemowlę na ręku, długo trzymała w ramionach, a potem chwyciła jej dłoń i razem z nią poszła do kolejnych osób.
Ardern pokazała współczucie i empatię, a jednocześnie żadnej nienawiści pod adresem zamachowca, Australijczyka Brentona Tarranta.

– Zostaliśmy wybrani [na cel ataku – red.], ponieważ jesteśmy świadectwem różnorodności, miłosierdzia i współczucia. Domem dla tych, którzy podzielają te wartości. Azylem dla tych, którzy go potrzebują. Te wartości nie będą i nie mogą być zniszczone przez ten atak. Wybrałeś nas, ale całkowicie cię odrzucamy i potępiamy – powiedziała jedynie, zwracając się na końcu do zamachowca.

I dodała: – Dla osoby, która popełniła ten akt przemocy, nie ma tu miejsca.

Trumpowi poszło w pięty
Media i internet pękają od peanów na cześć Ardern. Ludzie wychwalają jej wzorową, ludzką postawę na tragedię, a także szczerość, ciepło oraz determinację.

– To, że premierka przyjechała do nas, i to w chuście, było dla nas naprawdę ważne – powiedziała dziennikarzom Dalia Mohamed, której córka straciła w ataku swojego teścia Husseina Mustafę. "Bardzo pozytywny i sympatyczny gest" – skomentował ktoś na Twitterze fakt, że Ardern założyła hidżab jako wyraz szacunku. "Czy możemy z otwartym sercem i świeżym umysłem przyznać, że Jacinda Ardern w niesamowity sposób reprezentowała nasz naród, nasz ból i naszą siłę?" – skomentował z kolei znany nowozelandzki dziennikarz Eric Young. I dodał: – Całym sercem wolałbym, żeby nie musiała tego robić, ale jestem z niej dumny.

– Zachowanie Ardern było niezwykłe – wierzę, że będzie mocno chwalona w domu i za granicą – powiedział Reutersowi komentator polityczny Bryce Edwards.

Sieć obiegło też zdjęcie zrobione przez fotografa Kirka Hargreavesa, który uchwycił przez szybę Ardern, kiedy spotkała się z mieszkańcami Christchurch w lokalnym ośrodku kultury. Szefowa rządu Nowej Zelandii w okrywającym włosy hidżabie słucha kogoś z uwagą, a na twarzy ma wymalowane współczucie i skupienie. Ale żadnego gniewu czy rozpaczy. Właśnie tym Ardern zdobyła serca Nowozelandczyków. A światowe media podkreślają, że w taki sposób zachowałoby się mało liderów. Ludzie udostępniają w sieci jej zdjęcie z podpisem: "Oto prawdziwa liderka".

"Ta młoda kobieta, która ma zaledwie 38 lat, premierka Nowej Zelandii, pokazała wielkim i potężnym liderom dwóch wielkim demokracjom na świecie, co to znaczy być człowiekiem pełnym godności, gracji i człowieczeństwa. Niech Bóg ją błogosławi" – brzmi jeden z komentarzy na Twitterze.

Z pewnością Ardern pokazała, co to znaczy być liderem Donaldowi Trumpowi, który po każdym ataku i strzelanie bardziej mówi, niż słucha, oskarża, a nie działa. Mimo częstych strzelanin, śmierci setek ludzi i apelów Amerykanów, wciąż nie zmienia on prawa do posiadania broni. A Ardern zajęło to jeden dzień. Strzeleckie lobby, któremu Trump jest wierny, miała w nosie.

Krytycy zamilkli
"Jacinda Ardern umacnia swoje przywództwo po masakrze w Christchurch" – pisze Reuters. "Spokój i współczucie, które pokazała premierka Jacinda Ardern w odpowiedzi na śmierć 50 muzułmanów z ręki zamachowca, głosiciela wyższości białej rasy, umocniły wiarygodność liderki, której młodość i popularność budziły wątpliwości wielu krytyków" – pisze Reuters.

Zamachy to faktycznie duży test dla Ardern, która do polityki weszła szybko i gwałtownie. W sierpniu 2017 r. została liderką Partii Pracy, a poparcie dla tego ugrupowania w sondażach błyskawicznie wystrzeliło w górę. Zaczęła się Jacindomania. Już w październiku Ardern została premierką, a Partia Narodowa, która pełniła rządy przez kilka lat, została zdeklasowana. Dlaczego ludzie pokochali Ardern? Na tej samej zasadzie, co Kanadyjczycy Justina Trudeau, a Francuzi Emmanuela Macrona. Młoda, pełna życia, energiczna, tolerancyjna i otwarta, do tego zabawna i szczera. W mediach społecznościowych dzieliła się zdjęciami swojego kota Paddlesa (który niestety zginął), uczestniczyła w wymierzonym w Trumpa marszu kobiet, jest DJ-ką amatorką. Po prostu fajna babka, świetna osoba.

Ardern jest nie tylko zaangażowana politycznie (nazywa się progresywną socjaldemokratką i feministką), ale również... normalna. Żyje zupełnie zwyczajnie, czym zaskarbia sobie sympatię ludzi.

Jako druga liderka na świecie urodziła dziecko podczas rządów. Przez kilka miesięcy była na urlopie macierzyńskim, teraz córką Neve Te Aroha zajmuje się jej partner, prezenter telewizyjny Clarke Gayford. Na pytania, jak pogodzi macierzyństwo z władzą, odpowiadała niezmiennie, że zadawanie kobietom takich pytań w XXI wieku jest nie na miejscu. I radzi sobie świetnie. Ardern ma swoich krytyków, szczególnie w kwestiach gospodarczych, jednak ci po zamachach w Christchurch ucichli. Podczas, gdy Trudeau i Macron mają coraz więcej przeciwników, Ardern wydaje się ich mieć coraz mniej.

39-letnia szefowa rządu małej Nowej Zelandii pokazała bowiem, że bycie liderem to wcale nie groźby i czcze obietnice, nie krawaty i niedostępność za murami, nie dzielenie społeczeństwa. To bycie razem z ludźmi, szacunek i działanie. Tylko tyle i aż tyle.