Nie dość że duże, to jeszcze hybrydowe. Siedem rzeczy, które warto wiedzieć o "największym Mini"

Piotr Rodzik
Rynek nie znosi próżni, więc projektanci Mini od lat robią wszystko, żeby zapchać każdą dziurę. Mamy więc "tradycyjne" autko, mamy i kabriolet, wreszcie od kilku lat na rynku z powodzeniem funkcjonuje Countryman, który w zasadzie jest SUV-em. Teraz jest też dostępny jako hybryda plug-in. I wiecie co? To nawet działa. Może poza nazwą – bo ten samochód to Mini Countryman Cooper S E 4ALL. I weź tu się pochwal "somsiadowi", co kupiłeś.
Mini Countryman jak na Mini jest... duże. Fot. naTemat.pl

Czy to Mini jest mini?

Uwaga, zaczynamy od suchara. Tak de facto to nie Mini Morris, a Bigi Morris. Countryman to naprawdę pokaźne auto, największe u tego producenta, choć... nie każdy to od razu zauważy, głównie z powodu rodowodu marki i wyglądu samego auta.
Fot. naTemat.pl
Countryman jak na Mini jest wręcz gigantycznym autem. Około 4,3 metra długości musi robić wrażenie, jeśli sobie uświadomimy, że "zwykłe" Mini ma niecałe cztery metry, a oryginał… trzy metry.

Do tego prześwit ma 165 milimetrów. W klasie crossoverów czy kompaktowych SUV-ów nikogo to na kolana nie powali, ale jak na Mini nie jest źle. Powiedzmy, że Countryman to jedyne auto tej marki, które może oglądać coś innego niż asfalt. I wystarczy.
Fot. naTemat.pl
Te wymiary czuć także w środku. W Countrymanie jest wręcz zaskakująco dużo miejsca jak na takie auto, z tyłu na kanapie można posadzić nawet trzy dorosłe osoby. Choć naturalnie nie będzie im zbyt wygodnie.


Jak to możliwe? Bo to Mini. Charakterystyczne, pudełkowate nadwozie sprawia, że jest tutaj dużo miejsca. Dach charakterystycznie dla marki jest pociągnięty płasko. Nie opada w kierunku tylnego zderzaka, dzięki czemu mamy na kanapie dużo przestrzeni na głowę. To samo tyczy się przedniej szyby, która jest dość "pionowa". Z przodu naprawdę można się rozsiąść jak król.
Fot. naTemat.pl

Czy wygląda jak Mini?


Po prostu: tak. I idziemy dalej.

A tak poważnie. Chylę czoła przed projektantami. Stworzyć duże auto, które wygląda jak Mini, a jednocześnie nie jest przeskalowanym potworkiem – no to całkiem duża sztuka.

Inna sprawa, że opinie są jednak podzielona. Nie każdemu ta linia się podoba – sam zdążyłem się przez kilka dni nasłuchać bardzo skrajnych opinii.
Fot. naTemat.pl
Środek jest z kolei typowy dla wszystkich ostatnich aut Mini – czyli kosmiczny. Środek kokpitu zajmuje świecący najróżniejszymi kolorami okrąg, w który wpisany jest ekran multimedialny. Deska rozdzielcza świeci się w nocy jak... zebra (nawet trudno to opisać, trzeba to zobaczyć), a w samolocie roi się od stylizowanych na samolotowe przełączniki.

Zwłaszcza te pod dachem sprawiają, że można się poczuć jak pilot jakiegoś Boeinga. Tylko nie bawcie się nimi za dużo, bo przypadkiem wezwiecie pomoc.
Fot. naTemat.pl

Co z tą gokartową jazdą?

To takie hasło-wytrych. W Mini zarzekają się, że ich auta dają gokartową przyjemność z jazdy. Miałem to wypisane nawet na ramce od tablicy rejestracyjnej.

I w zasadzie to nawet dalej działa. To znaczy nie oszukujmy się, to auto waży około 1700 kilogramów, co wynika głównie z tego, że to hybryda. Zastosowane akumulatory raczej nie grzeszą pojemnością, ale jednak znacząco podnoszą masę auta.
Fot. naTemat.pl
Do tego spory prześwit i ogólna pudełkowatość auta. Mimo to konstruktorom udało się z tego zestawu wykrzesać naprawdę sporo. Samochód jest zaskakująco sztywny w zakrętach, nie buja się, a na dodatek nie ma jakichś tendencji do podsterowności. Powiem nawet, że jazda jest przyjemna. Nic więcej po takim "SUV-iku" nie oczekiwałem.

Podobał mi się też układ kierowniczy. Dość precyzyjny i charakterystycznie "ciężki". To nie jest kolejny samochód, który można kierować jednym palcem. Przyda się jednak cała ręka, a nawet dwie.
Fot. naTemat.pl

A czy to się rozpędza?

Oj, tak. Łącznie bowiem kierowca ma tutaj do dyspozycji 224 bardzo żwawe konie mechaniczne, z których 136 pochodzi z jednostki benzynowej, a 88 z motoru elektrycznego.

Sam silnik benzynowy to półtoralitrowa turbodoładowana jednostka z… trzema cylindrami. Napędza on wyłącznie przednią oś. Z kolei napęd elektryczny zajmuje się tylną osią. Countryman to więc auto 4x4, które może jeździć jako… tylnonapędowiec. Wystarczy wymusić jazdę wyłącznie przy użyciu silnika elektrycznego. Oryginalny koncept, ale tak jest.
Fot. naTemat.pl
Z całym dobrodziejstwem inwentarza ten samochód rozpędza się do setki w zaskakujące 6,8 sekundy. Literka "S" w przydługiej nazwie nie pojawiła się więc tutaj przypadkiem.

Czy jest eko?

I tak, i nie. To hybryda plug-in ze wszystkimi wadami i zaletami tego rozwiązania. Zacznijmy od tego, że samochód może jeździć w trzech trybach. Tylko na silniku elektrycznym, w trybie mieszanym, którym steruje komputer pokładowy, oraz wyłącznie na silniku spalinowym.
Fot. naTemat.pl
Według producenta samochód powinien przejechać na silniku elektrycznym nawet 42 kilometry. Po co? Żeby być fajnym i ekologicznym. Do pracy codziennie dojeżdżam tylko na prąd i jestem bezemisyjny, a jak muszę wyjechać z miasta to przecież mam silnik spalinowy i nie muszę się martwić tym, że w Polsce ładowarki to element tak wszechobecny w krajobrazie jak palmy.

Praktyka jest taka, że samochód odebrałem z naładowaną baterią (nieco ponad trzy godziny ze zwykłego, domowego gniazdka), a bateria padła (a raczej prawie padła, komputer działa tak, żeby zawsze było te 3-4 proc.) mi już po nieco ponad dwudziestu kilometrach w warszawskim ruchu miejskim. I to w trybie mieszanym! Nie tylko na prąd.
Fot. naTemat.pl
Czy robiłem coś niezwykłego? Nie – miałem włączoną klimatyzację i radio. Jechałem normalnie. Tak więc coś tutaj nie zagrało.

Inna sprawa, że kiedy jeździłem na prąd po mieście, miałem średnie spalanie w wysokości… 1,6 litra na sto kilometrów. Więc nawet doliczając, że w drodze z pracy do domu może nam trochę energii zabraknąć i dojedziemy "na bezołowiowej", spalanie wciąż będzie zaskakująco niskie. A potem do kontaktu i od nowa.
Fot. naTemat.pl
Samochód oczywiście można doładować w trakcie jazdy - dzięki silnikowi spalinowemu. Countryman ponadto skutecznie odzyskuje energię podczas hamowania. Ale mimo to spalanie wtedy rośnie zaskakująco mocno.

I to chyba najdziwniejsza rzecz. W trasie, kiedy nie macie już baterii, spalanie w trybie wyłącznie jednostki spalinowej (i ładowania akumulatorów) rośnie błyskawicznie i osiąga nieprzyzwoite wręcz wartości jak na taki silniczek. Ale jeśli włączymy tryb mieszany, to nawet pomimo niemal pustej baterii robi się… bardzo przyjemnie.
Fot. naTemat.pl
Dość powiedzieć, że przy prędkości autostradowej Mini pali niecałe dziewięć litrów. To dobry wynik. Na drogach krajowych można zejść nawet poniżej sześciu litrów.

Można więc przyjąć, że Countryman ze swoich "ekologicznych zadań" wywiązuje się nieźle, choć nie bez przeszkód.
Fot. naTemat.pl

To może chociaż jest komfortowo?

Zaskakująco bardzo. Mini sprawnie wybiera nierówności, ale przede wszystkim imponuje w nim cisza. I to nie tylko w trakcie jazdy "na prąd", bo wtedy to wiadomo – w kabinie panuje błoga cisza.

Niewiele głośniej pracuje jednak jednostka spalinowa. Silnik, choć ma tylko trzy cylindry, nie irytuje swoim terkotaniem nawet przy gwałtownym przyspieszaniu. Wreszcie łagodnie traktowany odznacza się naprawdę wysoką kulturą jazdy.
Fot. naTemat.pl
Countryman jest też doskonale wyciszony. Przy prędkościach autostradowych silnik pracuje naprawdę cicho, ale co istotne, niezbyt przeszkadza także opór powietrza – a przecież Countryman nie jest raczej prymusem w kwestii aerodynamiki.

W środku można naprawdę swobodnie rozmawiać. I można mówić dość cicho.
Fot. naTemat.pl

Czy są tutaj cechy oryginalnego Mini?

Tak szczerze? Nie za bardzo - pamiętajmy, że minęło ponad pół wieku. Samochód jest duży i drogi, czyli dokładnie taki, jaki nie był oryginał stworzony przez Aleca Issigonisa. Testowany model kosztuje niemal 220 tysięcy złotych i niewiele pomaga tu fakt, że to właściwie full opcja.

To po prostu góra pieniędzy, za które można kupić już naprawdę dużo różnych aut. Mini Countryman broni się oczywiście niepowtarzalnym wzornictwem, ale nie dla każdego to będzie karta przetargowa.
Fot. naTemat.pl
"Bazowa" hybryda to wydatek niespełna 150 tysięcy złotych, czyli też sporo. Z drugiej strony konkurencja wcale nie jest jakaś wybitnie tańsza. Więc jak się podoba, to dlaczego nie?

Mini Countryman Cooper S E 4ALL na plus i minus:

+ Osiągi
+ Komfort jazdy
+ Design
+ Spalanie
+ Przyjemność z jazdy
- Pojemność baterii trochę rozczarowuje
- Wysoka cena po doposażeniu